przez emm » 11 lis 2012, o 14:07
Buka_lu, Sansevieria – dziękuję za lekturę. Już zaczęłam czytać. Na razie idzie mi dość opornie, po kilku stronach muszę robić przerwy na odetchnięcie, ale mam zamiar przebrnąć przez całość.
Zapisałam się na forum właśnie po to żeby spotkać ludzi z podobnymi problemami. Wiem, że kontakt bezpośredni byłby lepszy, ale na taki jak na razie mnie nie stać. Przebywając wśród ludzi, zwłaszcza nieznajomych, wyłączam się całkowicie.
Sansevieria ja powiedziałam o wykorzystywaniu bardzo niewielu osobom z mojego otoczenia. Wie mój mąż, rodzice i przyjaciółka. Reakcje wszystkich po kolei były trudne. Mąż radził żebym załatwiła tą sprawę raz a dobrze, tak żeby nie miała już wpływu na nasze życie. Przyjaciółka nie udzielała rad. Rozpłakała się kiedy jej powiedziałam. Mi było tak niezręcznie, że nie wiedziałam co zrobić i tylko ją prosiłam żeby przestała. Po tym spotkaniu nie widziałyśmy się więcej. Żadna nie miała dość odwagi żeby się odezwać. Mama zapewniała, że ona się już wszystkim zajmie, że teraz wszystko będzie dobrze. Poprosiła mnie żebym nic nie mówiła babci, bo „jak się babcia dowie, to ją zabije”. Strasznie mnie tym zdenerwowała. Jak byłam dzieckiem nic jej nie powiedziałam, bo myślałam, że umrze jeśli się dowie. Tak czy siak mama po swoich deklaracjach nadal wiedzie równie wygodne życie jak wiodła. Woli udawać, że ma cudowną i kochającą rodzinę. Też tak robiłam przez ¾ swojego życia. Przestałam udawać po tym jak ujawniłam prawdę co ojciec mi zrobił. Nie uczestniczę w szopce pt. „cudowna rodzinka” i wściekam się jeśli ktokolwiek próbuje mnie do tego zmusić. Mama jest zdziwiona i nie rozumie czemu tak się na nią złoszczę albo zachęca mnie żebym wybaczyła ojcu, bo jak tego nie zrobię nigdy nie będę szczęśliwa. O ojcu nie będę pisać, bo bym się wyrażała nieparlamentarnie.
Sansevieria nie wiem czy wypada mi o to pytać, ale jak się czujesz? Zmartwiłam się jak przeczytałam, że wpadłaś w stan ofiary. Przykro mi.
Buka_lu zastanawiam się o tym co napisałaś o walce z mężem. Prawidłowość, że im mniej walki tym lepsze efekty się osiąga zauważyłam już dawno. Kiedyś strasznie się bałam, że mąż wpadnie w alkoholizm. Pił praktycznie codziennie. Martwiłam się o niego i próbowałam przekonywać żeby się ograniczał. Była z tego awantura za awanturą, a efekt odnosiłam przeciwny od pożądanego. W końcu odpuściłam całkiem i niewiele później picie męża znacznie się ograniczyło. Teraz jedyne co chciałabym żeby się zmieniło to sposób w jaki się do mnie odnosi. No i pytanie… gdzie jest granica między „walczeniem” a stawianiem granic. Uważam, że sposób w jaki mnie traktuje jest krzywdzący i tylko przeciwko temu protestuję. Efekty są mizerne, ale czy będą lepsze jeśli z tego zrezygnuję?
Laissez_faire poszłam na terapię nie wiedząc do końca czego mogę się po niej spodziewać. Życie stało się zbyt trudne i zrozumiałam, że potrzebuje pomocy. Dzięki terapii dowiedziałam się bardzo wielu rzeczy o sobie. Lepiej rozumiem czemu pewne rzeczy robię tak a nie inaczej, czemu reaguje tak a nie inaczej. Nie dostałam jednak gotowej recepty na zmianę, a własnego sposobu jeszcze nie znalazłam.
Terapię niestety i tak musiałam przerwać. Na razie zostałam sama ze sobą.
Biscuit nie mam zahamowani religijnych. Jestem ateistką. Etyczne i moralne owszem. Staram się być w życiu uczciwa. Jeśli jestem w związku to pewne rzeczy są zarezerwowane tylko dla tej osoby. Nie sensu w podążaniu za impulsami wobec innych facetów. No bo co dalej? Jeśli inny facet miałby mi dać to czego nie dostaję od męża to jaki sens miałoby tkwienie w związku? Rozsądniejsze wydaje mi się zakończenie związku zanim cokolwiek takiego miałoby nastąpić. A zupełnie inną sprawą jest, że mnie nie podnieca nikt, ani mąż, ani nikt inny.
Abssinth dziękuję za troskę. Ja tak generalnie depresyjna jestem i często mam kiepski nastrój. Kilka przykrych dla mnie zdarzeń miało miejsce w ostatnim czasie i nie jest mi w związku z tym łatwo.
Pytałaś co się zmieniło wymiernie w moim związku. Np. to, że mąż zaczął mnie w pewnych kwestiach wspierać. Półtora roku temu miałam poważne kłopoty ze sobą. Bardzo potrzebowałam wsparcia i wtedy mąż mnie zawiódł. Nie umiał spojrzeć dalej niż za czubek własnego nosa. Jak już doszłam do siebie miałam do niego straszny żal o to. Powiedziałam mu o wszystkim. Kilka miesięcy temu miała miejsce podobna sytuacja. Tym razem nie liczyłam na pomoc męża, a on mile mnie zaskoczył. Zapamiętał wcześniejsze rozmowy i potrafił wyciągnąć z niej wnioski. W sobie jakoś nie dostrzegam pozytywnych zmian.