Powoli zbieram się do kupy (albo tak mi się tylko wydaje). Odcięłam ostatecznie i formalnie ostatnią nić jaka mogła mnie wiązać z tamtym imbecylem i chorym zaangażowaniem w wolontariat - odeszłam z niego.
Na dobrą sprawę mam wyrzuty sumienia, bo miałam być kierownikiem kolonii tegorocznej, ale wycofałam się na dobrą sprawę zostawiając z tym wszystkich na lodzie. Ale z drugiej strony nie żałuję - dopiero jak oficjalnie odeszłam to zrobiło mi się lżej.
Pisałam już o tym wcześniej, ale okropnie boję się samotności - nie mam znajomych (wszyscy zostali w moim mieście rodzinnym, pozrywały się kontakty, a ci z którymi miałam częsty kontakt byli innymi wolontariuszami i łączyło nas tylko wspólne działanie - teraz mają do mnie pretensje, że jestem nieodpowiedzialna), nie mam miejsca aktywności. Właściwie siedzę w domu całymi dniami. Nawet nie mam z kim porozmawiać o swoich problemach.
Szukam powoli zapełnienia dziury, bo powysyłałam kilka maili do wybranych stowarzyszeń, w których chciałabym działać - czekam na odpowiedź. Poza tym zebrałam się wreszcie za moje zdrowie i - choć z oporem - zaczynam chodzić do lekarzy, do których powinnam iść już parę lat wcześniej.
Wróciłam do czytania książek, co też mnie bardzo cieszy Szczególnie czuję potrzebę czytania wszystkiego co dotyczy kobiecości. Nie tylko czytania, ale też rozmawiania o kobiecości, śledzenia sylwetek wybitnych kobiet. Chyba szukam siebie i próbuję zrozumieć co to znaczy być kobietą. Taka niesamowita siła mnie ciągnie do tego typu materiałów, które pochłaniam.
Oprócz tego, może to drobnostka, ale mnie cieszy - zrobiłam porządek na pulpicie komputera (gdzie miałam wiecznie dużo plików), w skrzynce mailowej (gdzie miałam wcześniej prawie 900 starych, niepotrzebnych maili, a teraz zostawiłam tylko kilka najważniejszych).
Staram się jakoś bardziej dbać o siebie, ale kończy się na razie tylko tym, że codziennie używam ulubionych perfum. A tak to wszystko tak jak do tej pory.
Wysprzątałam też ostatnio całe mieszkanie... Bo w ostatnim miesiącu to właściwie nie miałam czasu ani ochoty na robienie czegokolwiek. W końcu ten syf mi zaczął na tyle przeszkadzać, że go ogarnęłam.
Niestety zaczął mi się problem z zajęciami, bo czuję narastający lęk z chodzeniem na nie - już mam sporo nieobecności. Czuję, że stąpam po cienkiej linii i że w końcu się sparzę. Poza tym na jednym przedmiocie całkowicie sobie nie radzę, a prowadząca przy całej grupie komentuje moje prace domowe jakie są beznadziejne. Na te zajęcia szczególnie boję się chodzić, a muszę je zaliczyć, żeby zdać na kolejny rok.