witam wszystkich, chwilę mnie tu nie było, życie toczyło się swoim torem, o wielu rzeczach udało się zapomnieć...
dla tych którzy tu od niedawna, ja jestem z grupy tych których problemem jest niegdysiejsza zdrada partnera...
minął ponad rok, prawie celebrowałam tą rocznicę, próbowałam sobie wmówić i przekonać samą siebie że o będzie taka cezura, taki magiczny moment, po którym uda mi się zapomnieć o niej, o tym jak on kłamał i wypierał się wszystkiego, o tym, że potrafi kłamać tak przekonywająco że w życiu bym się nie domyśliła...
wydawało mi się, że ten rok jego morderczych prób i udowadniania mi, że zrozumiał, że żałuje i że zna kaliber błędu uspokoi mnie i pozwoli uwierzyć, że naprawdę tego nigdy więcej nie zrobi, że pozwoli mi to na nowo poczuć się pewnie, bezpiecznie i przestać kontrolować sytuację...
ostatnio wróciliśmy z cudownego urlopu, była wspaniale, udało się wszystko i pod każdym względem. W samolocie powrotnym do Polski przy okazji wspominkowo-luźnej rozmowy na zupełnie inny temat wypłynęła ONA, pojawiła się na nowo w mojej głowie i zmiotła wszystko...
czy da się z tym żyć a nie tylko udawać, że to życie?
pozdrawiam
lili