Witam.
Piszę tu po raz pierwszy, trafiłam na to forum częściowo przypadkowo szukając informacji o tym jak wyleczyć się z obsesyjnej miłości. Nigdy nie uzewnętrzniłam się do takiego stopnia przed żadną grupą ludzi, nawet robienie tego w sposób internetowy jest dla mnie trudne... Ale wypowiedzi które tu napotkałam natchnęły mnie w pewien sposób i pomyślałam, że mogłoby mi to jakoś pomóc. '
Problem już nakreśliłam powyżej, jest tylko jedna rzecz której nie potrafię do końca zrozumieć i której nie spotkałam u żadnej z osób z moim problemem... Oczywiście, mimo że mam dopiero 20 lat, związków żadnych budować nie potrafię. Przez długi czas wydawało mi się to normalne, myślałam że odrzucenie i cierpienie jest naturalnym składnikiem miłości i nawet się nad tym nie zastanawiałam, dzięki terapii zaczęłam jednak widzieć pewne rzeczy i schematy które mną kierują. Przeczytałam książkę 'Kobiety, które kochają za bardzo' i z przykrością stwierdzam, że mój opis pasuje do tych kobiet w stu procentach, nie o to jednak chodzi.
Normalnym jest że strach przed bliskością jest czymś naturalnym w tego typu relacjach, mnie przeraża jednak skala tego strachu i jeszcze jedno uczucie... Obrzydzenia. Nie chcę być tutaj źle zrozumiana, nie mam żadnego wypaczonego zdania o relacjach między kobietą a mężczyzną, perspektywa zbliżenia na poziomie seksualnym nie wywołuje we mnie takiego uczucia ale jeśli chodzi o zbliżenie emocjonalne jest to tak silne że aż nie do przyjęcia. Określę to w prosty sposób gdyż historia jest zawsze ta sama. Znajduję kogoś, zakochuję się do szaleństwa, prawdziwego szaleństwa ale warunkiem tej 'miłości' musi być fakt, że osoba jest dla mnie nieosiągalna. Czekam zawsze bardzo długo, nigdy nie odpuszczam (po prostu nie potrafię bądź nie potrafiłam) a w momencie kiedy tą osobę zdobywam... Tracę nią zainteresowanie ZUPEŁNIE. Tak o, po prostu. Tak było z moją pierwszą miłością, czekałam 3 lata po to by zepsuć to w tydzień - kolejny rok cierpienia po odrzuceniu. I tak było praktycznie za każdym razem. Coś więcej w moich relacjach zaczęło się dziać dopiero w ostatnim czasie z dwoma chłopakami. Pierwszy sam nie chciał nic więcej, trochę to była skomplikowana sytuacja ale oczywiście właśnie dlatego mnie tak do niego ciągnęło bo nie mogłam go 'mieć', z drugim sytuacja wyglądała trochę inaczej. Poznałam go przez internet, szybko się dogadaliśmy jako osoby 'dysfunkcyjne' ale chcące zmienić swą sytuację za pomocą wielkiej miłości, cóż za piękna iluzja. Kiedy jednak przyjechał do Polski i zaczeliśmy się spotykać... Ja nie byłam nim aż tak zainteresowana, miałam wtedy okres ostrego imprezowania ale kluczowym był właśnie fakt, że on był mną zainteresowany za bardzo. Był mi bliski, naprawdę, ale jakoś nie potrafiłam przebrnąć i pokonać tego strachu, nie chciałam też tego zaprzepaścić bo on był moją 'nadzieją', wiedział o mnie wszystko jeśli chodzi o problemy w relacjach i faktycznie, zależało mi na nim i był pierwszą osobą przed którą otworzyłam się do takiego stopnia w jakim to zrobiłam, mimo że (dosłownie) trzęsłam się ze strachu. Prawdziwy problem pojawił się gdy zaczęłam czuć obrzydzenie w stosunku do niego, patrzyłam na niego i zastanawiałam się co ja w nim takiego widzę, wydawał mi się totalnie beznadziejny, i po prostu... Obrzydzał mnie. Nie byłam w stanie z nim wytrzymać po prostu spędzając razem czas. Wiem że jest to system ochronny i świadectwo niskiego poczucia własnej wartości ale nie mogę już tego więcej znieść w swoich życiu. Kiedy się spotkaliśmy to musiałam całkowicie się upić, tak że prawie nie pamiętam nic z tamtego wieczoru, po prostu on był dla mnie nie do zniesienia. Byłam okrutna przez cały czas, byłam tak okrutna i odpychająca że oczywistym było że nie da się wytrwać w takiej relacji... Zrobiłam absolutnie wszystko żeby tylko to zepsuć - w początkowej znajomości biorę prawie całą winę na siebie bo właśnie tak było, on był bardzo fair w stosunku do mnie. Oczywiście determinującym momentem stał się moment odrzucenia, sama powiedziałam że nie czuję się dobrze w tej relacji po tym jak zaczął mnie traktować tak, jak ja jego i zaproponowałam pozostanie przyjaciółmi. Prawdziwie obsesyjna miłość zaczęła się właśnie wtedy gdy powiedział że nie jest ze mną szczęśliwy i że faktycznie powinniśmy zostać przyjaciółmi, to właśnie zdeterminowało moją odmienną postawę ale było już za późno.
Znam te schematy i wiem że powodowane są ogromnym lękiem przed zbliżeniem z drugą osobą (ma to oczywiście swoje korzenie w dzieciństwie i postawie, ktorą przekazała mi matka) ale martwi mnie to uczucie obrzydzenia które druga osoba we mnie wywołuje, kiedyś natknęłam się na stwierdzenie że gdy nie wierzymy że ktoś byłby w stanie nas pokochać zaczynamy patrzeć właśnie na tą osobę jako na bezwartościową, bo cóż warta jest osoba która mogłaby się zakochać w kimś takim jak ja? Zastanawiam się, czy to nie tu powinnam szukać rozwiązania. Z drugiej strony pamiętam, że na matkę zamknęłam się tak mocno już w bardzo wczesnym dzieciństwie że właśnie takie okazywanie bliskości i miłości wywoływało u mnie agresję i autentyczne obrzydzenie; pamiętam jak pytała się mnie czy się jej wstydzę, ale ja po prostu się jej brzydziłam i nie byłam w stanie jej znieść. Może te uczucia są wypadkową tych dwóch czynników?
Piszę tutaj bo może ktoś spotkał się już z takim problemem i czuł to samo co ja. Nawet jeśli nikt tego nie doświadczył, chciałam po prostu się wygadać żeby poczuć się lepiej z tą sytuacją i pogodzić się ze stratą kogoś bliskiego na własne życzenie - chociaż wiem że dobrze się stało, bo chłopak okazał się równie dysfunkcyjny jak i ja, może w trochę inny sposób ale szansy na przetrwanie by to nie miało żadnej a z raniącej stałabym się osobą ranioną w tym układzie prędzej czy później (znając jego przeszłość raczej prędzej). Ciagle zostaje jednak mój problem i problem tego, jak sobie z nim poradzić.