Tą relacje z lekiem jak nazwałaś ma również moja siostra, idziemy odrębnymi ściezkami życia, dzieli nas 100km co do miejsca zamieszkania, a obie nas dopadła podobna choroba. Ją(nerwica wegetatywna, stany lękowe, bezsennośc, jadłowstret ) dużo wcześniej w 40 roku życia, mnie dopiero po 50 depresja i zaburzenia osobowości. Ona uzależniła się od Zoloftu, ja od Nitrazepamu.
Bardzo ciekawie to opisałaś, że tak mała dawka nie ma prawa działać, to raczej świadomość, że go mam , że go odrobinę wzięłam, a w każdej chwili mogę więcej działa na mnie jak wentyl bezpieczeństwa.
Czyli obie w dzieciństwie podobnie odbierałyśmy nasz dom rodzinny, podobnie nie czułyśmy się skutecznie zaopiekowane.
Ale dopiero ten lekarz do którego chodze obecnie pozwolił mi go zostawić w tej okruszkowej postaci(poniżej 0,05mg na dzień), ale gdy kończy mi sie zapasowy listek dostaje receptę na nastepne 20 tabletek, które mam w zasięgu ręki.
Poprzednia pani psychiatra przeprowadziła wojskowy detox i z chwilą kiedy skończyłam schodzenie z dawki zostawiła mnie jako pacjenta wyleczonego.Załatwiłam sobie lewą receptę i wróciłam do leku przy pierwszym kryzysię(wiekszy kłopot zdrowotny). Poprzednia pani doktor od lat leczy moją siostrę.
Ja wolę podejście tego "dobrego policjanta" jakim jest mój obecny psychiatra, on skierował mnie na terapię i mimo , że jest na NFZ, ma tłumy pacjentów pod drzwiami zawsze zada mi kilka pytań na temat życia prywatnego, postępów w terapii , no czuje w nim oparcie, za którym całe życie chyba tęsknię.
Nie wiem czy człowiek, który nie potrafi stać się dorosły(no tak mu się pokrzywiło wychodzenie z dzieciństwa, ze stał się fizycznie dorosły, a psychicznie pozostał dzieckiem) nie jest właśnie tym podatnym na uzależnianie, od substancji psychoaktywnych, od ludzi(być w związku, mieć podporę) od czynności (komputer, sex, pracocholizm) itp.
Mam wrażenie, że poczucie oparcia w sobie samym, wiara w to, że sama sobie nie dam uczynić krzywdy, zadbam o swoje interesy jest wielką wartością.Do tego świadomie zmierzam. Czy zdołam nadrobić zaległości, czy zdołam siebie wydobyć z tych dołów w które powchodziłam nie wiem, ale chcę.
Nie chcę już na terapii rozmawiać o moim partnerze, ani pisać o nim wątku. Zdecydowanie ważna jestem dla siebie ja sama i to duży krok.Ale jak zbudować sobie choćby względne poczucie bezpieczeństwa????????
Tak, żeby nie sięgać po to sztucznie wytwarzane, takie poczucie radzenia sobie z kłopotami daje przecież alkohol.Jest tak dostępny, jest tak społecznie tolerowany, rozpowszechniony.