Witam wszystkich forumowiczów:)
Może zacznę od tego, że jestem tutaj nowy i to mój pierwszy wątek na tym forum, więc wybaczcie wszelkie wpadki W sumie to nawet nie wiem od czego zacząć...przeglądałem to forum, czytałem niektóre historie i problemy z nimi związane i co najważniejsze pomocne słowo więc postanowiłem się trochę uzewnętrznić i napisać co mi ostatnio w głowie siedzi. Więc może zacznę od początku. Kilka lat temu poznałem dziewczynę. Na początku "kumplowaliśmy" się, imprezowaliśmy razem, spędzaliśmy razem czas coraz więcej i więcej. Dogadywaliśmy się świetnie. W końcu po różnych sytuacjach( o których nie będę pisał bo nie mają na to wszytko wpływu) zeszliśmy się jako para. Dosyć szybko zamieszkaliśmy razem( bo to były czasy studenckie więc to była wręcz natychmiastowa decyzja). I muszę powiedzieć, że przez pierwsze 3 lata dogadywaliśmy się świetnie, bez słów nawet. Wiadomo były zgrzyty, i nieraz się pokłóciliśmy ale to się zdarza nawet najlepszym:). Niestety wszytko się zmieniło gdy, ona znalazła pracę jeszcze na studiach...dziewczyna zmieniła się bardzo...zaczęła robić problemy z rzeczy, o których nigdy wcześniej nawet nie rozmawialiśmy...ale ja cały czas uważałem że to stres pierwsza praca itp. wiec siedziałem cicho starałem się robić to o co prosiła żeby nie było problemów. Przełomem były wakacje przed V rokiem studiów, kiedy postanowiła, po przyjeździe z obozu na którym była opiekunem, że nasz związek nie ma sensu i to koniec... byłem w szoku!!! bo przecież starałem się - przynajmniej tak mi się wydawało. dzwoniłem, pisałem - w końcu zgodziła się na spotkanie. w trakcie rozmowy wyjaśniła mi, że ona tak nie może, że ja nie pracuje i nic z sobą nie robię (chociaż studiowałem), że nic nie mam, ze jestem bezpodstawnie zazdrosny (byłem zazdrosny ale widząc, że coś się dzieje każdy by był nie chcąc stracić kogoś kogo się kocha??) itp. itd. po długich rozmowach i przekonywaniach daliśmy sobie szanse. Ja przedstawiłem jej swój plan na przyszłość odnośnie swojej pracy, że po studiach się za to wezmę bo taki był wymóg i dla mnie było to korzystniejsze, mieć mgr. na początku, jakiś czas znowu było przyjemnie, chociaż już nie tak jak wcześniej. Ja naprawdę się zmieniłem, przynajmniej tak mi się wydawało. zrezygnowałem z wielu znajomości, większość czasu spędzałem w domu. wieczorami przygotowywałem jakieś kolacyjki, wspólne oglądanie horrorów itp. nie było już takiej chemii między nami. Coraz częściej się kłóciliśmy, ale cały czas myślałem, że jak już będę pracował to będzie wszytko inaczej. Po długim oczekiwaniu i obronie pracy udało mi się zrealizować mój plan odnośnie pracy. Sęk w tym, że musiałem zacząć od pół rocznego szkolenia,którego specyfika nie pozwalała mi wracać do domu częściej niż na weekend i to nie zawsze. I tu znowu zaczęło się po górę robić bo ona mówiła, że mnie nie ma, że się nie widujemy (na co nie miałem wpływu chcąc pracować). Zaczęła imprezować kilka razu mnie oszukała dosyć poważnie. Ja robiłem się podejrzliwy ( i teraz już sam nie wiem czy słusznie czy nie i już się nie dowiem). Z jednej strony to rozumiałem bo była sam i w ogóle, a z drugiej nie mogłem się z tym pogodzić, że chodzi spotyka się z jakimiś facetami itp. przecież ja robiłem to co sobie zaplanowałem i to czego ona ode mnie oczekiwała i to o co ciągle miała pretensje!!to szkolenie kosztowało mnie wiele nerwów, przykrości. Nie potrafiłem, za radą moich kumpli z pokoju, iść i zalać się, " wyrwać jakąś dziewczynę". Ja naprawdę chciałem właśnie z nią być. I dążyłem do tego wszystkiego co ustaliliśmy podczas pierwszego zerwania. No więc jak wspomniałem to był bardzo trudny okres w moim życiu. stałem się bardzo nieufny wobec niej. Nie miałem w niej wsparcia. nie potrafiłem opędzić się od dziwnych myśli o rozstaniu, o niej, że może mnie tam zdradzić gdy mnie nie ma.... to wszytko przez to że mnie kilka razy oszukała. I na pod koniec Mojego szkolenia przed końcowymi egzaminami postanowiła mnie kolejny raz zostawić. tym razem pod pretekstem, że się nie widujemy, że nie mam dla niej czasu i że ogólnie to nie ma sensu.... byłem załamany dla niej to było proste mnie nie było więc nie musiała niczego tłumaczyć. A ja nie mogłem w to wierzyć, przecież robiłem wszytko to co mogłem i to co musiałem.... kolejny raz ja przekonałem, że żeby dostać pracę musiałem zrobić ten kurs i tyle, że teraz będzie inaczej. Daliśmy sobie szanse - kolejną. Cieszyło mnie to. Niestety, od początku pokazywała że to nie jest to czego chce, nie było jej ze mną w ważnych dla mnie momentach - np. wybierała wyjazdy ze swoimi rodzicami. Byliśmy razem ale jakby osobno. Nie ukrywam, że ja tez już nie wkładałem w to wszytko tyle energii ile powinienem. Ale dostałem już tyle razy po dupie, ze po prostu czekałem na jakąś inicjatywę, żebym, widział że ona też chce - jednocześnie bardzo na to licząc ze coś się zmieni. Bardzo ją kochałem ale jednocześnie po tych wszystkich perturbacjach nie potrafiłem się do końca zaangażować tak jak powinienem, bałem się , nie chciałem, nie chciałem. w końcu się rozstaliśmy w momencie kiedy osiągnąłem wszytko to do czego się zobowiązałem. w uzasadnieniu usłyszałem, ze ona potrzebuje akcji, ruchu a ja jej tego nie mogę dać... nie miałem siły żeby już walczyć, na pożegnanie usłyszałem wiele niemiłych słów (scena jak z filmu testosteron). Teraz nie mam nikogo... zostałem sam... cały czas coś do niej czuje... nie mam do kogo gęby otworzyć... swoimi ostaniami wypowiedziami dobiła mnie po prostu zabiła. ona chyba nawet nie odczuła mojego braku. Włożyłem w ten związek wiele, teraz wydaje mi się za wiele...Zjadłem tyle nerwów przez niego... Powiem szczerze, że ostatnio nawet mi się wydaje, ze ja już nie potrafię rozmawiać z dziewczynami. A może ona w tym wszystkim miała rację?? może to ze mną jest coś nie tak?? Powiem szczerze, że ciężko to wszytko opisać, a mi teraz to wszystko ciężko ogarnąć...nie czuję się teraz dobrze w mojej skórze i z sobą... liczę na to ze to minie... że może tu jak się trochę ze mnie "wyleje"na zewnątrz to coś odpuści... NIE WIEM JUŻ SAM... Chcecie Coś poradzić, napisać, czekam.... to na razie TYLE