Lady, najpierw sobie nie radził, a potem ja się zaczęłam zmieniać, on też i teraz sobie z naszymi problemami radzimy bardziej wspólnie i bardziej świadomie. Ot, związek dwojga mniej więcej świadomych traumatyków którzy swoją "traumatycznść" zaakceptowali:D i w sumie jest nieźle, bywa wspaniale a bywa dołująco. To już kwestie bardzo indywidualne z terapii, dla mnie psychologizowanie było jednym ze sposobów na uzyskanie poczucia bezpieczeństwa (rodzaj kontroli nad rzeczywistością). To z kolei było na fundamencie totalnego (uzasadnionego) braku poczucia bezpieczeństwa z dzieciństwa. U mnie mocno wszechstronnego. I żeby to opisać musiałabym opisać bardzo dużo rzeczy zdarzeń i mechanizmów, a w sumie i tak byłoby to o mnie i wcale nie musi pasować do czyjegokolwiek życia.
Jak sobie daję radę - ano mnej więcej w tym wątku zademonstrowałam jeden ze sposobów. Ogólnie to zwykle umiem już sobie powiedzieć "stop" we właściwym momencie, zobaczyć inne możliwości zachowania i zastosować je zamiast. Bywa męczące to pamiętanie o "stop", ale z zadowoleniem zauważam, że mi się ono coraz rzadziej pojawia w codzienności i nie wymaga już dużego wysiłku. Z drugej strony mąż nie naciskany też nie reaguje jak kiedyś, czyli w sumie stary schemat jakby wiądł i zasychał.