Witam,
Od roku spotykam się z chłopakiem, a mimo to przeważa we mnie uczucie dojmujacej pustki, nie widzę przed sobą żadnej przyszłosci, On nie chce o niej w ogóle rozmawiać, żyje z dnia na dzień, nic nie planuje (jest po rozwodzie,nie ma dzieci).
Kocham Go ale nie czuję żeby On był ze mną mimo, że mówi, że mnie kocha.
Kiedy próbuję wyobrazić sobie siebie za jakiś czas, moje życie, widzę jedną wielką czarną dziurę. Ogarnia mnie przerażenie i uczucie potwornej samotności.
Mam 30 lat i boję się, że za chwilę stracę swoją ostatnią szansę na dziecko, rodzinę.
Zwłaszcza święta są dla mnie ciężkie. Każdy z moich znajomych ma kogoś z kim spędza ten czas. Ja wczoraj byłam sama, mimo że On o tym wiedział, nie zaprosił mnie do siebie - poszedł do swoich rodziców. Nie mówi im o mnie. To jakby dwa światy - oddziela swoje życie rodzinne i życie ze mną (nie mieszkamy razem, spotykamy się u mnie albo u niego). Kiedy jest u rodziców nie odbiera moich telefonów. Ja wtedy przestaję dla Niego chyba istnieć na ten czas.
Mówi, że już raz miał rodzinę i już nie chce mu się na nowo w to wszystko bawić. Poznawanie rodziny itd.
Ja jestem po dwóch kilkuletnich związkach. Bardzo ciężko je odchorowywałam i nie mam już siły tego wszystkiego znowu przechodzić. Kiedy Go poznawałam myślałam, że w końcu i mnie się udało. Rozsądek podpowiada, że to nie ma sensu, bo mamy inną wizję związku. Chce mieszkać sam i tylko widywać się. Rozmawialiśmy o tym. Powiedział, że może nasze uczucie Go odmieni i znowu będzie chciał coś budować. Cały czas sobie myślę, że On potrzebuje więcej czasu (od rozwodu minęło 6 lat). Tyle, że na razie nic nie wskazuje na to, żeby miało się w tej mierze coś odmienić. Wiem, że nie mogę żądać od Niego rzeczy, które Go unieszczęśłiwią tylko po to, żebym ja się poczuła dobrze. Tyle, że na razie jest tak, że ja robię wszystko żeby się dopasować do Jego sposobu na życie. Tylko nie jestem w tym szczęśliwa.
Ale nie potrafię odejść. Nie mam już siły. Codziennie myślę o śmierci. Na razie powstrzymuje mnie tylko strach przed tym, że tam po drugiej stronie jest jeszcze bardziej samotnie. Tutaj mam chociaż pracę, którą lubię.
piszę do Was, bo nie mam nikogo, kto by mógłby mnie zrozumieć (wszyscy moi przyjaciele mają rodziny i jakoś moje problemy są dla nich abstrakcyjne), może tutaj ktoś mnie zrozumie. Nie szukam rady, bo teoretycznie wiem, co powinnam zrobić. Potrzebuję tylko, żeby ktoś dodał mi siły, jakiejs pociechy.