wielokrotnie poruszalam ten temat tutaj na forum, ale tak jakos mysle, ze zasluguje on na zalozenie nowego watku, chociazby z tego wzgledu, ze dotyczy bardzo waznej sfery mojego zycia.
chcialaym sie z Wami podzielic kawalkiem, ktory mnie boli i z ktorym zyje od lat. jestem corka pewnej kobiety - nie umiem inaczej jej nazwac. nie zasluzyla na to. to osoba, ktora od zawsze niszczy i uprzykrza mi zycie. uwielbia awantury i krzyki, z tego co pamietam wiecznie wszystkich prowokuje i potrafi wywolac niezla jazde z byle powodu. nie potrafie sie z nia dogadac w ogole. nieraz tez uslyszalam od niej jak to nie jestem nikomu potzrebna i najlepiej jakbym juz sie wyprowadzila z domu, nikt nie bedzie plakal, a wrecz przeciwnie - wszyscy beda szczesliwi. wielokrotnie przez nia plakalam. wyzywa mnie i ojca z tak blahych powodow, ze sie zastanawiam jak mozna by na cos takiego wpasc. matka jakies 6 lat temu wyszla calo z raka. nie powiem, ze jakos szczegolnie to przezylam. myslcie co chcecie - ale mialam gdzies czy przezyje. okropne prawda? wiem, ale ciezko mi bylo okazac jakiekolwiek wspolczucie komus takiemu. slowo 'kocham', przytulenie, jakikolwiek gest dostalam tylko wowczas kiedy wymusilam. a jako mala dziewczynka zwyczajnie tego potzrebowalam.
kims kto uczyl mnie zycia byl tato. moj tato. wspanialy czlowiek, za ktorym pewnie skoczylabym w ogien. to on chodzil na wywiadowki, do lekarza, jezdzil ze mna na wakacje, chodzil na zakupy. jest dosc rygorystycznym czlowiekiem i nieraz sie z nim klocilam, nawet w tylek porzadnie potrafil wlac, ale o dziwo nie czuje zalu, bo to wszystko bylo za cos i ja to wiedzialam. nigy mnie nie wyzwal, nie obrazil. byl i jest konkretnym gosciem. moj ideal faceta. choc podziwiam go, ze ciagle tkwi w tym bagnie z moja matka.
jestem juz drosla kobieta, ktora wkracza w swoj wlasny swiat i to co jest miedzy mna a matka nie budzi juz we mnie az takich emocji, choc mysle ze jestem wybrakowana. nie mialam w swoim zyciu kobiecego wzorca. tak cholernie zazdroscilam moim znajomym ich matek. a u mnie taka zimna suka, ktora wciaz nas truje.
to o co sie teraz boje to fakt zostania matka - jaka ja bede? czy bede potrafila pokazac swoim dzieciom czym jest matczyna milosc? czy nie bedzie czasem odwrotnie - ze zaglaszcze ich na smierc, zeby tylko dac im to czego ja nie mialam. boje sie tez zazdrosci - ze jesli juz bym byla taka fajna to bede zazdroscila moim pociechom takiej matki.
to trudny dla mnie temat, bardzo niewielka garstka ludzi wie co tak naprawde dzieje sie w moim domu. wstydzilam sie po prostu o tym opowiadac. teraz juz dojrzalam do mysli, ze ja to ja, a ona to ona. choc mimo wszystko zyje i umre z ogromnym niedosytem mamy w moim zyciu, mamusi. nic mi tego nie wroci.