przez bratek » 10 mar 2008, o 00:42
Moi drodzy,
Dziękuję za wszystkie wpisy - nie spodziewałem się, że tyle osób w jakiś sposób mnie rozumie (a niektórzy nawet znajdują się w takiej samej sytuacji) - mimo, że to jednostronny opis i zapewne druga strona ma swoją "prawdę". Tak jak kilka osób zapytało (przepraszam, że piszę ogólnie) "po co?" tak i ja zadaję sobie to pytanie. To nie zdrada tu boli najbardziej, to nie to, że to jeden z niewielu moich przyjaciół się w to zangażował (przyjaciół - to wiele znaczy i w takim znaczeniu mam ich niewielu) ale ten cały fałsz, codzienne okłamywanie, zapewnianie (i okazywanie miłości) no i czas (prawie pół roku) to wszystko jest najgorsze! Przecież ja byłem przekonany, że nasze życie po trudnych przejściach jest jescze lepsze i jak więcej siebie dajemy to jest i będzie lepiej. Dlatego po tym wszystkim czuję się jak skończony debil.
Jeśli chodzi o bliskich, to wszyscy wiedzą o co chodzi i starają się pomóc jak mogą - doceniam to, ale nie chiałbym się stać ich zmartwieniem nawet mimowolnym - mają swoje rodziny swoje problemy a ja nie jestem małym dzieckiem (rzekłbym jestem dość silny) i ze swoimi problemami rzdzę sobie sam (to chyba jakaś męska klapka w mózgu jest tak ustawiona).
Dagileinpisze o tym, że lepiej rozstać się w przyjaźni - ja tak chcę - o ile to bedzie możliwe, bo z tego co wiem zdarza się, że obie strony deklarują to samo a potem ... żenada!. Orzeczenie o winie nie jest zemstą tylko sparawiedliwością (dzięki Agik) - chodzi o to, że moja żona najzwyczajniej w świecie kłamie i potrafi odwrócić kota ogonem. Nie wiem, czy otym pisałem ale było tak, że po moim odejściu na jesieni (gdzie podejrzewałem romans i odszedłem - jak się później okazało miałem 100% racji), żona była z kochankiem u wspólnych znajomych którym to wytłumaczyła, że niedobry mąż ją zostawił a sympatyczny kolega pomaga jej w trudnych chwilach. Podobnie było z teściami - kiedzy im powiedziała, że odszedłem - na prośbę teściów (którzy chcieli poznać moją wersję wydarzeń) spotkałem się z nimi i opowiedziałem o wszystkim. Pewnie by nie uwierzyli (bo kilka dni wcześniej widzieli nas jako zakochaną parę) gdyby nie to, że pokazałem im jeden email - wybrałem nalżejszy kaliber bo chodziło głównie o datę a nie podjudzanie, wyżywanie się czy zawstydzenie. No ale, po tym spytałem ich o wersję żony i co się okazało - przyznała się, że miała romans, ale to było dawno i to już dawno skończone i w ogóle to ja coś wymyślam. Gdyby nie to, że miałem wydrukowany email (z datą) - wyszedł bym na wała, który coś wymyśla. Moja żona panicznie boi się przyznania do winy i tak się będzie starała "kota ogonem odwrócić" żeby u niej w pracy nikt się nie dowiedział i żeby znajomi też myśleli że wina jak nie po moiej to przynajmniej po obu leży stronach. Tak że orzeczenie o winie jest tylko po to żeby nie stać się ofiarą. Więc nie wykażę się wielkodusznością - już nie.
To co wielu/e z was podkreśla i ja się z tym w 100% zgadzam to są dzieci. Prosiłem żonę żeby im wytłumaczyła w rozsądny sposób całą sytuację, że one z tego powodu nie powinny cierpieć (chociaż i tak się nie da). Spędziłem z nimi ten weekend - tylko ja i one. Było super - tylko żal bieże, jak dzieci pytają kiedy do nas wrócisz? Tłumaczyłem im, że ich nie zostawiłem i nigdy nie zostawię a tyko mama tacie dużą przykrość zrobiła i dla tego mnie nie ma. Ale trudno im wytłumaczyć, kiedy mówią, że mama się zmieniła i że mnie przeprosiła. One mówią, że przecież one też czasami robią źle ale potem mnie przepraszają, że im wybaczam i jest juz dobrze. Nie chcę im pokazywać jaka mama jest naprawdę - wybrnąłem tak, że obiecałem im, że jak dorosną to im wszystko powiem. Obawiam się (a nie wiele mogę zrobić, a później jeszcze mniej) że moralna wina i tak spadnie na mnie.
Wielka jest radość z przebywania z dziećmi - ci co są w podobnej sytuacji rozumieją to zapewne bardziej - ale i duży jest "dół" jak ich teraz nie ma ze mną.
Jeszcze raz wszystkim dziekuję. Aby do wiosny!