zależności

Problemy z partnerami.

zależności

Postprzez rabarbarka » 9 wrz 2008, o 22:14

Zwracam się do Was, ponieważ naprawdę nie mam komu tego wszystkiego powiedzieć. Nie wiem od czego zacząć,
może najpierw w skrócie o sobie, to powinno ułatwić zrozumienie sytuacji. Otóż jestem dzieckiem
z rozbitego małżeństwa, całe dzieciństwo wsiąkałam ogromny żal mojej matki do ojca. On odszedł do
jej "najlepszej" przyjaciółki... No i teraz kiedy jestem dorosła (chociaż wcale się tak nie czuję) niesamowicie
odczuwam brak ojca, brak wzorców normalnego związku (mama nigdy się z nikim nie związała na dłużej).
Mam totalnie zabużone poczucie bezpieczeństwa, i bardzo niskie poczucie własnej wartości.
Niby wiem, że jestem ładną młodą kobietą, inteligentną itp. ale jakoś to do mnie nie przemawia.
Ogólnie rzecz biorąc to wszystko bardzo wpływa na moje relacje z mężczyznami, na związki. I o tym właśnie chcę napisać.
Jestem w związku dwa i pół roku, można powiedzieć, że stan "dzikiego zakochania" mamy już za sobą, co nie
znaczy, że już się nie kochamy.
On jest wspaniałym człowiekiem, anielsko cierpliwym i bardzo bardzo ciepłym w stosunku do mnie.
Jednak cały zeszły rok byliśmy ze sobą na odległość, widywaliśmy się jedynie w weekendy.
Ta sytuacja mnie wykańczała psychicznie, ciągle wyobrażałam sobie jego zdradę, że zaraz go stracę, ciągle
żyłam w lęku przed rozpadem. Po pewnym czasie zauważyłam, że to uzależnienei. On ma silny charakter,
ale nigdy mnie do niczego nie zmusza, nie namawia itp. jest tolerancyjny. Natomiast ja jakby sama
nakładałam sobie jakąś pętlę, panicznie sprawdzałam telefon po kilka razy w nocy itp... i oczekiwałam
że on będzie funkcjonował podobnie, że będzie panikował co z nami i co z znami.
Przestałam się cieszyć tym, że przyjechał na weekend, tylko zastanawiałam się czy przyjedzie na następny
i wymyślałam, że pewnie nie przyjedzie. Kiedy faktycznie było coś co nie pozwalało mu przyjechać (zdażało się
sporadycznie) od razu robiłam awanturę, że napewno nie chce przyjechać, że kogoś ma itp.
Przy normalnym funkcjonowaniu trzymało mnie tylko to, że była to sytuacja przejściowa. Planowaliśmy razem zamieszkać
itp. Ale dokładnie miesiąc przed końcem tego weekendowego życia stało się coś o co przez cały rok się bałam.
Dodam, że było wtedy między nami bardzo nerwowo, właśnie przez moje "jazdy".
No i poszedł po pijaku do łóżka z inną... Kiedy mi powiedział nawet się nie rozpłakałam, tylko wybuchnęłam
śmiechem "wiedziałam, że tak będzie". Rozstaliśmy się, to była jego decyzja, dalej mówił, że mnie kocha, że jestem
jedyna. Ale nie naciskał na powrót, powiedział że musi się pozbierać, że stracił do siebie szacunek i zaufanie.
Za to zupełnie irracjonalnie ja naciskałam. Uznałam, że nie mogę bez niego żyć i że nigdy sobie nie wybaczę jeśli
nie dam mu drugiej szansy, jeśli nie spróbujemy od nowa... I zrobiłam wszystko, żebyśmy do siebie wrócili...
Tak tez się stało około miesiąca po całym zajściu.
Był to taki moment, ze nabrałam siły, czułam się pewniej, przestałam panikować i zrobiło się naprawdę dobrze. On
bardzo się starał, ja byłam spokojna. Pojechaliśmy razem na wakacje, znowu planowaliśmy mieszkanie itp.
Jednak ostatnio zaczęłam czuć, że znowu się uzależniam, znowu tracę grunt. Zatracam siebie na rzecz nas.
On pod tym względem jest bardzo dobrze zrównoważony, nie popada w skrajności tak jak ja.
Moje niskie poczucie własnej wartości ciągnęło nas w dół, ciągle krytykowałam siebie, czepiałam się go
o drobiazgi, żeby dowartościować siebie, potrafiłam najpiękniejszy moment zepsuć tym że bałam się
o to czy się jutro zobaczymy. Takie błędne koło. W końcu tak się we mnie nagromadziły emocje, że
stwierdziłam, że nie jestem pewna swoich uczuć do niego i zerwałam z nim, mówiąc, że potrzebuje czasu i że
nie wiem czego chcę. W między czasie zaczęłam mieć w głowie myśli w stylu- chcę popróbować różnych facetów itp...
od czego zawsze byłam daleka, ponieważ uważam, że skoro z jednym jest mi dobrze to po co?
On bardzo przybity powiedział, że poczeka tyle ile będzie mógł, że jeśli zmienie zdanie to mogę wrócić i że
nie chcę tracić kontaktu. Rzeczywiście kontakt mieliśmy świetny, po tej rozmowie jeszcze obejrzeliśmy razem film,
kochaliśmy się, zjedliśmy obiad i dopiero od niego wyszłam, całując go w policzek. Tego wieczoru czułam się
niesamowicie silna, byłam z siebie dumna, poszłam z przyjaciółkami na imprezę i strasznie się upiłam...
Dopiero na drugi dzień zaczęłam myśleć, że może jednak nie tędy droga. Zaczęłam mieć powazne wątpliwości czy
dobrze zrobiłam. Zaczęłam analizować jego osobę, jego zalety (których ma naprawdę bardzo dużo) i zmieniłam zdanie.
Zadzwoniłam do niego i powiedziałam, że już jestem pewna, że go kocham i chcę z nim być. Bardzo się ucieszył i zdziwił, że tak
szybko zmieniłam zdanie.

Teraz minęło od tego kila dni, a ja raz jestem pewna, raz mam mieszane uczucia, jednym słowem huśtawka...
Myślę, że powodem jest moje niskie poczucie własnej wartości, czy moglibyście mi jakoś podpowiedzieć
jak sobie z tym poradzić? Moja mama powiedziała żebym poszła do psychiatry bo czasem zachowuje się
jakbym miała nerwicę (mam silną potrzebę planowania wszystkiego, ciągle myślę o jutrze, nie umiem się skupić na teraz,
albo panicznie sprawdzam czy wszystko leży na miejscu). Wszystko to jakoś musi się ze sobą wiązać...
Widzicei jakieś rozwiązanie?
rabarbarka
 
Posty: 2
Dołączył(a): 1 wrz 2008, o 21:30

Postprzez Megie » 9 wrz 2008, o 22:25

? Moja mama powiedziała żebym poszła do psychiatry bo czasem zachowuje się
jakbym miała nerwicę (mam silną potrzebę planowania wszystkiego, ciągle myślę o jutrze, nie umiem się skupić na teraz,


ja bym radzila isc do psychologa najpierw, psychiatra najczesciej chcialby leki wypisywac a nie zawsze sa one konieczne,.. psycholog bedzie potrafil ocenic czy powinnas isc do psychiatry jeszcze czy nie..

poza tym ciezko jest byc w zwiazku jak sie nie pouklada swojego wnetrza,
brak poczucia wlasnej wartosci, lek przed odrzuceniem- raczej nie pomaga a bardziej szkodzi w budowaniu wlasciewej relacji z partnerem, czesto robi sie w zwiazku taki "galimatis" jaki opisalas, pozniej ciezko to wszystko poukladac i budowac trwaly zwiazek, dlatego warto zaczac od siebie.. taki ja mam stosunek do tego..
no ale kazdy idzie wlasna sciezko zycia..

pozdrawiam i duzo dobrego
Megie
 
Posty: 1479
Dołączył(a): 11 maja 2007, o 15:24
Lokalizacja: nie wiem skad..

Postprzez Sanna » 10 wrz 2008, o 08:30

O kurcze, jakbym czytała o sobie.

Taki trochę mało konstruktywny ten wpis. Co mogę doradzić ? - idź na terapię, zdecydowanie, to może Ci pomóc, ale nastaw się że to długi proces.
Sanna
 
Posty: 1916
Dołączył(a): 27 lut 2008, o 15:05

Postprzez rabarbarka » 11 wrz 2008, o 01:54

Dziękuje za dobre słowa. Niewątpliwie terapia to dobry pomysł, jednak w moim mieście państwowo raczej nie ma takiej możliwości. Ale od października
będę studiowała w trójmieście, więc może tam coś znajdę. Mam nadzieję...

Dziś jest właśnie taki dzień kiedy wszystko mi się miesza. Znów nie mogę spać bo płaczę. Chodzę jak nakręcona.
Chcę dla niego jak najlepiej. Widziałam jak go zabolała ta ostatnia rozmowa o której pisałam.
Nie chcę mu fundować takiej huśtawki. Może powinnam rzeczywiście odejść, aby chociaż on się nie męczył
z dziewczyną, która nie wie czego chce ani co czuje.
Czasem mam wrażenie jak bym traktowała go jak brata, innym razem budzi się gorące uczucie i zapewniam go o mojej
miłości. Nie chcę go ranić tym niezdecydowaniem...

Ja wiem, ludzie mają o wiele gorsze problemy a ja tak marudzę okropnie. Wybaczcie, tak mi się poprostu gromadzi
wszysto, że nie mogę z tym sama wytrzymać.
Czasem kipie od emocji i wszystkiego jest za dużo a czasem mam wrażenie, że wogóle nie mam uczuć, że nie jestem
stworzona do miłości, że nie wiem czym ona jest.
Kiedy trwało zauroczenie to było wszystko proste, czuliśmy to samo. Teraz każde z nas inaczej przeżywa
miłość. Tylko, że w moim przypadku jest to taka huśtawka. Ranie siebie, ranie jego, do bani.
Dodatkowo uruchamia mi się lęk przed obcymi ludźmi...
Mama mi opowiadała, że jako małe dziecko byłam strasznie kontaktowa i wesoła, a jak ojciec się wyprowadził
zamknęłam się w sobie, zaczęłam mieć lęki, krzyczeć w nocy itp...
Teraz niby świadoma wszystkiego, nie ogarniam samej siebie.
rabarbarka
 
Posty: 2
Dołączył(a): 1 wrz 2008, o 21:30

Postprzez Sanna » 11 wrz 2008, o 17:25

Rabarbarko, myślę że bardzo dobrze rozumiem co przeżywasz. Odzieczyłam taki sam spadek po mamie , jak Ty, i czytając co napisałaś czytałam o sobie. To taki smutny schemat. Ale pocieszające- jeśli schemat, jeśli typowy, to znaczy że jest rozpoznany i są metody zmiany. Jak bedziesz w Trójmieście to znajdź koniecznie pomoc,na pewno nie będzie problemu również z bezpłatną. A póki co może sobie poczytasz żeby zająć czymś myśli.


http://www.kobieceserca.pl/czytelnia-ro ... .html.html


Jest tu trochę o miłości ambiwalentnej - kluczem jest lęk przed bliskością.
Sanna
 
Posty: 1916
Dołączył(a): 27 lut 2008, o 15:05


Powrót do Problemy w związkach

Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 130 gości