Kochani,
Zwracam się do Was z wielka prosba o wsparcie..
Na tym forum SA dwa moje watki (SA bądź raczej były)..
Ostatecznie kilka dni temu zdecydowałam się rozstac z moim narzeczonym.. Nie była to latwa decyzja, wrecz powiedziałabym ze Az rok bądź 2 lata się z nia meczylam. I wreszcie chyba podjelam stosowne kroki. Spokojnie aczkolwiek z duza doza dystansu, oznajmilam, ze nie widze sensu przedłużania mojej a raczej naszej agonii. Nie latwo jest powiedziec osobie z która spędziło się 4 lata :” spadaj” ale powiedziałam.. Meczy mnie to gdyz nadal mieszkamy razem i nie wiem, czy on rzeczywiście wziął sobie to do serca, ponieważ już nie raz robilam podobne „akcje”.
Czy normalne jest to, ze kocham go na swój sposób, trudno mi wyobrazic sobie Zycie dalsze bez niego, egzystencje, codzienne problemy itd. A jednoczenie nie jestem w stanie kochac się z nim od Pol roku?? Czy to jest normalne czy nie?? Seks nigdy nie był moim priorytetem. Wierzylam a raczej ludzilam się,ze mezczyzna któremu się oddam, zostanie już moim jedynym na cale Zycie?? 3 lata po zaręczynach jestem w stanie przyznac się przed sama soba i przed Wami, ze nie mogę zdecydowac się na krok dalej, na dziecko, małżeństwo… Chociaz kiedys marzylo mi się cos takiego, jak mialam na początku naszego związku.
Z kolei od dłuższego czasu mam wrazenie ze zyjemy razem, ale osobno.. Kazde z nas ma swoje przyzwyczajenia, problemy „zyciowe” i nie bardzo oboje mamy ochote na ingerowanie w Zycie drugiego..gdy ja po stresujacym dniu w pracy, gdy już się wygadam slysze cos w stylu: powinnas być w lekarzem, bo o niczym innym nie da się z Toba porozmawiac, nic cie nie interesuje, gdy idziemy do moich znajomych masz ochote zmyc się jak najszybciej i nie nawiązujesz nowych znajomości, jest obludna itd. To chyba nie jest on w danej chwili jakimkolwiek oparciem dla mnie. A ja dla niego… irytuja mnie mecze które oglada, sposób w jaki siorpie jedząc słonecznik, fakt,ze w przychodzi do lozka znacznie pozniej niż ja i odwraca się do mnie za przeproszeniem DUPA…A na koniec slysze ze nie jestem wystarczająco subtelna… Kobieca,…
Albo rzeczywiście ze mna jest cos nie HALO albo cos z tym związkiem jest nnie tak.. I kurka, pluje sobie w brode bo już na początku związku (patrzac teraz z perspektywy czasu) było kilka kwestii w których się różniliśmy..Jedna rzecz, która pamiętam od początku to pierwsza powazniejsza dyskusja na temat tego, ze ewent. Nie powinniśmy NIGDY z naszymy dziecmi chodzic do Mc donald’s.Odparlam wtedy,ze czasem warto złamać zasady gdy innym takie wyjscie sprawi przyjemność. Ale już wtedy wiedziałam,ze na ciezki orzech trafilam lecz tłumaczyłam to dobrem..z jego str. Ze będzie dbal o NAS… Potem moja zazdrość, jego „koleżanki”, zdjęcia od 15 letniej dziewczyny, które rzekomo kiedys dostal (nie pytajcie o jakiej tresci one były, ale w jednej sekundzie czulam jak mój swiat się wali..) Potem jego choroba i moja matka przeciwna temu związkowi, nastepnie ja dopierdzielajaca się do wszystkiego co możliwe, bezrobocie moje i wreszcie nowa, STRESUJACA ogromnie praca…I nagle on mowi, ze zmuszam go do zycia w innym standardzie czyli np. wyjscie do knajpy na obiad…!!!Ostatnio doszlo do tego,ze przez dwa tyg słuchałam o tym,ze kupialm sobie drogi gadzet….
Brak seksu, niechęć do rozmowy..Mysliscie,ze on chce mnie zmusic do tego, bym ja podjela koncowa decyzje i przez to odsunąć od siebie odpowiedzialność za zakończenie tego zwiakzu????
Nie ogarniam swoim malym mozgiem, jak w domu przez niego czy moja wlasna matke mogę być traktowana jako najgorsze zlo,a w miejscu w którym pracuje dostaje mnóstwo dobroci od pacjentow????Az tak jestem zla??Nieatrakcyjna? niesubtelna? Nie zasluguje na zainteresowanie wlasnego narzeczonego,w lasnej matki??
Nie mogę tego sobie w jedna całość ułożyć. Na razie moje Zycie to puzzle z których staram się ulepic COS wartościowego… Lepilam i chciałam żeby się to w ladna całość ułożyło,a tu nagle ZONK. Oswiecenie…
Dodam,ze poznalam kogos…(typowo platoniczny obiekt westchnien moich, poza zasiegiem) i sam fakt,ze idac spac mysle o TAMTYM a nie swoim narzeczonym, mnie przeraza. Czuje się jakbym stalawala się powoli inna osoba, jakby mój kręgosłup moralny ulegal zniszczeniu każdego dnia..Cenilam w sobie kilka rzeczy, kiedys…a na dzien dzisiejszy bedac oficjalnie zareczona, z pelna odpowiedzialnoscia bylabym w stanie zakochac się w TAMTYM nieosiagalnym…który podoba mi się wyłącznie fizycznie, jest mily, fajny symaptyczny, ma zone… syna młodszego niewiele ode mnie… I jest obecnie postrzegany przeze mnie jak prawdziwy mezczyzna. Nigdy nie przypuszczalam,ze mogłabym o innym pomyśleć w ten sposób. Ale jestem w stanie odrzucic wiele ze swoich dawnych założeń, byleby być blisko TAMTEGo (który na szczescie nie domysla się moich zamiarow i mam nadz.ze tak dalej pozostanie). Czy tak mysli mloda narzeczona????
jak sobie z tym poradzic??:(