Dlaczego? Dlaczego wszyscy zawodzą, nawet on? DLACZEGO???!!!!
Czy naprawdę muszę zostać tym wszystkim sama? Jemu ufałam, jemu jedynemu opowiedziałam całą prawdę o sobie. Tylko przed nim odważyłam się na taką szczerość, dlaczego nawet on zawiódł???!!! Poznałam go niedawno, wiem, ale na początku przecież tak bardo mi pomógł. Przez chwilę myślałam, że mnie uratował, dał nadzieję i szansę na jutro. A może to ze mną jest coś nie tak? To na pewno, to przecież wiem od dawna, tylko dlaczego teraz? Teraz, gdy miałam odwagę prosić o pomoc. Nie podał ręki. Ja już nie mam siły dłużej walczyć, udawać, że wszystko jest ok!
Dziś nie potrafię się modlić. Zamykam tylko oczy i czekam.
W szufladzie głęboko pod bluzkami czeka cierpliwie mój jedyny, wierny „przyjaciel” i pocieszyciel. Zaraz znowu się z nim spotkam. Dziś spotkamy się już drugi raz.
Mała buteleczka, przyjemnie chłodne szkło. To ona będzie milczącym, cierpliwym słuchaczem. Alkohol znowu przyjmie cały mój ból. Ukoi, pozwoli na chwilę o wszystkim zapomnieć. Ciepło rozlewa się powoli po całym ciele, za chwilę w głowie pojawi się przyjemny szum. Na końcu przyjdzie oczekiwana senność.
Jeszcze jakiś czas temu, by pić potrzebowałam soku lub coli. Mogła to być nawet zwykła woda. Cokolwiek do rozcieńczenia, ostry smak wódki palił gardło. Dziś mi to już nie przeszkadza. Potrzebuję jednak coraz więcej. Więcej i szybciej.
Wiem, że to złe, że do niczego prowadzi. Wolę jednak alkohol od leków. Czy jest to jakakolwiek różnica?
Butelkę trzymam pod kołdrą, na wypadek, gdyby do pokoju wszedł mąż. To straszne, wypiłam już prawie połowę i nic. Absolutnie nic. Boże dlaczego mi to robisz?
Dziś pójdzie całe 0,2 l jutro, gdy wyjdą uczniowie, trzeba będzie skoczyć do sklepu. Dotychczas po takiej ilości byłam całkowicie pijana, dlaczego dziś nie mogę? Nie potrafię się upić, nawet ręce mi nie drżą. Taka ilość powinna już zadziałać, zwłaszcza że popołudniu też piłam. Co się ze mną dzieje?! Może to jednak jego zasługa? Zasługa modlitwy zakonnika?
Czuję tylko gorąco, potworne gorąco. Muzyka w słuchawkach próbuje zagłuszyć myśli. Bezskutecznie. Alkohol chyba jednak zaczyna działać, coraz trudniej pisać. Dziś jeszcze uciekam. Tak, bez wątpienia zaczyna działać.
Jest szósta, znów nie mogę spać. Jak co dzień poranna modlitwa, choć bez większej nadziei. Wiem. Wiem, że potrzebuję pomocy, że to nałóg. Tak jestem alkoholiczką. W ciszy samotności potrafię to przyznać przed samą sobą. Co z tego? Co z tego, gdy inni tego nie widzą, bo za dobrze się kryję? Upijam się wieczorami lub gdy jestem sama. Zdarzyło się raz, że mąż wrócił nim alkohol zdążył wyparować z głowy. Czułam, że kręci mi się w głowie. Cieszyłam się, że wózek inwalidzki to zamaskuje, niepełnosprawność weźmie na siebie, bardziej niż zwykle nieskoordynowane ruchy. Tak się stało, mąż się nie zorientował.
Potrzebuję pomocy, choć nie potrafię o nią poprosić. Nikt przecież nie wie.
On wie. Mówiłam, pisałam przecież temu zakonnikowi. Pisałam o problemach, bolesnych wspomnieniach, o moich ucieczkach. Jemu potrafiłam się przyznać, bo jest obcy. Jest daleko. On nie może zrobić nic, nic poza ofiarowaniem modlitwy.
Nikt nic nie może, nie da się cofnąć czasu.
Przez wiele lat nie miałam chociaż wspomnień, choć tego nie doceniałam. Co więcej sama chciałam, modliłam się, błagałam, by Bóg mi je oddał. Gdy to zrobił, spadłam na dno. Czemu byłam na tyle głupia, by Go o to prosić? Jak teraz zabić te wspomnienia? Wyrzuty sumienia?! Nawet alkohol już nie wystarcza. Nawet on nie jest w stanie ich zasłonić. Choćby na krótką chwilę. Do tego dochodzą jeszcze zwykłe, małe problemy codzienności.
Są chwile, takie jak ta, kiedy przez moment wydaje mi się, że może jeszcze nie wszystko stracone. Może znajdę jeszcze w sobie siłę do walki. O siebie, o życie. No tak ale musiałabym się najpierw przyznać. Mężowi, rodzinie, znajomym... Musiałabym powiedzieć to na głos. „Słuchajcie mam problem. Problem z alkoholem, problem ze sobą...” Nie potrafię jeszcze tego zrobić.