---------- 13:19 07.05.2010 ----------
tak... to chyba DOKŁADNIE moja sytuacja
jest mi tak ciężko, ja się niby zgodziłam na ten układ, ale tak naprawdę tego nie chcę, bo tak naprawdę jakoś nadzieję mam w środku że mu się cudownie odmieni, jak się lepiej poznamy. SŁyszałam dużo historii podobnych, które się kończyły happy endem, i ja chciałam tak samo.
Długo się z nim nie widziałam, a ponad miesiąc nie mieliśmy żadnego z tych "spotkań" sam na sam. Zaczął częsciej pisać; ze dwa razy odwołałam spotkanie z nim, raz nie odpisałam na smsa. Powiedział mi potem, że powinien byl się obrazić i nie odzywać do mnie. Taki żarcik.
W końcu poszłam z nim i jego kumplami na imprezę. Tam wyszło jakim jest egoistą; gdy chciałam iść bo bylo już dla mnie późno, nalegał bym została bo zaraz będzie fajnie, będzie bilard, a potem "pojadę do niego bo rano od niego będę miała bliżej na uczelnię"
Gdy nadszedł oczekiwany bilard... on grał cały czas ze swoim kolegą a ja miałam na to patrzeć. Łaskawie dał mi kilka razy kija do ręki, ale widziałam, jak bardzo tego nie chce. Jego kolega chyba to zauważył i zdaje mi się złośliwie zwerbował jakąś laskę nieznaną nam i cały czas dawał jej grać, instruował ją cierpliwie itp. a ja stałam pod ścianą (nawiasem z całą resztą ich znajomych) i się wkurzałam. To na to czekałam? Stwierdziłam że jestem zmęczona i chcę wracać do domu, nie miałam stamtąd daleko na piechotę, więc zebrałam się z koleżanką.
Gdy M. zobaczył że się zbieram, obraził się (w końcu pokrzyżowałam mu plany i nie dostanie tej nocy czego chce) i nawet się ze mną nie pożegnał. gdy stałam do wyjścia i zawołałam go kiwając palcem, pokiwał mi tak samo (że niby ta sama droga), siedział sobie w najlepsze na kanapie i nagle przestałam go obchodzić. Zrobiło mi się przykro, odwróciłam się i wyszłam, odprowadzał nas do drzwi jego kolega którego poznałam tego wieczora i on nas miło pożegnał...
Wróciłam do pokoju i napisałam mu smsa że wspaniale się poczułam jak mnie tak pożegnał i poszłam spać. Śniły mi się jakiś koszmary, obudziłam się na dźwięk smsa od niego: "ZA POŁ GODZINY WYCHODZIMY, ZBIERAJ SIĘ I CHODŹ POJEDZIEMY DO NAS". Była 4 rano.
odpisałam mu żeby nie był śmieszny, po tym wszystkim. Nie odpisał na to i nie odzywa się od dwóch dni.
Ja jestem pewna że już nigdy się do niego nie zbliżę. Jakaś bariera się we mnie utworzyła. Nie chcę żeby mnie dotykał, żeby cos ode mnie chciał. Kim on do cholery jest żeby mnie tak traktować.
Ja mam i będę mieć pecha do facetów. Co do facetów z czatu, umówiłam się z jednym na piwo a jak się spotkaliśmy to powiedział: "ale ja nie mam pieniędzy". Zamurowało mnie ale nie pozostało mi nic innego jak postawić mu to piwo
---------- 15:00 20.06.2010 ----------
witam. Zaglądam tu czasem ale widzę że nikt nie ma nic do dodania do mojego "casu"
opowiem więc troszeczkę jak to się skończyło. Ogólnie się rozpłynęło. Najpierw ja wyjechałam do Warszawy i olałam go przez tydzień, potem się spotkaliśmy ale zachowywał się jak głupek, wiec znów go olałam, a potem jak napisałam to się ucieszył i mieliśmy się spotkać, ale doszło do tej powodzi i się oboje ewakuowaliśmy, na końcu zapowiedział się na "po sesji" czy też "jak mu się grafik unormuje".
W tym czasie już mi na nim zupełnie nie zależało i sama nie wiem, czy bym się z nim zobaczyła - straciło dla mnie też znaczenie, kto się ostatni odezwie i takie tam duperele. Już się na pewno nie umówimy bo cisza jak makiem zasiał. Jest dla mnie nikim, wpisem w telefonie na który nie zwracam uwagi.
Niestety zauważyłam że już teraz każdego faceta traktuję trochę z góry, wszyscy są dla mnie zakłamani i niedojrzali, nudni i nie warci żadnego zaangażowania, ponieważ nieważne jak ci zależy i jak się starasz, ile wkładasz w to uczucia i jak "relacja" może ładnie wyglądać ------- nie ma to dla nich znaczenia.
A ja? Tradycyjnie spotkałam znów faceta dla którego miałam być przygodą - oni tacy są. Nic innego mnie nie czeka. Francuz wpadł na tydzień a ja udzielałam mu gościny. Strasznie fajny przystojny chłopak, chyba się nawet zaangażował w tą znajomość, spędziliśmy 5 dni razem wcale się nie rozstając. Został w sumie 3 dni dłużej w Krakowie niż pierwotnie miał w planach, przekładał pociąg do Mińska by ze mną zostać. Nie, tym razem nie poszliśmy na całość, choć było gorąco. Nie mam na to ochoty. Nie mam z tego pożytku, więc oni też nie będą mieli.
Nasłuchałam się jaka to jestem wspaniała, "perle rare", że będzie mu mnie brakować, że taka szkoda że mieszkamy tak daleko, że mnie jeszcze odwiedzi. To facet który nie ma za sobą żadnego związku a wszystkie panienki które miał to laski zaliczane po imprezie od których od razu wychodził. Najdłużej był z kimś 3 dni a teraz już 5 i wcale nie ma ochoty wyjeżdzać.
Nic na to nie mówiłam, bo szczerze zaczęłam go mieć dosyć. Przecież to nie ma sensu. Byłam w sumie zadowolona, że tym razem się wcale nie zaangażowałam i że kiedy wyjedzie, nie obdarzę go ani jedną myślą. Doszło do mnie też coś jeszcze - nie nadaję się do związku. Mając go na głowie 5 dni dostawałam już świra, choć moje współlokatorki nie mogły wyjść nad nim z podziwu, że taki przystojny, że taki śmieszny, że tak do mnie pasuje.
Sama już nie wiem. Smakuję teraz moją wolność i to że mogę dysponować moim czasem jak chcę i nie muszę ciągle ściągać z siebie jego rąk. No to jest chyba chore. Jakoś tak widze facetów jako takie dziwne byty bardzo prosto skonstruowane na które nie ma sensu władowywać swojej energii bo się nigdy nie zwróci. Tyle.