[color=blue][/color]byliśmy szczęśliwym malżeństwem kilkanaście lat,byliśmy też przyjaciółmi.Ufałam mężowi.Nie spodziewałam się,że coś nas rozdzieli.
Niestety nie wytrzymaliśmy prozy życia.Problemy zaczęly się gdy mąż kolejny raz tracił pracę,brakowalo na życie.Ja brałam dodatkowe zlecenia,pracowałam tez po nocach.Mąż wycofał się ,wszystko było na mojej glowie..On szukal pracy,mial różne......prze tydzień,przez miesiąc,dwa miesiące i tak w kółko.Ja pewnie nie wytrzymalam tego .Wspierałam meża,ale nieraz kłopoty były ponad moje siły.To byl trudny czas,ciągle brakowalo na podstawowe zakupy.
Ja charowałam,a mąż zaczął oddalać się.Wtedy w nowej pracy poznal dziewczynę i zdradzil mnie z nią.
Gdy odkryłam to byłam w szoku...ja mu tak ufałam,zawiodłam sie na nim.
On twierdził,że to nie zdrada tylko znajomość.Moj świat runął....
To bylo trzy lata temu.
Od tamtej pory jest żle. Ja straciłam zaufanie,poczucie bezpieczeństwa..on mówił,że nie ma mnie za co przepraszać...ale ma poczucie winy do którego nie potrafi przyznać się..nie raz zlości sę,że wciąż jest jego wina....
Przez ostatnie lata wydarzyło się wiele między nami.
Trudno mi szybko wszystko opisać..jest już póżno,a rano wstaje do pracy.
Kiedyś o tym napiszę.
Między nami działo się coś dziwnego.Mąż przestał się o mnie troszczyć,przestał mnie pragnąć...zbudował mur .Czasami udawalo się nam go trochę podziurawić.Ale im bardziej ja starałam się o męza to on jakby bojąc sie ,odpychał mnie od siebie.Z jednej strony chcial byc razem,ale przestał dawać,przestał zabiegać,chwalić...
W lipcu mieliśmy rocznicę ślubu.Wtedy mąż sam zapytał,czy chcę jeszcze raz spróbować byc razem .Ja oczywiście bardzo chciałam.
Nie wiem do dzis na czym miało polegać staranie się męża.Nie robil nic dla mnie.Kiedyś chcialam sie do niego przylulić .Gdy on nie chciał tego zrobić ,zrobiło mi się strasznie przykro.Myślalam,że malutkimi kroczkami przyblizymy się do siebie.Nie chciałam wiele.Wtedy,gdy wrociliśmy do domu znad wody ja rozplakalam si bardzo.A maz wkurzył się na mnie,ja poczułam się znow odtrącona,a on obraził sie.
Nie wiem ,może to ,ze pojechał z nami nad wodę(tam nie odzywał się prawie wcale mimo ,ze zagadywałam go,byłam miła)może to kosztowalo go wiele wysilku..
Ja myślalam,że jak godzimy się to on przytuli mnie...
Od tamtej pory on przestał kompletnie starac się.
Uciekł w pracę...odizolowal sie.Przestal żyć z nami.Dom zamienil w hotel.Wiele razy rozmawiałam z nim.Mowiłam mu co mi nie podoba sie ,chciałam,żeby on też powiedzial czego by chciał.Ale wkurzał się.Mało odzywal sie.
Niedawno nie wytrzymałam życia w domu z obcym człowiekiem.Powiedzialam mu,że na silę go tu nie będę trzymać,jak nie chce z nami (ja i 2 dzieci)żyć! A jak chce niech troszczy się i uczestniczy w życiu rodziny.
On w sobotę wyprowadzil się,żeby pomyśleć.
Plakalam całą niedzielę.
Mam nadzieję,że on ocknie się ,zastanowi jak postępuje,że to rozwala rodzię.
Może wreszcie cos drgnie..na lepsze.
pozdrawiam ciepło Was.