Niestety...
Wczoraj pół osiedla, jak nie całe, słyszało płaczliwą i wściekłą wiązankę epitetów.
Pojechał do Częstochowy żeby zarejestrować się po zasiłek. Miał się zatrzymać znów u tego kolegi co ciągle go na picie namawia i nie potrafi siedzieć nigdzie indziej jak w knajpie.
Prosiłam dwa dni, żeby pamiętał jak się pokłóciliśmy poprzednim razem i o co się pokłóciliśmy. Powiedziałam, że nie chcę żeby pił, że jak nic nie wypije w Częstochowie to zabiorę go do lokalnej knajpki na piwo jak tylko wróci i upiekę mu pyszną pizzę ze wszystkimi składnikami jakie sobie zażyczy. Chciałam mu pokazać, że jeżeli czegoś sobie dla mnie odmówi to wcale na tym nie straci.
Wysłałam mu sms jak już był w Częstochowie:"Jak możesz iść do D. to idź pod warunkiem, że zachowasz się jak mój przyszły mąż."
Jego odpowiedź:";) Ok. Madziu, za dużo już nerwów nam poszarpało. Wiem."
I co? I wychodzę od dentystki(leczenie kanałowe, tak na poprawę humoru w moim nędznym życiu), dzwonię, odbiera a w tle znajoma muzyka. I już wiem gdzie jest. Knajpa. Siedzi ze znajomymi. Już po jednym piwie.
Jak się tłumaczył? Najpierw, że wypił je czekając na D.
Potem, że wypił je, bo dziewczyna D. z którą siedział poprosiła go żeby poszedł dla niej po piwo. A barmanka na jego widok otworzyła po prostu dodatkowe i się nie zorientował. Nie wiem, jestem idiotką kompletną bo dopiero po kilku godzinach srogiej awantury(a może właśnie dlatego, że byłam pod wpływem emocji) dotarło do mnie, że nie ma takiej możliwości, żeby na jego widok barmanka otworzyła DWA piwa kiedy poszedł po nie SAM a ona NIE WIEDZIAŁA, że nie idzie po alkohol dla siebie tylko dla kogoś innego.
Po prostu poszedł do knajpy, zamówił sobie piwo i siedział z dziewczynami swoich kumpli. Dzisiaj wraca, a ja właśnie pozbywam się jego rzeczy z pola widzenia. Niestety, jakiś czas będziemy musieli mieszkać razem, dla mnie zrezygnował z pracy i przeprowadził się do mojego miasta więc nie mogę go ot tak wyrzucić na bruk. Postanowiłam, że pójdę do pracy żeby pomóc mu w pierwszym czynszu za nowe mieszkanie i żeby jak najszybciej się go stąd pozbyć.
Jednocześnie powiedziałam, że rozmawiać o jakimkolwiek związku będziemy dopiero wtedy kiedy pokaże mi jakiś papier, że zaczął chodzić na jakąś terapię. Sam ma ją znaleźć, sam ma się zapisać, jak zacznie chodzić i się ogarniać to wtedy można porozmawiać. I tu zaznaczam, POROZMAWIAĆ, bo ja przyszłości swojej z nim już nie widzę. A raczej widzę i dlatego chcę od tego uciec. Nie chcę go skreślać bo ma problem, ale nie chcę też dawać szansy tylko za terapię. Chcę żeby wiedział, że jeśli uda mu się przegrać-wygrać(nie wiem jak mam to nazwać żeby nikogo nie zdenerwować, wygrana dla mnie oznacza w tym momencie abstynencję i regularne terapie), to będzie mógł przyjść i zobaczyć czy ja wciąż czekam.
Nawet durna szklanka piwa jest ważniejsza ode mnie.
I tak, po tym pięknym wpisie, pewnie dam się przekabacić paroma słodkimi słówkami. Jak myślicie? Tym bardziej, że w tej chwili choćbym nie wiem jak chciała to nie mogę się go pozbyć, ale wpadłam na pomysł że wszystkie jego rzeczy poukrywam, pochowam za moimi, popakuję drobiazgi w pudełka i w ten sposób przestrzeń stanie się wyłącznie moja. Zastanawiam się tylko co z ubraniami, ale to najmniejszy problem.