wczoraj zmarla mama mojego przyjaciela. Dziś od 6 rano pomagałam mu załatwiać formalności- lekarza, akt zgonu, trumnę, urnę, ubrania do kremacji, nabożenstwo, miejsce na cmentarzu- dla mnie koszmar
Dziś rozmawialam z moją Mamą, którą uwielbiam. Opowiadałam jej, jaki mialam nieprzyjemny dziń i do tego sytuację, że kolega nie przeprowadzil sprawy spadkowej z mama za zycia i teraz moze miec spore problemy, poniewaz mieszkanie nie jest na niego, a ma siostre- alkoholiczke- ktora stracila juz przez nalog jedno mieszkanie i moze sobie teraz roscic prawo do mieszkania, w ktorym mieszkal z mamą i corka siostry- ktorej jest prawnym opiekunem.
W rozmowie z Mamą powiedzialam, ze moze przegadali by z tata sprawe podzialu majątku i przepisania tego wszytskiego- bo ja sobie nie wyobrazam kiedys sie tym zajmowac, bo mi pewnie serce peknie po ich smierci i nie chcę sie zajmowac takimi bzdurnymi formalnosciami...
na co moja Mama powiedziala, ze ona za zycia dziadziusia- czyli swojego taty- nie miala czelnosci, by powiedziec mu, zeby na nia przepisal dom....
kurcze - poczulam sie, jakbym dostala w twarz.... Nic nigdy od nich nie chcialam. Od 9 lat mieszkam sama. Nie wymagam od nich pomocy. Daję sobie rade...
Dlaczego ona mnie tak traktuje- jakbym byla jakąś pazerną krową, która dybie na spadek po nich??? Zawsze moga na mnie liczyc w kazdej sytyacji. WIedzą, ze nie jestem interesowna....
I doczekałam się takiego hasła....
Caly czas placzę. Nie wiedzialam, ze mnie to aż tak zaboli...