---------- 19:12 15.04.2010 ----------
Dziękuje za odpowiedzi...
Najtrafniej to o co mi chodzi zrozumiała Sanseveria...bo tak jest-czuję się odpowiedzialna za samopoczucie ojca.Gdy jest mu źle to mnie strasznie dobija i bardzo utrudnia skupienie się na własnym życiu.
I niestety jest tak,że cokolwiek by się nie działo,to tata zawsze znajdzie jakiś niegatywny aspekt,nawet nie pamiętam kiedy ostatnio był z czegokolwiek tak naprawdę zadowolony.
Widzę że on sobie sam dowala a przy okazji również mnie,bo mówi jak mu źle,ciągle wraca do przeszłości,wini wszystkich wokół za swoje nieudane życie.
Nie dba o zdrowie.Mówi mi o swojej ciągle powiększającej się liczbie dolegliwości a niczego nie robi żeby zdrowiej żyć.Na prośby aby o siebie dbał rzuca tylko "ziemia wszystko wyciągnie".
Nigdy nie pyta mnie o zdanie.Jestem milczącym słuchaczem jego żalów.Boję się cokolwiek powiedzieć bo:
a)obawiam się że moja krytyka jego postępowania tylko pogorszy sprawę
b)nie mam wewnętrznej odwagi(jak już pisałam on jest strasznie apodyktyczny,w dzieciństwie i okresie dorastania zabraniał mi wyrażać swoje zdanie)
c)boję się kłótni,on jest trudną osobą do życia,strasznie toksyczną
Chciałabym jednak z drugiej strony aby było mu lepiej,jednak nie mam na to wpływu.Co zrobić?Odciąć się?Psychiatra mówi że tak powinnam zrobić,nawet bardziej drastycznie,bo zmienić numer telefonu i się nie odzywać.
Nie wiem już co mam robić aby oddzielić swoje życie od życia ojca.
Tak,to już od bardzo dawna jest Ojciec-surowy i karzący,ostatni raz był tatusiem kiedy byłam w przedszkolu.
Już nawet od dawna nie mówię do niego 'Tato',a zwracam się w formie bezosobowej.
Wybaczyć sobie nie potrafię,choć wiem że tak byłoby najlepiej.
Nawet teraz po tygodniowej przerwie w kontakcie z nim odzywa się taki wewnętrzny surowy głos:"zadzwoń do ojca,dowiedz się co się z nim dzieje,on potrzebuje Twojego wsparcia.Jesteś wyrodną córką bo w ogóle się nie interesujesz".
Ciągle tylko zmartwienia i poczucie winy - tak ostatnimi czasy wygląda moje życie
---------- 19:18 ----------
Kasiorku-bo nie doczytałam-nie mieszkam z żadnym z rodziców,jednak ojciec zrobił sobie ze mnie niewolnika swoich złych emocji,takiego mniej lub bardziej na odległość.
Każda moja rozmowa z nim to jego utyskiwanie nad życiem,ludźmi i przekazywanie mi tej całej złej energii.
Każda moja próba znalezienia rozsadnego rozwiązania kończyła się ignorowaniem i lekceważeniem mnie.
Jestem workiem treningowym,tarczą do której można strzelić w razie złego nastroju(a nastrój ten jest permanentny) i nie potrafię nic na to poradzić.
Czy pomoc ma się opierać na wysłuchiwaniu że wszystko jest do dupy,że "ten jest popier*olony" a "tamten poje*any", że 'to matka rozwaliła rodzinę" a w ogóle "życie się skończyło".Tak ma to wyglądać?Wykończę się jak tak dalej pójdzie
Niestety jestem podatna na takie emocje i to bardzo