Kilka dni temu zaniosłam podanie z rezygnacją ze studiów doktoranckich. Zdecydowałam co całym roku wahań, przemyśleń i rozmów. To nie było w cale łatwe i proste, bardzo dużo mnie to kosztuje bo muszę zrezygnować z własnych ambicji, roku pracy i planów. Na pewno zawiodłam kilka osób które wspierały mnie w tym doktoracie, ale i tak najbardziej siebie. Musiałam to zrobić bo inaczej nie mam możliwości podjęcia normalnej pracy i chociaż cienia nadziei na wyprowadzkę od ojca alkoholika.
Przelało się, powiedziałam sobie że mam już dosyć tych pijackich tygodni i zależności od niego i jego pieniędzy.
Nie wytrzymałabym kolejnych 4 lat i bezradnego patrzenia na to co się dzieje. Mam dość zagryzania zębów i udawania że domowe kłótnie i pijany ojciec to normalność. Trudno, wybrałam, chcę zbierać pieniądze i się wyprowadzić jak szybko się tylko da.
Psychicznie to dla mnie ciężki temat, w życiorysie robi się wielki BABOL z którego trzeba się tłumaczyć.
Każda obca osoba gdzie zanoszę podanie o pracę pyta się mnie o powód, patrząc się na mnie jak na głupka który nie dał sobie rady... odpowiadam ,że zrezygnowałam ze względów finansowych... Odnosząc indeks do dziekanatu miałam w nim same piątki... to boli. W grudniu miałam lecieć do Barcelony na sympozjum...
Te osądzające spojrzenia, komentarze ,że "doktorem nie każdy może zostać "czy "trzeba było zagryźć zęby i wytrzymać mieszkanie z rodzicami" bolą potwornie... Mają mnie za kretynkę i już na wstępie skreślają mnie jako pracownika. Jak mam powiedzieć, że nie doktorat był piekłem ale dom?
To ocenianie jest najgorsze, paraliżuje mnie, momentami mam ochotę powiedzieć prawdę prosto w oczy komuś kto osądza mnie po 5 minutach i czekać na odpowiedź.
I mimo że jestem ambitna, uparta i wierzę ,że dam sobie radę bo nie jestem głupia to te spojrzenia, docinki podważające moje umiejętności tną na sieczkę moje poczucie własnej wartości.
Nie umiem sobie z tym poradzić... Macie pomysły, proszę piszcie, ja zaczynam wątpić w słuszność swojej decyzji.