kochani,
długo mnie tu nie było, było jakieś pół roku względnego spokoju, teraz przyszedł kryzys i to duży więc wracam, po radę.
Jak pamiętacie lub nie mój luby zdradził mnie ponad rok temu czym totalnie zniszczył zaufanie jakim go darzyłam. Nie wplątując się w szczegóły, postanowiliśmy mimo wszystko spróbować, uczucie było na tyle silne, ja na tyle uwierzyłam w jego zmianę i dobre intencje, że spróbowaliśmy.On wtedy obiecał, że w przeciągu roku zrobi trzy rzeczy: obroni wreszcie pracę dyplomową ( a w zasadzie napisze ją...), przeniesie się do K, gdzie mieszkam, i znajdzie tutaj pracę, że tu wróci, tutaj się przecież poznaliśmy, tutaj mieszkam ja, pracuje i studiuje. Przyznam, że mniej lub bardziej się takie życie na dwa domy udawało, dzięki jego wysiłkowi i zaangażowaniu. Kupił samochód na kredyt, żeby móc do mnie przyjeżdżać po pracy dwa, trzy razy w tygodniu, snuliśmy wspólne plany. Powiedział wtedy, że nowa praca, którą podjąl w swoim mieście, to tylko praca, że chce tam popracowac z pol roku na stalej umowie, zeby to "potem jakos w cv wygladalo". A nastepnie ze poszuka pracy w K.
Minął ponad rok od tamtego czasu. Zrobiłam bilans i okazało się, że żadna z trzech rzeczy, które zadeklarował rok temu, nie spełniła się. Jego dyplom leży i kwiczy. Poza wszystkimi możliwymi nieszcześciami jak np migający się przed konsultacjami promotor, znikające materiały itp...uważam, że P sam za mało robi w kierunku żeby swoją pracę napisać. Na początku roku mówił mi, że w zasadzie to ma ja cala napisana, musi tylko posklejac dokonczyc i gotowe. W miedzyczasie okazywalo sie, ze praca jest gotowa tylko w 1/3, ze wlasciwie prawie wszystko musi przerobic itp krotko mowiac- troche krecil. Zawsze ma czas na basen ze znajomymi, na squasha, na wylozenie sobie kafelkami garazu i na pomoc rodzinie, za dyplom zabiera sie tylko wtedy jak juz naprawde nie ma nic innego do zrobienia.
Przyznal sie tez w kłotni, ze w zasadzie to moze nadal pracowac tak jak dotychczas, moze jezdzic, stac go na to, daje tak rade, kasowo i czasowo i ze w zasadzie to chyba nie bedzie na razie szukal pracy w K bo ta ktora ma (w miescie oddalonym o ok 100 km) jest ok, duzo sie uczy (6 miesiecy na umowie stalej minelo jakies 3 miesiace temu), dobrze zarabia itp. Prawda i racja, ale jest to niezgodne z tym na co sie umawialismy. Na dodatek nie powiedzial mi tego sam z siebie tylko wyciagnelam to z niego.
Kwestia wspolnego zamieszkania miala sie pojawic, jak dwie pozostale sprawy zamknie i zakonczy- ostatnio zaproponowal mi, ze moze bysmy tak zamieszkali razem... zapominajac o tym, co mial zrobic najpierw.
Troche sie poklocilismy, w zasadzie poklocilismy to zle slowo, po prostu pokazalam mu co rok temu obiecywal a co z tego (nic) zrealizowal. I poprosilam zeby pojawil sie u mnie, jak ustali termin obrony, z gotowa praca w reku najlepiej. Chcialam zeby sobie to troche wszystko przemyslal. Dotychczasowe nasze rozmowy na ten temat zazwyczaj konczyly sie tak, ze ja wylewalam zale, on mnie poglaskal po glowce, poklepal po ramieniu, mowil "dobrze, dobrze" i po tygodniu bylo to samo. Chcialam zeby teraz bylo troche inaczej, zeby sie wreszcie wzial za siebie albo sie zdeklarowal ze nie zrobi tego dyplomu, zebym mu dala spokoj i w ogole.
Moj stres wynika stad, ze nie odzywa sie od tygodnia. Rozumiem ze potrzebuje czasu zeby przemyslec ale chcialabym wiedziec co postanowil. Czy milczy bo pracuje i pisze czy milczy bo olal sprawe i mnie nie poinformowal ze nas juz skreslil.
Moj stres wynika tez stad, ze ze swoja poprzednia dziewczyna ktora zdradzal ze mna (czy mnie z nia? nie wiem jak to nazwac?; zadna z nas nie wiedziala o istnieniu tej drugiej) tez mial takie okresy nieozdywania sie, niedzownienia przez dluzszy czas, takie przerwy. Potem, kiedy ja poznalam i opowiedzialysmy sobie co nieco, okazalo sie ze wtedy wlasnie przebywal ze mna, mnie blizej poznawal itd. Krotko mowiac- boje sie ze tak bedzie i w tym przypadku. Wiadomo, ze kryzys w zwiazku sprzyja temu zeby sie pojawil ktos nowy. Wiem, ze on jest do tego zdolny, jest tez zdolny do tego, zeby mi o niczym nie powiedziec, juz raz pokazal, ze potrafi klamac i krecic.
Nie chce odezwac sie do niego pierwsza i zapytac jaka podjal decyzje, bo on to odbierze tak ze sie lame. A ja sie nie lame ale mecze w tym zawieszeniu.
Najgorsze w tym wszystkim jest to, ze P nie rozumie, ze przeprowadzka do K to drobnostka, dyplom dyplomem, to tylko papierek choc wazny skoro juz sie skonczylo cale studia...nie rozumie tego , ze dla mnie to jest przede wszystkim kwestia zaufania. Zaufalam mu kiedy rok temu obiecal ze go zrobi, ze sie tu przeniesie. Zaufalam po tym jak mnie oklamal i wierzylam ze teraz bedzie inaczej. Nie jest! I on tego nie widzi i chyba nie chce widziec!
Czy naprawde jestem taka straszna zolza ktora sie czepia pierdol? Czy przesadzam? Czy wyolbrzymiam? Sama juz nie wiem co mam o tym wszystkim myslec ale rozsadek podpowiada mi, ze jak znowu dam sie omotac i przekonac to zle skoncze. Jestem juz teraz podejrzliwa i przyznaje sie do tego, stalam sie nieufna i dopatruje sie w jego zachowaniu zlych rzeczy ale znikad mi sie to nie wzielo!
Co mam robic?
lili