Witam. Mam prawie 19 lat. Od ponad 2 jestem w związku. Mój problem jest bardzo rozległy. Otóż chodzi o to, że czuję się bardzo samotna w swoim związku. Nieustannie dochodzi do bezsensownych kłótni, które właściwie powinny zakończyć się tak szybko jak się zaczęły. Czasami zdarzają się poważniejsze spięcia, które wynikają głównie z winy mojego partnera. Rzecz w tym, że on rzadko kiedy potrafi przyznać się do winy. Wciąż mnie ocenia, mówi, że marudzę i wszystko to tylko moja wina. On nie dostrzega tego, że brakuje mi jego bliskości i ciepła, jego zaangażowania, czułych gestów, a nie tylko miłych słów, które maja się nijak do tego jak mnie traktuje. Jestem często lekceważona, kiedy pragnę rozmowy, on pomimo moich próśb nie reaguje, tak jakby moje uczucia nie miały znaczenia. Kiedy się złości nie pisze do mnie, bo twierdzi, że musi to odreagować. Ciche dni zdarzają się nawet wtedy kiedy wydaje się, że wszystko jest w porządku, ale dla mnie nie jest...., bo nie potrafię zrozumieć jak ktoś, poza kim świata nie widzę potrafi być dla mnie tak okrutny.
Kiedyś byłam przez niego upokarzana, zawsze czułam się podle, chociaż tak naprawdę nic nie było moja winą, ponieważ starałam się, zawsze byłam przy nim, wyciągałam pomocna dłoń, walczyłam o nasz związek. Raz się rozpadł, po czym wszystko mu wybaczyłam i uwierzyłam w to, że się zmienil. Ale nie dostrzegam tego. Było dobrze przez pierwsze miesiące, później znowu mnie obraził, po czym przepraszał, tłumaczył się tym, że to pod wpływem złości, mówił, że żyć beze mnie nie może, że jestem jedyna i najważniejsza oraz że próbuje nad tym panować, ale wciąż powtarza się ta sama historia.
Chcę by liczył się z moim zdaniem, ale tak wcale nie jest. Według niego (to tylko moje przypuszczenia) powinnam zawsze zgadzać się z nim, wciąż się przystosowywać. Kiedy bardzo łagodnie próbuje zwrócić mu uwagę, że rani mnie jego postępowanie, to albo przestaje odpisywać lub mówi, że jeżeli nie jestem z nim szczęśliwa, to żebym odeszła.... Czuje niewyobrażalny ból, bo to tak jakby mu wogóle na mnie nie zależało. Chcę by się zmienił, by jego słowa o wielkim uczuciu i miłości jaką mnie darzy nabrały większego znaczenia...
Już nie wiem co robić, by zaczął taktować mnie poważnie, z należnym mi szacunkiem. Nie twierdze, że jego charakter składa się tylko z samych wad, bo potrafi sprawić, że czuję się wyjątkowa. Raz są 3 dni spokoju, następne trzy dni wojna, a ja nie czuję do niego nawet złości, tylko niewyobrażalny żal i smutek... Nie potrafię zrozumieć dlaczego tak robi skoro sam twierdzi, że kocha mnie nad życie.
Próbuję być silna, ale to mnie przerasta. Chce spokoju, ale nie chcę go stracić, nie chcę być z nikim innym, chcę by się zmienił, ale sama nie wiem co robić.
Dodam, że nie mieszkamy razem. Jesteśmy oddaleni zaledwie parę kilometrów od siebie, a jednak tak rzadko się widujemy, nie mamy kiedy porozmawiać w 4 oczy, wszystko odbywa się przez telefon.
Dziś czuję się znowu okropnie. Wczoraj ponownie mnie zignorował. Prosiłam o wiadomość, ale się nie doczekałam. Byłam zła, ale odpuściłam, napisałam miłego SMS a. Dziś rano napisał, tak jakby nic się nie stało, ale tym razem to ja milczę, czekając na jego ruch. może w końcu zacznie się martwić, (bo to do mnie nie podobne), a może znowu się rozczaruje i usłyszę kolejne "daj spokój", "co Ci znowu jest?!", "jak masz zamiaru się nie odzywać to twoja sprawa". Pozostaje sama z wieloma problemami. Doradźcie co dalej począć. Od ciągłego przeżywania smutków, chcę z nim przeżywać miłość....