napoleonka77 napisał(a):witam..
ciężko zaczac...mysle,ze to normalne..ma 14-letni staz małzenski....niezbyt szczesliwy.wlasciwie nie wiem co to znaczy byc szczesliwa...chyba tylko w tym znaczeniu-jesli chodzi o zdrowe,ktore w miare dopisuje...
maż -alkoholik.po mojej probie samobojczej,ktora miala miejsce pol roku temu.podjal w koncu leczenie.krzywdzil mnie fizycznie ,psychicznie.zerowal na mojej slabosci...
leczyl sie raptem miesiac.wszystko wrocilo.pije dalej.nie widzi ,ze mnie krzywdzi-mowi-ma ochote wypic piwo i pije.nie liczy sie z moim zdaniem.nie wzrusza go moj placz i cierpienie.prosze o spokoj i by dal mi poczucie bezpieczenstwa.ktorego tak mi brakuje....nie potrafi mi go dac....jedyne co mu swietnie wychodzi ,to zadawanie mi bolu i robienie na zlosc.mechanizmy alkoholika sa na pwno wielu osobom znane.
a ja -nie umiem odejsc.boje sie samotnosci ,choc z drugiej strony na co dzien ma tylko newry ,strach i placz.
i choc wiem ,ze nogdy sie to nie zmieni-tkwie przy nim uparcie,jakby byl jedyna osba na swieie ,ktora "ewentualnie "przytuli mnie ,jak juz on bedzie tego potrzebowal.
poszalm po pomoc.do psychiatry ,psychologa.i slyszac co powinnam ,czego nie...udawalam ,ze tego nie slysze.nie chcialam tak postepowac.
placze i prosze....prosze i krzycze.....spalam sie ...nie mam juz sil.....gdy pol roku temu slal sie dla mnie obojetny-obcy i gdy odeszlam(myslalm ,ze juz na zawsze)-prosil,obiecywal......ale to byly puste slowa.mimo tego wiem ,ze gdydbym sie odsunela od niego ,pokazala ,ze mam swoje sprawy ,swoje zycie ,ze tak naprawde bez niego swietnie sobie daje rade,ze nie jest mi w zasadzie do niczego potrzebny....i wlasnie....jak to zrobic....bym przestala popelniac te same bledy...zeby to w koncu moje zdanie tez sie liczylo ....
za duzo zyczen.
jak ruszyc z miejsca?????????
od w torku zaczelam chodzic na terapie dla wspoluzaleznionych.wierze ,ze tam mi pomoga-ze sama sobie pomoge.....
co robic...
jak zyc??????
napoleonka77
No kochanie już ruszyłaś bo poszłaś na psychoterapię.Ale ja chodzę od wrzesnia i to nie jest taki pstryczek elektryczek, że jak ktoś ci powie(sama wiesz po poprzednim razie) to ty będziesz tego cała swoją istotą chciała.Nie piszesz nic o dzieciach.Gdy są stanowią dla matki często bardzo istotna motywację.Ale jak nie masz to tak jak ja głównym elementem utrzymywania tego "od poczatku do końca fajansiarskiego związku" jest strach przed samotnością.
Wiesz w takich przypadkach jak nasze, Derki, Mulan(wymieniam bieżąco chodzące historie współuzależnionych kobiet)każda patrząc na drugą widzi, że nie ma żadnych racjonalnie słusznych powodów do pozostawania w tej chorej relacji.Ani mój ani twój nie daje poczucia bezpieczeństwa, nie wypełnia tej pustki emocjonalnej którą mamy w sercu.Jest jak niedopasowana proteza, którą sobie z braku laku wstawiłyśmy w to chore, puste miejce , które w naszym życiu zaistniało w dzieciństwie czy wczesnej młodości.
Poczytaj mój wątek, Josi tam cytowała cechy charakterystyczne osób podatnych na wpadniecie w zespół współuzależnienia.Jak masz 14 lat małżeństwa to jesteś jak dla mnie bardzo młodą kobietą.Ja mam 50+, a moje najlepsze życiowo i zawodowo lata to były 40-50.Już dość pozwoliłaś sobie zabrać lat na byle jakie życie.
Twój z opisu jest takim"parszywcem", że nawet ci zazdroszczę bo łatwiej takiego znienawidzić(mój ciągle budzi we mnie poczucie współczucia i litości), nie umiem wzbudzić w sobie uczuć jednoznacznej niechęci.My mamy jakiś niedobór zdrowego egoizmu, nie umiemy same siebie kochać, cenić, brać z życia radość i szczęście.
Zachowujemy się jak takie pieski w stadzie, które pogodziły się ze swoim dalekim statusem w kolejce do miski.Mimo, że na pierwszego pchają się do niej chamskie, egocentryczne, prymitywne zwierzęce ryje. My je ubieramy(może , żeby samym sobie osłodzić tą żenującą sytuację????) w jakieś role cierpiętników, chorych(toJA). Nie wiem czym usprawiedliwiasz swojego. Popatrz czy widzisz (i ile możesz podać) powodów, żeby nadal z nim tkwić w związku.A życie mamy tylko jedno.Jak to mówi piękny tekst Osieckiej "
na ten bal drugi raz nie zaproszą nas wcale".