Witam.
Jak widać to mój pierwszy temat i pierwszy post na tym forum, więc nie do końca wiem, od czego zacząć. Czasem człowiek stara się sam uporać z problemami. Myślałam, że tym razem też dam radę, ale są sprawy, które siedzą zbyt głęboko i mimo szczerych chęci nie jestem w stanie poradzić sobie z nimi w pojedynkę. Zapewne nie wyczytam tutaj żadnych złotych rad, więc nie wiem na co liczę. Może na jakieś obiektywne opinie, trafne komentarze lub coś, co pozwoli mi zmienić nieco punkt widzenia. Wątek pasowałby w zasadzie zarówno do działu o problemach seksualnych, jak i tutaj, jednak myślę, że w wielu przypadkach problemy te dotyczą jednocześnie tej pierwszej i drugiej sprawy. No nic, przechodząc do sedna...
Od sześciu lat jestem w związku. Nie wiem, czy udanym, czy nie. Tego chyba nie można określić tak jednoznacznie. Jak w każdym, były dobre i złe chwile. Przeżyliśmy razem sporo, pojawiały się też zdrady, kłamstwa i efekt tego wszystkiego - kilkumiesięczna przerwa. Oboje zatęskniliśmy do siebie. Miałam nadzieję, że wróciliśmy do związku mądrzejsi o kilka doświadczeń i przede wszystkim dojrzalsi. No i tutaj rozczarowanie...
W trakcie tej kilkumiesięcznej przerwy Robert (imię na potrzeby tematu) poznał kogoś. Trudno mi opisać to uczucie, gdy dowiedziałam się, że próbuje układać sobie od nowa życie z inną osobą. Świadomość tego, że dotyka, całuje i okazuje czułość obcej kobiecie doprowadzała mnie do skrajnej rozpaczy. Tak czy inaczej, przygodę tą zakończył i wrócił. Początkowo myślałam o tym, co się wydarzyło, nawet dużo. Rozum podpowiadał bym odpuściła i zaczęła żyć na nowo, a jakaś chora intuicja kusiła do ciągłego sprawdzania (posunęłam się nawet do przeglądania archiwum komunikatorów internetowych i historii pisanych smsów). Wiedziałam, że to, co robię jest głupie, ale z drugiej strony koszmarnie bałam się kolejnego rozczarowania.
Wyjściem z sytuacji mogła być dla mnie jedynie szczera rozmowa z Robertem. Obawiam się jednak, że takiej nie przeprowadzę z nim nigdy. Mam wrażenie, że to już nie ten człowiek, którego pokochałam kilka lat temu. Zrobił się niewrażliwy na smutek, łzy i prośby. Na pytanie, czy mnie kocha odpowiada "tak", ale cóż mi po tym, skoro nie daje mi tego poczuć. Czuję, że jest znudzony.
To wszystko odbija się na seksie. Dawniej zwykłe poczucie bliskości dawało mu satysfakcję. W tej chwili na każdym kroku szuka coraz mocniejszych wrażeń. Boję się, że to wina internetu. Wiem, że przeglądał pornograficzne strony. Nie wiem, na ile jest to normalne, gdy ma się u boku kobietę, z którą można przeżywać to w rzeczywistości. Pierwsza myśl, jaka przyszła do głowy to oczywiście ja... że za gruba, że źle ubrana, pewnie już mu się nie podobam. Cóż, zabrałam się za dietę, kupiłam kilka nowych ciuszków i bieliznę. Nie pomogło. Wręcz przeciwnie, stracił całkowicie ochotę na seks. Dawniej nie do pomyślenia było, aby kiedykolwiek "nie miał ochoty" bądź "był zmęczony". Z tego, co wiem to kobiety stosują tego typu wymówki. Może jestem za mało tolerancyjna? Boję się, że spotyka się z poznanymi w internecie dziewczynami, bądź spotkania takowe ma w planach. Wiem, że nie będę w stanie już tego wybaczyć. Wiem też, że nie powie mi prawdy, gdy zapytam. Nie chcę sprawdzać i inwigilować. Chcę ufać. Tylko jak ja mam zaufać człowiekowi, który za nic zaufania tego nie próbuje odzyskać?
W tej chwili to ja nie potrafię kochać się jak dawniej. Gdy Robert próbuje zbliżyć się do mnie od razu przed oczami mam widok jego, siedzącego przed komputerem, rozmawiającego z jakimiś panienkami i dogadzającego sobie w pojedynkę. Budzi to we mnie obrzydzenie. A przecież nie mogę brzydzić się własnego partnera... Nie chcę, by to robił. Chcę, by było jak dawniej. Boję się, że sama zacznę szukać bliskości gdzie indziej. Już teraz lgnę do osób, które potrafią przytulić mnie, pocieszyć i pogłaskać po głowie. To Robert miał być moim mężem i ojcem naszych dzieci. Da się to jeszcze jakoś naprawić? Bo na chwilę obecną nie wyobrażam sobie małżeństwa, w którym panują takie relacje...