Witam!
Przed chwilą napisałam co mi leży na sercu i niestety coś mi nie wyszło z wstawieniem tematu, i muszę pisać jeszcze raz Ale jestem zdeterminowana, bo bardzo mi zależy na tym, aby uzyskać od was poradę i odpowiedź.
Wiec zacznę, tak jak przed chwilą: jestem zdruzgotana, bo odkryłam wczoraj, co mi dolega, od zawsze. Jestem uzależniona od miłości. Jestem kobietą, która kocha za bardzo. Zaczęłam zgłębiać ten temat i jestem na etapie czytania literatury i utwierdzania się w przekonaniu, że tym razem rozwiązałam zagadkę. Wiele razy prawie wmówiłam sobie depresję, nerwicę, chorobę psychiczną, chorobliwa zazdrość... bo tak rozpaczliwe poszukiwałam odpowiedzi na pytanie: co jest nie tak?
Za zbawienne uważam to, że w ogóle udało mi się zauważyć, że coś jest nie tak, a widziałam to od wielu miesięcy. W końcu jednak dotarłam do odpowiedzi. I w tym cała moja nadzieja- że skoro dostrzegłam sama problem, to jakoś sobie z nim dam radę.
Mam 22 lata i za sobą... 4 związki, w których kochałam za bardzo. Teraz jestem w kolejnym. I ten pragnę uratować, nie za wszelka cenę, ale dlatego, że jest inny niż wszystkie. Bo zaczął się normalnie, bez cierpienia, którego na początku nawet mi brakowało... jednak wtedy byłam na takim etapie, ze po 2 letnim, wyniszczającym związku, obiecałam sobie, że już tak nie będzie. I kiedy poznałam P., to faktycznie tak nie było. Byłam szczęśliwa, ze nie jestem nieszczęśliwa. Chyba pierwszy raz w życiu, bo zawsze dążyłam do dramatyzmu i 'trudnej miłości'. W tym związku bardzo długi czas żyłam szczęśliwa, miłość przestała boleć. Nie wiem jednak dlaczego, wróciłam do nałogu. Wręcz sama stwarzam sytuacje, w których staję się ofiarą, w których cierpię. Ja je prowokuje, kiedy ich nie ma i ja powoduje, że niewielkie problemiki stają się bólem nie do zniesienia. Ja wręcz kocham cierpieć. A z drugiej strony nienawidzę. I teraz ta nienawiść zwyciężyła. chcę być w końcu szczęśliwa normalnie, a nie masochistycznie, przez zadawanie sobie bólu psychicznego ;/ Chcę z tym skończyć raz na zawsze.
I tu pojawia się moje pytanie: czy jestem w stanie wyrwać się z nałogu i ocalić związek z P.?
Czy konieczne jest rozstanie?
Postaram się jak najlepiej naświetlić sprawę: ten związek od początku był inny niż pozostałe, bo był normalny przynajmniej przez połowę jego trwania (trwa już 2,5 roku). Potem coś we mnie pękło i się porypało wszystko...
Ale związek z P. to nie jest obsesyjna, nieodwzajemniona miłość, tak jak wszystkie poprzednie. Ta jest odwzajemniona od początku, a w dodatku to nie tylko ona mnie do niego ciągnie (w poprzednich związkach cierpienie i nieodwzajemniona miłość o którą walczyłam, była absolutnym warunkiem trwania związku w ogóle, kiedy ta możliwość się wyczerpywała, facet stawał się dla mnie zupełnie bezwartościowy). P. jest również moim najlepszym przyjacielem i najciekawszym rozmówcą. Partnerem i inspiratorem zmian. On widział mój brak akceptacji samej siebie- kiedy zaczął ze mnie wyłazić, tylko chyba nie umie mi pomóc... Chyba nie zdawał sobie sprawy z powagi sytuacji i głębi tego problemu, ale próbował pomóc- zawsze mówił mi, co we mnie jest pozytywnego i czasami faktycznie było lepiej na jakiś czas. Nie wie tylko, że ja bardzo mocno muszę siebie pokochać.
Dlatego nie chciałabym go żegnać- bo wiem, że może być normalnie, bo już kiedyś było.
Zakładając, że zechce ze mną zostać, kiedy się dowie (niedawno wysłałam mu maila, którego zapewne przeczyta dopiero we wtorek lub środę) i mi pomóc, to czy będę zdolna rzucić nałóg? Czy uda nam się na nowo zbudować zdrowa emocjonalnie relację? Bardzo na to liczę, choć pogodziłam się również z tym, ze będzie to dla niego za duży ciężar i może ode mnie odejść. Tzn. nie do końca się pogodziłam, ale wiem, że muszę się z tym uporać z nim lub niestety bez niego. Dlatego zdecydowałam się mu powiedzieć o swoim odkryciu. Początkowo nie chciałam tego robić i chciałam poradzić sobie zupełnie sama... Ale zrozumiałam, ze wtedy nie dałabym razy tego przed nim ukrywać i sama z tym walczyć. Chociaż przyzwyczaiłam się do samodzielności Ja sama, wszystko sama, sama, sama! I prawdopodobnie bym po prostu przegrała, wróciła do tych chorych zachowań i sytuacji. Które koniec końcem zapewne spowodowałyby koniec naszej znajomości, bo przecież kto może wytrzymać taką zaborczość i takie zachowanie... I rzuciłabym się w wir kolejnej nieszczęśliwej miłości,czekając na 'ta prawdziwą, która mnie wyzwoli'. O nie! Nie tym razem!
Więc proszę o odpowiedzi, opinie, porad- jeśli ktoś takowe dla mnie znajdzie. I o zrozumienie, bo w tej chwili bardzo mi go potrzeba!
Pozdrawiam!