Oczy mi wysiadają tak dużo ostatnio czytam.Skończyłam "Koniec Współuzależnienia", przy okazji przeczytałam też dwie książki o alkoholiźmie "Rak duszy" Ewy Woydyłło oraz Wiktora Osiatyńskiego "Grzech czy choroba".Teraz czytam "Małżeństwo na lodzie" i staram się skorzystać z poradnika jak podnieść własną samoocenę.
Przeczytałam tez duży artykuł o "trójkącie dramatycznym". Przerażająco prawdziwy, teraz rozumiem dlaczego jak opisywałam samopoczucie terapeutce na początku naszych spotkań opisywałam jakieś wrażenia zamknięcia w pomieszczeniu bez wyjścia, czy w labiryncie z którego nie wiem jak się wyrwać.
No a ja po prostu uwięziona w tym trójkącie przerzucałam się jak oszalała z rogu w róg przyjmując kolejno role OFIARY-PRZEŚLADOWCY-WYBAWICIELA.Takie podejście, no wychodząc z trójkata Karpmana tlumaczy dobrze dlaczego czułam się zawsze jak bezwzględny kat, gdy trzeba było zająć inne niż wybawicielskie stanowisko wzgledem mojego K****. Ja byłam przywiązana do tak mi pasującej roli wybawiciela(tak mi silnie podnoszącej samoocenę), strasznie odrzucałam role PRZESLADOWCY.Dopiero z tej analizy dowiedziałam się, ze droga wyjścia z trójkąta dla mnie jest tylko poprzez role PRZESLADOWCY.Ciagle jestem wewnętrznie nastroszona na siebie w tej roli, usiłuję być takim "prześladowca z ludzkim obliczem"(wiem , że to pierdamony, ale ja ciągle jeszcze nie jestem na etapie dostatecznie silnego uświadomienia sobie wagi własnych potrzeb).
Tak myśląc o sobie to chyba moim puntem wyjścia była rola OFIARY, usiłowałam z niej się wydobyć poprzez role WYBAWCY alkoholika , który będąc jak to właściwe alkoholikowi jest nierefolmowalny przepychał mnie w kolejny przykry dla mnie kąt PRZESLADOWCY.I tak 10 lat przeskakiwałam w zaklętym kręgu tego "Totentanz".
Muszę , naprawdę MUSZE wykorzystać swoją terapię do uzyskania maximum świadomości własnej wartości, własnych potrzeb, nieporzucania siebie, dbania o siebie, żeby to czuć i odruchowo reagować chroniąc siebie nie składając z siebie całopalnej ofiary na rzecz innych, którzy mogą wcale tego nie chcieć, potrzebować, albo nie są tego warci.
Mój pogląd rzeczywistości poprzez symbiozę z alkoholikiem był tak samo zaburzony jak i jego.W tym zaburzeniu tkwiłam 9lat wkręcając się coraz bardziej.Przez pierwsze lata nie było mowy o jakimkolwiek świadczeniu pieniężnym na jego korzyść.Ostatnio wałkowaliśmy zapłatę przeze mnie rachunku za światło.
Jak poszłam kupić poradniki dla siebie kupiłam dwie książki, które zamierzałam wysłać jemu celem motywacji do leczenia(co zresztą zrobiłam-ale u mnie marnowały by się, jemu mogą coś rozjaśnić w głowie chociaż daje temu 10% szans- wyrzuciłam więc na niego kolejne 50zł).To było jakiś miesiąc temu.Tak więc mogę zmierzyć(pobieżnie) stan mojego przekształcenia na myślenie o sobie.Kiedys kupiła bym i poszukiwała lektur o leczeniu alkoholizmu, bo moim celem jak szłam na terapię było przede wszystkim wyleczyć jego z ALKOHOLIZMU.
Terapia mnie zaskoczyła(PSYCHOTEST dołożył swoje), zaczęłam mieć świadomość własnych dewiacji psychicznych. Poszłam szukać poradników dla siebie i kupiłam 50/50%.(2 książki o mnie, dwie o nim).
Teraz jak uważam, że człowieka stać na tak duża walkę jak walka z nałogiem(cały czas stoję względem mojego byłego partnera na stanowisku, ze człowieka stać na rzucenie tego co mu szkodzi) to zrodził się we mnie imperatyw skończenia z własnym nałogiem(diazepina). Zaczęłam swoją reformę siebie od rzucenia własnej słabości, chyba tak jest w porządku(taki jest mój wewnętrzny kodeks etyczny).
Ale to świadczy tylko o tym , że umiem od siebie wymagać, ale muszę się nauczyć siebie kochać??????????I to jest dla mnie zadanie na resztę życia.