Nie wiem czy mam powód żeby udzielać się na tym forum. Wszyscy mają poważne problemy, nie powinnam narzekać. Wręcz przeciwnie, cieszyć się bo sytuacja się ustabilizowała. Najgorsze mam podobno za sobą. Ale może od początku...
Mój narzeczony miał ogromne problemy z alkoholem kiedy się poznaliśmy. Zanim zostaliśmy parą, uprzedził mnie o swoim piciu i o długach, których sobie przez to narobił. Zresztą, nie tylko on... Jego znajomi z najbliższego otoczenia potrafili nazywać rzeczy po imieniu i prosili żebym uporała się z jego alkoholizmem. On również mnie prosił, powiedział, że sam nie da rady, że potrzebuje motywacji.
Wychodził do knajpy kiedy tylko mógł. Obiecywał, że będą dwa piwa, góra trzy, a wracał kompletnie pijany. Oszukiwał mnie, że było inaczej, ale miałam życzliwe osoby, które informowały mnie o jego faktycznym stanie. Stanie z serii "trzeba go było zbierać spod drzwi", mnie przedstawianym jako "nie dałem znać że jestem już w domu, bo byłem tak zmęczony że od razu padłem na łóżko i zasnąłem." Często też dzwonił pijany w środku nocy płacząc do telefonu, że wie że ma problem, prosił żebym mu pomogła, żebym go z tego wyciągnęła. A kiedy następnego dnia próbowałam poruszyć ten temat słyszałam, że to nie moja sprawa, że on sobie sam poradzi i że żadnego problemu nie ma.
Mieszkaliśmy w różnych miastach więc nie mogłam go pilnować. Dzięki temu mógł zawsze po pracy iść na piwo albo kupić zapas do domu żeby potem paść i wstać następnego dnia rano.
Jednej nocy upił się tak, że zgubił dokumenty, przepił pieniądze przeznaczone na spłatę jednego z długów, urwał mu się film z większości wieczoru i zanim się do tego przyznał minął chyba tydzień. Próbował tłumaczyć się wrzuceniem mu przez kogoś pigułki gwałtu do piwa(pił ze swoim dobrym kumplem), ale moim zdaniem wytłumaczenie jest dużo prostsze i mocno oprocentowane. To jeden z powodów mojej rejestracji na forum... Jutro jedzie do swojego miasta po wyrobiony w miejsce tamtego zgubionego dowód osobisty. Powiedziałam mu, że boję się, że jego wyjazd skończy się tak, że pierwszego wieczoru upije się do nieprzytomności i nie wstanie rano żeby pójść do urzędu. Chce się zatrzymać u swojego przyjaciela, który nie przepuszcza żadnej okazji do picia, chleje na umór i ciągle częstuje mojego narzeczonego alkoholem - a to jakaś seteczka na ulicy bo akurat wpadł coś pożyczyć ale nie chciał wchodzić do mieszkania, a to piwo w knajpie, a to jakaś wódka na pożegnanie. Wychodzą razem na 2 piwa a wracają po 4 i wódce. Nie wierzę, że nie będą pić bo wielokrotnie miałam obiecane, że się powstrzyma, że nie jest taki za jakiego go mam, składał mi piękne oficjalne obietnice, które łamał przy pierwszej okazji... Mając potem pretensje do mnie o to, że jest mi przykro i że robię problem tam gdzie go nie ma. A jego przyjaciel? Takich ma znajomych do picia, że zabierają mu telefon kiedy dzwonię i go tłumaczą albo mnie zagadują albo próbują obłaskawić. Ci mocniej wstawieni potrafią zasugerować, że jestem za młoda żeby go zrozumieć(jest między nami 17 lat różnicy).
Odkąd mieszkamy razem to mam go na oku całą dobę więc tak nie pije, ale jeszcze nigdy nie udowodnił, że obietnica wystarczy żeby było podobnie kiedy mnie nie ma w pobliżu...
Gdzie leży problem skoro mam nad nim teraz stałą kontrolę bo mieszkamy razem? Gdzie ten problem jest skoro przestał się szwędać po knajpach i nie trzeba go zbierać spod drzwi? Kiedy tylko wyraziłam dziś swoje obawy co do wyjazdu, wyszedł z pokoju. Przy próbie wyjaśnienia co mnie boli i dlaczego, usłyszałam jedynie "ja pi***ole" połączone z ciężkim westchnieniem i lekceważącym wpatrywaniem się w ekran komputera kiedy do niego mówiłam.
Boję się bo zawsze kiedy pije traci nad sobą kontrolę a ja nie mam prawa być niezadowolona kiedy siedzi w knajpie. Nie daj boże żebym to niezadowolenie wyraziła kiedy akurat jest pod wpływem, zaraz robi mi awanturę i wyłącza telefon. Będę przez jego wyjazd siedziała jak na szpilkach nie wiedząc czy pije czy nie. Chyba mam wciąż problem bo pisząc te słowa płaczę i czuję się całkowicie bezradna choć przecież mogłoby być gorzej. Nie wiem czy mam czuć się winna bo przesadzam i panikuję, czy może racja jest po mojej stronie. Nie mam z kim o tym porozmawiać bo on nawet nie chce słyszeć że mogłabym mieć taki problem, a gdybym mogła poradzić sobie sama to pewnie zrobiłabym to już dawno. Kiedy pije ja przestaję się dla niego liczyć... Coraz trudniej jest mi wyobrazić sobie ślub, tradycyjnie na weselu zawsze jest alkohol, ale czy nawet w dniu ślubu musiałabym swojego partnera pilnować i besztać? I to jeszcze na oczach obu rodzin?
I co zrobić dalej? Zarządzić abstynencję w związku? A jak skończy się to jak ścisła dieta, efektem yoyo?
Tak więc... Pewnie wychodzę na głupka co z igły robi widły, ale tak bardzo musiałam to z siebie wyrzucić, zrobić cokolwiek żeby pomóc sobie bo jemu nie jestem w stanie.
Czasem naprawdę nienawidzę alkoholu bo najwięcej złych rzeczy dzieje się pod jego wpływem.