witam was wszystkich!
nie pisalam tu jeszcze nigdy, ale pamietam stare forum.
czasem mysle sobie ze nie mam zadnego problemu, szczegolnie jak czytam wasze posty! moje problemy wydaja mi sie wtedy takie banalne :/ a z drugiej strony ciagle tu wracam, najczesciej wtedy, kiedy cos sie znow w moim zyciu posypie.
z gory przepraszam za zajmowanie wam czasu. moja historia jest przeciez taka jak setki innych..
wiec bylismy razem piec lat, mieszkalismy razem przez trzy. a wczoraj on powiedzial, ze sie wyprowadza po swietach i nie chce juz ze mna byc :(
a ja nie potrafie rozmawiac z ludzmi i nie chce ich zameczac swoim smutkiem. na forum jakos mniej emocji.
przesiedzialam dzisiaj caly ranek w wannie, sluchajac doorsow na sluchawkach. on sie w tym czasie pakowal, bo jedzie przeciez do domu 'naswieta', jeszcze przyszedl jego kumpel, rozmawiali sobie radosnie, smiali sie i w ogole. minely nie wiem, moze dwie godziny, zaczal sie dobijac do lazienki, ale oczywiscie udawalam, ze nie slysze. w koncu wyjal szybe z drzwi. pomyslalam sobie, ze skoro az tak sie staral dowiedziec, czy nic mi sie nie stalo, to moze mu jeszcze zalezy, moze to jest do uratowania.. tylko ze to nie jest czlowiek, ktory rzuca slowa na wiatr. i wlasnie tego sie boje.
tylko ze ja jestem zupelnie rozbita i nie mam nawet sily, zeby cokolwiek zrobic, zeby z nim pogadac, zeby cos probowac. mam sile tylko na totalna obojetnosc. zreszta, juz po pierwszych ewentualnych slowach zaczne plakac. zawsze tak mam. zalosne.
aha. mam 24 lata.