Monia07 napisał(a):smutne, że człowiek sam sobie zadaje rany, podczas gdy inni zmagają się z ranami zadawanymi przez bliźnich.
Powiedziałabym, że właśnie rany zadawane przez bliźnich i niemożność odpowiedzenia na nie powoduje, że człowiek (Ty, ja...) kieruje się przeciwko sobie. Jak Ci to brzmi?
W moim doświadczeniu zadawaniu sobie ran towarzyszy napięcie, z którym nie umiem sobie poradzić. W tym napięciu jest złość na drugą osobę, obezwładniający lęk przed wyrażeniem tej złości i w końcu rozpacz powodowana tym wszystkim. Czy taki właśnie mechanizm z sobie znajdujesz, czy coś może jest u Ciebie inaczej?
W moim doświadczeniu złość jest energią, którą kieruję do wewnątrz zamiast ujawnić ją wobec drugiej osoby. Mówiąc
w uproszczeniu - robię sobie to, co chciałabym zrobić drugiej osobie. Czy to jest Ci bliskie?
Tego typu (i inne) mechanizmy utrwalają się w okresie dzieciństwa, kiedy dziecko kieruje złość na siebie zarówno z obawy przed odwetem rodziców, jak i z potrzeby podtrzymania przekonania, że rodzice są dobrzy. Dla małego dziecka przerażającą jest bowiem myśl, że rodzice są niedoskonali.
Z okaleczaniem swojego ciała (czy innymi formami autoagresji) można sobie poradzić, jestem o tym przekonana. Ja sama nie okaleczałam się ponad dwa lata i teraz, z pewnym powodów, wróciłam do tego mechanizmu, który rozumiem i znam. Nie zamierzam się jednak poddać temu teraz, ponieważ mam w sobie ogromny sprzeciw wobec robienia sobie krzywdy.
Nie wiem, w jakim momencie terapii jesteś, na pewno trzeba w tym procesie sięgnąć bardzo głęboko, do swoich pierwszych dziecięcych doświadczeń. Sięgnięcie do tego bagażu, który nosimy nie jest jednak gwarancją, że już nigdy nie sięgniemy za żyletkę. To jest dokładnie tak, jak z alkoholikami - zdarzają się "zapicia", prawda? Nie oznacza to jednak, że człowiek jest już przegrany.
Tulę mocno!
mel.