Witam. Jestem tu nowy, ale to nie ma znaczenia.
Trudno mi zebrać myśli, trudno wyrazić to wszystko, o czym chyba z nikim jeszcze nie rozmawiałem. To bardzo intymne i czuję się trochę pogubiony w tych sprawach.
Kiedy poznałem swoją pierwszą, byłem zupełnie innym człowiekiem. Wtedy od razu wiedziałem, że "to jest to". Byłem pewien. Kochałem ją. Ona, po tych wszystkich latach, razem i osobno, mówi, że stara miłość nie rdzewieje. Nigdy nie wybaczyłem jej tego, że odeszła. Nie potrafiłem. Czekałem przez rok, śniła mi się regularnie. Że wraca do mnie, że jesteśmy znowu razem. Jak ja nienawidziłem tych snów, a w zasadzie bardziej tego, że po obudzeniu rzeczywistość wyglądała inaczej. To była trauma. Mój świat wywrócił się do góry nogami. Coś co miało być miłością po grób okazało się czymś innym. Nie potrafiłem tego zaakceptować długo. Mało nie wpadłem w alkoholizm. Kiedy po latach chciała do mnie wrócić, powiedziałem nie.
Później poznałem inną kobietę. I wtedy pierwszy raz pojawił się ten problem. Ona kontra pierwsza. Jeśli byłem tak bardzo pewien, że zestarzeję się z pierwszą, jeśli była całym światem dla mnie - czy można tak samo kochać 2 osoby? Byłem pewien, że nie. Miałem mnóstwo rezerwy i dystansu. Nie byłem dla niej tak dobry, jakbym mógł. Ale minęły lata, a moje uczucie z czasem tylko rosło. Skończyło się jednak tak, że się minęliśmy. Kiedy ja pokochałem ją tak jak pierwszą, kiedy poczułem w końcu, że mógłbym z nią zostać do końca, ona zdecydowała się odejść. Kolejny "rozwód", życie w kawałkach jeszcze raz.
Powinienem się czegoś nauczyć. Zmądrzeć, gdyby tylko była to kwestia jakiejś mądrości. Bo w tych sprawach rozum przydaje się średnio. A może tylko średnio działa. W kolejnym związku też zadziałał "problem poprzedniej". Być może to zaważyło o tym, że stał się toksyczny. Jak bardzo toksyczny? Tak, że pomimo miłości byliśmy swoimi najgorszymi wrogami obwiniającymi się wzajemnie o całe zło tego świata.
W każdym z tych przypadków było tak, że poznaliśmy się w zasadzie przypadkiem. Polubiliśmy, szybko przyszło coś więcej, mieszkaliśmy razem (a to jest ciężka próba). Za każdym razem byliśmy w wielu aspektach skrajnie różnymi, żeby nie powiedzieć przeciwnymi charakterami. Kompletnie inne zainteresowania, inne podejście do życia. Niby nie przeszkadzało to jakoś szczególnie, ale może też był to powód, dla którego nie udało się utrzymać poprzednich związków.
Z moją "aktualną ex" jest tak: był czas, kiedy się nienawidzieliśmy. Był czas, kiedy żarlismy się codziennie. Nie było dnia bez karczemnej awantury. Nie mogliśmy się dogadać kompletnie. Rozstaliśmy się raz. A potem wróciliśmy do siebie. Krótko było cukierkowo, po czym problemy zaczęły się od nowa ze zdwojoną siłą. Nauczyłem się trochę innego podejścia, trochę dopasowałem się do niej. Przyszedł w końcu czas, że staliśmy się całkiem niezłymi przyjaciółmi, którzy na dodatek kompulsywnie sypiają ze sobą od czasu do czasu. Z tym że wiem jedno - nasze charaktery są nie do pogodzenia. Ja jestem niepoprawnym humanistą, ona uważa, że wszyscy humaniści są delikatnie mówiąc durniami. Ja mam pogodne i wyluzowane podejście do życia, ona jest spięta, nerwowa i depresyjna. Ja wszędzie szukam plusów, ona minusów. Dla mnie najważniejsza jest przygoda, dla niej wygoda. Ja kocham książkę i film, ona nie znosi. Ja jestem typem rodzinnym, ona średnio się dogaduje z własną rodziną, a mojej nie cierpi. Ja chcę mieć dzieci, ona w żadnym wypadku. I tak te różnice można wyliczać bez końca. Jeśli chodzi o "te" sprawy - też nie pasujemy. Tzn ona nie jest zadowolona z naszego pożycia. Mówi, że się nie staram, że jestem kiepski, kiedy ja wiem, że tak nie jest. Po prostu mamy kompletnie inne podejście, inne rzeczy nas kręcą, a poświęcenie w tej kwesti wydaje mi się mijać z celem. Nawet w tym się nie zgadzamy, bo ona jest gotowa się poświęcać i wypominać, natomiast ja idę na żywioł. Czasami jej to odpowiada, częściej nie - a od czego to zależy niestety nie mam pojęcia. Pomimo, że dość dużo o tym razem rozmawialiśmy - nadal nie rozumiem jej potrzeb, podobnie jak ona nie rozumie moich.
Dlaczego to musi być takie skomplikowane? Bo skomplikowało się tak, że pomimo tych wszystkich różnic jesteśmy na prawdę dobrymi przyjaciółmi. Mimo wszystko czasem udaje nam się porozumieć na prawdę idealnie.
Jakby tego było mało, ona poznała kogoś, i ja poznałem kogoś. Bo jakoś się tak oficjalnie umówiliśmy - że zostaniemy przyjaciółmi. Czyli - niby nic złego. Ale chyba robi się tutaj jakoś dziwnie. Jak tylko zaczęlismy kręcić z kimś innym - im bardziej się oddalamy od siebie, tym bardziej na powrót nas do siebie ciągnie. Jestem skołowany. Z jednej strony jestem o nią zazdrosny, z drugiej strony myślę sobie, że tak będzie dla nas lepiej.
Tym bardziej, że osoba którą poznałem wydaje się mieć charakter pasujący do mojego idealnie. Te same zainteresowania, dążenia, upodobania. Zgodność, której brakowało mi przez całe życie. Z tym, że to znajmość na bardzo wczesnym etapie. Zdalna, przez neta. Nawet nigdy się jeszcze nie widzieliśmy, chociaż wymieniliśmy całą masę listów. Dzięki tej osobie czuję się inaczej. Po długiej depresji zaczynam czuć jakąś niesamowitą ekscytację na samą myśl o niej. Na poziomie czysto platonicznym to jest chyba to, czego od początku szukałem.
Tylko co dalej? Nie wiem, ona może mieć dokładnie ten sam problem co ja. Ale za wcześnie jeszcze na wnikanie. Wydaje mi się, że zdecydowanie powinienem zakończyć związek, który przez lata był dla nas toksyczny. Pomimo tego, że jest nam teraz szczególnie trudno to zrobić. Może to jakieś niezbyt zdrowe uzależnienie? Chyba najgorsze co mógłbym zrobić, to poświęcić nową, co prawda jeszcze świeżą i niepewną znajomość dla związku, który wielokrotnie chciałem zakończyć, prawda?
Nie wiem czy kiedykolwiek znajdę to czego szukam. Ale wydaje mi się, że chyba nie warto za wszelką cenę godzić przeciwieństw, jeśli na horyzoncie rysuje się mglista, ale niesamowicie obiecująca szansa na zmianę wszystkiego. Jak myślicie?