Witam!
Pisze na Waszym forum w związku z moim problemem z jakim nie mogę sobie sama poradzić. Poznałam mojego partnera przypadkiem - był ulicznym grajkiem. Od początku wiedziałam o jego problemach, jednak okazał się bardzo inteligentnym i szanującym moją osobę człowiekiem, dlatego postanowiłam mu pomóc wyjść z nałogów (nie, nie jestem terapeutką, chodziło raczej o ratowanie człowieka jako istoty). Po wielu naszych spotkaniach zaczęło nam na sobie zależeć, jednak warunek był jeden - nie będzie pił i ćpał i ogarnie swoje życie do końca. Wszystko układało się jak najlepiej, nie brał już i zaczął radzić sobie z alkoholizmem, aż pewnej nocy złamał się. Zaćpał i zapił. Chciał wtedy popełnić samobójstwo, uciekł karetce. Po usilnych próbach razem z jego ojcem znaleźliśmy go. Zawiozłam go na detoks a sama w tym czasie wyjechałam do innego miasta. Gdy wróciłam niestety wypisał się ze szpitala na własne życzenie. Nie byłam w stanie zmusić go do leczenia. Poddałam się, wiem że to był błąd. Mimo tego po detoksie przez długi czas był spokój - nie pił i nie brał. Bardzo się pokochaliśmy i zamieszkaliśmy razem. Wszyscy mówili, że mam na niego zbawczy wpływ. Dwa tygodnie temu złamał się. Zniknął na całą noc, zdefraudował z mojego konta dość znaczną dla mnie sumę pieniędzy. Przeprosił przyrzekł, że to się nie powtórzy i że pieniądze zwróci (nie ma to dla mnie znaczenia, chcę tylko, żeby był zdrowy). Tydzień temu znów się złamał - gdy szef zwolnił go z pracy. Wczoraj znalazłam na jego koszuli ślady krwi na wysokości zgięcia łokcia. Wszystkiego się wyparł ale nie wierzę mu. Nie wiem co powinnam dalej zrobić. Broni się przed ośrodkiem rękoma i nogami i mimo, ze nie raz próbowałam go zmusić - nie byłam w stanie. Na terapię jesteśmy umówieni dopiero na 2.07. Jak powinnam postępować, a przede wszystkim jak naprawić to co spieprzyła postępując niewłaściwie w stosunku do uzależnionego. Chciałabym uratować ten związek. Jemu tez na tym bardzo zależy (przynajmniej tak mówi). Pomocy!