przez zajac » 22 sie 2016, o 11:01
Lauro,
jeśli chodzi o analizowanie siebie -- wydaje mi się, że jeśli to pomaga, nie ma sensu zwalczać. Wszelkie "racjonalne" nakazy zaprzestania mogą nie przynosić żadnego skutku, tylko jeszcze pogarszać samopoczucie, bo człowiek dodatkowo czuje się winny, że siedzi i rozmyśla... Tylko może warto troszeczkę zmienić kierunek tych analiz:
1) Wyciągać wnioski "do przodu", a nie "do tyłu". Jeśli gdzieś popełniłaś błąd, to czego na przyszłość powinnaś unikać? Proponuję tu nie stosować sformułowań ogólnych (np. obietnic, że się już nigdy nikomu nie zaufa itp.), a skupić się na szczegółach w rodzaju: na jakie pierwsze sygnały zwrócę następnym razem uwagę, skoro tym razem je przegapiłam?
Jeżeli ktoś łatwo wchodzi w bliskie relacje z ludźmi, to najlepiej już na początku znajomości dokonywać selekcji. Nie lekceważyć niczego, co podpowiada czy to intuicja, czy rozsądek. Tak jak (przypuszczam) zawodowo zwracasz uwagę na pierwsze oznaki braku profesjonalizmu (bo już wiesz, że w przyszłości będzie gorzej), tak samo prywatnie masz prawo odsiać człowieka, którego zachowanie jakoś Ci się z Twoim oglądem świata nie zgadza. Np. jest zgorzkniały i zamiast planów na przyszłość ma usprawiedliwienia (a Ty przeciwnie). Np. używa wulgaryzmów w stopniu, którego nie akceptujesz. Albo -- powoduje u Ciebie niefajne emocje, dezorientuje Cię i nie widzisz możliwości komunikowania się, bo na innych falach odbieracie. Takie "szlabany" mogą Ci się przydać, kiedy poznasz następnego faceta. Zanim zaczniesz się fajnie czuć z tym, że facet się Tobą interesuje, już weź go pod lupę -- czy w ogóle chcesz, żeby akurat TEN człowiek interesował się Tobą.
2) Wbrew pozorom analiza czasem JEST uciekaniem od wniosków. Ja kiedyś u siebie zauważyłam taki schemat: przemyśliwam wszystko w różnych aspektach, z uwzględnieniem decyzji sprzed lat mających rzekomo wpływ na moją obecną sytuację, generalnie skupiam się na tym, jaka jestem beznadziejna. Po czym zaczynam się przeciwko takiemu myśleniu buntować albo się nim męczę, więc zmieniam front i zaczynam się ze wszystkiego rozgrzeszać albo nad sobą litować, w końcu porzucam wszelkie analizy i znowu żyję "normalnie". Zataczam więc koło i nic z tego nie wynika. Czasem prosty wniosek w rodzaju "lepiej ustawić dwa budziki, żeby nie zaspać" wart jest więcej -- dzięki niemu unika się całej lawiny negatywnych emocji. Uświadomienie sobie tego bardzo mi pomogło. A u Ciebie widzę podobną skłonność -- od jednych generalizujących osądów do drugich, przeciwstawnych. Np. Twój wniosek "obecnie ludzie w wiekszosci przypadkow maja badzo lekkie podejscie do zwiazku i przy byle "glupocie" koncza relacje, bo tak jest latwiej prosciej. Zyja przekonaniem ma byc latwo, lekko i przyjemnie, a jak same wiemy, nic wiecznie nie jest wylacznie lajtowe" jest wg mnie zupełnie nie a propos -- w Twojej sytuacji nie było ani związku, ani potrzeby ratowania związku i rozwiązywania problemów. Ponadto wg mnie na początku związku ma być lekko, łatwo i przyjemnie -- bo jeśli nie na początku, to kiedy? I również później w związku potrzebne są chwile, kiedy jest fajnie, czy też takie sfery życia, które niezależnie od okoliczności dobrze funkcjonują. Ty już na początku chciałabyś walczyć, budować w pocie czoła więź i pokonywać trudności?