6 lat z alkoholikiem z "efektownym" finalem...

Problemy związane z uzależnieniami.

Re: 6 lat z alkoholikiem z "efektownym" finalem...

Postprzez Abssinth » 27 lut 2013, o 00:34

le warto bylo wystawic go na probe i sprowokowac do wypowiedzenia tych wszystkich strasznych rzeczy.


czasem trzeba zaplacic wysoka cene za nauke :(
Avatar użytkownika
Abssinth
 
Posty: 4410
Dołączył(a): 6 maja 2007, o 01:39
Lokalizacja: Londyn

Re: 6 lat z alkoholikiem z "efektownym" finalem...

Postprzez Tinn » 27 lut 2013, o 09:12

Wiesz zazdroszczę ci tego podbudowania gniewem, bo mój przeszedł w fazę dr Jekylla i jest takim wzruszająco nieszczęśliwym, przyznającym mi rację, skruszonym "Manipulantem".Ponieważ ja się oddaliłam w sposób spokojny i taki ewolucyjny uważa , że zawróci bieg zdarzeń.To mi mocno utrudnia stosunek do niego bo budzi się we mnie największe , najniebezpieczniejsze teraz dla mnie uczucie litości dla niego.Ciesz się, że twój dorzucił do pieca niechęci .Trzymam jak zawsze kciuki. :buziaki:
Tinn
 
Posty: 214
Dołączył(a): 19 gru 2012, o 13:17

Re: 6 lat z alkoholikiem z "efektownym" finalem...

Postprzez Innuendo » 5 mar 2013, o 18:14

Derka napisał(a):Fajnie sie dzieje, bo sam z siebie ten czlowiek ujawnia swoje potworne oblicze. Zrozumialam, ze obwinia mnie o to, w jakim jest polozeniu. Obwinia mnie o pobyt w wiezieniu, uwaza ze sie nigdy nie znecal, ze sfalszowalam zeznania, jak i moja corka. Jakby wyparl cala prawde o naszym zwiazku. Wypedzania z domu, przezywania, ciagniecia za wlosy nie uwaza za przemoc. Powiedzial ze mnie pobil, bo go sprowokowalam. Nie zamierza zwrocic mi pieniedzy, ktore wydalam na JEGO kredyt, ani na dziecko podczas jego pobytu w areszcie, twierdzac, ze moglam go nie wsadzac do wiezienia. Gdy mowie, ze bylo i jest mi bardzo ciezko, nie chce tego sluchac i mowi, ze moze mi opowiedziec, jak jemu jest ciezko, zebym sie nie licytowala. No i teraz oficjalnie oswiadczam: pierdole go! Nie dam mu wiecej dziecka, bo dotarlo do mnie, jak niebezpieczny to jest czlowiek! Wnosze pozew do sadu o zwrot dlugu i alimenty. Zacznie sie wojna, ktorej chcialam uniknac, ale musze to zrobic, aby zapewnic dzieciom warunki finansowe. Koniec bycia matka Teresa. On nie mysli o mnie, to ja nie bede o nim. Trudno, zlicytuja mu dom. Co zrobic. Juz nie czuje sie winna, to sa jego konsekwencje jego czynow. Czuje sie wolna. Czuje mega rozczarowanie, ale warto bylo wystawic go na probe i sprowokowac do wypowiedzenia tych wszystkich strasznych rzeczy. Szok, ze to taki falszywy gosc. "milosc mojego zycia". Jasne.


Derko, nie byłam tu a myślałam o Tobie.
To jest niebywałe jak może facet powiedzieć "pobiłem cię, bo mnie sprowokowałaś", wiem czesto tak mówią, a ja ciągle jestem zadziwiona tym durnym sposobem myślenia, tym, że można tak spokojne bez żenady usprawiedliwić pobicie najbliższej osoby, niemal jej zabicie.
Niestety wychodzi na to, że to nie jednorazowy incydent, gdy go poniosło, gdy stracił kontrolę nad zachowaniem
- wtedy miałby jasno poukładane w główce co jest ok a co nie, kto jest odpowiedzialny.
Tymczasem pan sprawca przemocy w osobie twojego męża ma sztywny układ przekonań - typowo przemocowych!
Nie będzie z niego fajnego męża, dobrze że już o tym wiesz.

Jak sobie dajesz radę? Czytam, że najpierw zareagowałaś złością - a jak ci z tym teraz?
Wyobrażam sobie, że ja bym chyba falowała od złości do smutku i dojmującego rozczarowania.

Ja ci też życzę by ta złość w tobie krążyła w krwiobiegu i dawała ci energię do działania
daj znaka Derko!
Innuendo
 
Posty: 277
Dołączył(a): 7 kwi 2009, o 23:30

Re: 6 lat z alkoholikiem z "efektownym" finalem...

Postprzez mariusz25 » 5 mar 2013, o 19:42

wogole zastanawiam mnie jak to moze byc ze po czyms takim druga osoba wypisuje ze kocha i teskni?
to psychopatyczne same w sobie jest.
mariusz25
 
Posty: 779
Dołączył(a): 8 maja 2007, o 18:22

Re: 6 lat z alkoholikiem z "efektownym" finalem...

Postprzez Derka » 27 mar 2013, o 01:40

Witajcie! Nie było mnie tu trochę czasu, tzn nie pisałam, ale zaglądałam czasem do Tinn zobaczyć, co się u niej dzieje.

U mnie nawet dobrze, to znaczy sinusoidalnie z nastrojami, poczuciem wartości oraz samopoczuciem, ale idzie ku dobremu, mam nadzieję, to znaczy prawie że namacalnie odczuwam, jak otwierają mi się oczy, jak wszystko zaczyna być ponazywane i dostrzeżone przeze mnie, co wcześniej po prostu sobie było, istniało, funkcjonowało całkiem obok i mimochodem. Dostrzegam już teraz pułapki i koleiny myślowe, w które wciąż sama się wpycham, ale za duży sukces uważam to, że je na bieżąco wyłapuję. Jest to dla mnie trochę frustrujące, że muszę cały czas ze sobą toczyć walkę, opierać się każdej źle ukierunkowanej myśli i ją przestawiać o 180 stopni. Jestem tym już zmęczona, momentami zastanawiam się, czy pójdę dalej, bo czuję, że się na tej fazie zablokowałam i sama stwarzam sobie mur.

Bardzo pomaga mi terapia, nie tyle w jakiejś wielkiej przemianie, która być może kiedyś nadejdzie, ale na razie to są małe kroczki (o ile nie dreptanie w miejscu ;)), ale systematyzuje moje życie i nie pozwala zaprzestać myślenia i analizowania rzeczywistości na bieżąco, co sprawia mi ogromną frajdę. Terapeutka mi odpowiada, początkowo nie byłam pewna, czy takie krótkie spotkania raz w tygodniu nie będą zbyt rzadko w porównaniu z moimi potrzebami. Martwiłam się również, w chwilach załamania, że terapia nie zdąży zadziałać, a mi zabraknie siły na przeciwstawianie się samej sobie. No bo w tej chwili to tak wygląda.

Mój były partner również rozpoczął terapię. Będąc szczera, oczywiście skłamałabym mówiąc, że mnie już to nie rusza. Owszem, pokładam w tym pewne nadzieje, ale są one natychmiast konfrontowane z moimi doświadczeniami. Uczucia względem niego klarują się powoli, próbuję oddzielić elementy współuzależnienia i moich dysfunkcji od miłości, którą wciąż go darzę, a jest to bardzo silne uczucie. W pewnym momencie zastanawiałam się, czy to moje uczucie to nie jest zwykła składowa różnych elementów, które fachowcy mogliby rozłożyć na czynniki pierwsze i ponazywać naukowym językiem, że to nie miłość, tylko trochę wyparcie, idealizowanie, trochę współuzależnienie, trochę traum z dzieciństwa, trochę zależności kat-ofiara i trochę niskiego poczucia wartości, i że to wszystko razem daje w mojej głowie obraz więzi, która do prawdziwej miłości ma się jak piernik do wiatraka (moja córka mówiła "co ma pierś do kurczaka" :) ). Nie wiem, jak jest naprawdę, ale nie chciałabym siebie wyzuwać z uczuć całkowicie, wolę poczekać i poobserwować siebie, a także jego.

Sam fakt, że postanowiłam poczekać z decyzją (właściwie z określeniem, czego chcę dla samej siebie), dał mi ogromne poczucie ulgi. Powiecie pewnie, że to fałszywa nadzieja mną kieruje, ale nie jest tak, przynajmniej nie w przewadze, rozważałam to. Blokowanie pozytywnych uczuć do niego tylko je potęgowało. Dałam temu upust i czuję się znacznie lepiej, nie mam z tego powodu poczucia winy. Nie mogę dłużej spełniać oczekiwań wszystkich, którzy pragną dla mnie dobrze, ale przy okazji wymuszają, żebym go nienawidziła, a przynajmniej olała i nie kochała. Próbowałam, ale przygniatało mnie to jak wielki głaz. W końcu mu o tym powiedziałam. Bałam się, że potem pójdę o krok dalej i że sama będę próbowała się do niego zbliżać, ale ponieważ znam, widzę już te swoje słabości, to mogę nad nimi zapanować i to robię.
Bardzo to trudna praca, ta praca nad sobą... :) Pozdrawiam Was serdecznie.
Derka
 
Posty: 89
Dołączył(a): 31 gru 2012, o 01:04

Re: 6 lat z alkoholikiem z "efektownym" finalem...

Postprzez Tinn » 27 mar 2013, o 12:22

Derka napisał(a):
Sam fakt, że postanowiłam poczekać z decyzją (właściwie z określeniem, czego chcę dla samej siebie), dał mi ogromne poczucie ulgi. Powiecie pewnie, że to fałszywa nadzieja mną kieruje, ale nie jest tak, przynajmniej nie w przewadze, rozważałam to. Blokowanie pozytywnych uczuć do niego tylko je potęgowało. Dałam temu upust i czuję się znacznie lepiej, nie mam z tego powodu poczucia winy. Nie mogę dłużej spełniać oczekiwań wszystkich, którzy pragną dla mnie dobrze, ale przy okazji wymuszają, żebym go nienawidziła, a przynajmniej olała i nie kochała. Próbowałam, ale przygniatało mnie to jak wielki głaz. W końcu mu o tym powiedziałam. Bałam się, że potem pójdę o krok dalej i że sama będę próbowała się do niego zbliżać, ale ponieważ znam, widzę już te swoje słabości, to mogę nad nimi zapanować i to robię.
Bardzo to trudna praca, ta praca nad sobą... :) Pozdrawiam Was serdecznie.

Witaj, jak zawsze jesteś bardzo szczera w swoich wypowiedziach.I bardzo dobrze cię rozumiem.Ja jednak teraz zabroniłam sobie skręcać w ścieżkę pozytywnych uczuć wobec niego, pochyliłam głowę i uznałam , że to ci patrzący z zewnątrz widzą ostrzej, prawdziwiej niż ja.Ja dotąd zawsze patrzyłam sercem, nadzieją tak oczekiwaniowo i nierealistycznie jak alkoholicy.Niestety za każdym nawet 110 razem efekty moich oczekiwań były negatywne.Postanowiłam zdjąć , mimo bólu te kolorowe brille z oczu i patrzeć realistycznie.Ponieważ jestem sama sobie takim osobnikiem stojącym za tym nakazem więc nie ma we mnie buntu przeciw "nakazującemu". Jest smutek odrzucenia marzeń, złudzeń i nadziei i pojawiają się chwilami ciągoty , żeby skręcić w wygodna koleinę kolejny raz pozwolenia sobie na kochanie, wybaczanie, ufanie. Ale je gaszę, mój rozum wie, że 110 razy sitem tej wody nie nabrałam, więc 111 mi się nie uda.
Każda sytuacja jest inna, twój chodzi na terapię(ale zmuszony raczej okolicznościami), mój w sumie niewiele się zmienił.Wybacz , że to mówię, ale sądzę, że ten bunt przeciw tym, którzy doradzają ci porzucenie "GO" na wieki to przebłyski twojego uzależnienia. Mnie by strasznie rozwiązało sprawę gdybym mogla mojego znienawidzić. Ale skoro ty po takim incydencie jaki ty przeżyłaś nie umiesz swojego wydrzeć z serca to te mechanizmy naszego "nałogu" są strasznie silne.Cieszę się, że chociaż kroczę ścieżką rozumową, bo kroczenie ścieżką emocji dawało mi chwile ulgi i ogrom cierpienia, upokorzenia, frustracji, zawodu i bólu.Od swojego alkoholika też oczekiwałam przecież , że zachowa abstynencję, a to oznaczało, że nie weźmie wódki do ust, wyrzeknie się jej na zawsze(no bo przecież nie, że przestanie mu ona smakować jak boska ambrozja). No to per analogia moim postanowieniem jest nie zażywać obecności swojego narkotyku(obecności mojego toksycznego partnera). Liczę na pracę w ramach terapii tak jak ty, żeby przestało tak z "bebechów" ssać tęsknotą jak człowiek wróci myślą do dobrych chwil, czy usłyszy prośby, namowy, no ten zew dawnego wieloletniego przyzwyczajenia.
Tinn
 
Posty: 214
Dołączył(a): 19 gru 2012, o 13:17

Re: 6 lat z alkoholikiem z "efektownym" finalem...

Postprzez Innuendo » 6 kwi 2013, o 06:45

A jak jest dzisiaj Derko? Myślę o Tobie czasami.
Nie ukrywam, że jak przeczytałam Twój poprzedni wpis to najbardziej poczułam niepokój - chodzi mi o tą nadzieję związaną z terapią partnera. Nie jestem w mocy ani nie mam prawa by oceniać czy ta jego terapia ma szansę dać pozytywne efekty. Wiem jedno - jako weteranka różnych terapii własnych, ale też i terapii pary - nic nie przychodzi szybko, łatwo, a też i może nie przychodzić wcale, jeśli samemu się nie ma w sobie chęci zmiany siebie.
A taki scenariusz przerabiałam tez z samą sobą za moim pierwszym podejściem.

No i mam takiego znajomego alkoholika, który odbębnił kilka (naście?) terapii: ośrodek, grupy, mityngi, cuda na kiju, spece w prywatnych gabinetach, szał ciał :D I dopiero kilka lat temu zrobił coś inaczej. Niedawno mi się zwierzył, że poszedł na ostatnią ze swoich wielu terapii z takim samym nastawieniem jak zawsze: uciszyć burzę, zacisnąć zęby na pół roku - by sie odwalili, odczepili i przestali mu przeszkadzać. Miał niecny plan po pół roku wrócić do chlania. Wcześniej wytrzymywał z takimi planami i rok, i półtora. I wracał. Zawsze z premedytacją. Terapeutów obracał jak chciał, okręcał wokół palca i zapewniał grupy, że trzeźwienie to super sprawa, że jest przezadowolony z zysków abstynenckich, klepał kolegów po plecach a oni jego głaskali po ego :) A skrycie odliczał dni w kalendarzu. I dopiero za ostatnim niewiadomo-już-którym podejściem do terapii coś mu zaskoczyło i sam siebie "wyrolował" i po pół roku usiadł z kielichem w ręku w głębokiej zadumie na kilka godzin. Pogadał z sobą facet i się przegadał. Nie wiadomo jaki trybik mu przeskoczył. Od pierwszej próby terapii do ostatniej minęło z kilkanaście lat.

Nie wierzę w terapię jako zawsze skuteczny środek. Uważam, że aby terapia miała skutek musi koniecznie spotkać się z gotowością do zmiany delikwenta. To może być desperacja wręcz, musi być duże cierpienie i czuta w każdej komórce ciała niezgoda na stan aktualny typu "dalej tak już nie mogę i nie chcę!". Terapia może tylko być jak Pies Przewodnik dla Ślepego - pokieruje by nie wpaść do dziury, nie upaść na twarz, ominąć przeszkody. Ale to nie pies przewodnik daje kopa w dupę by ruszyć w drogę i już się nie wrócić. Pies Przewodnik nie ma takiej mocy, on ma tylko służalczy charakter do tego co napędza prowadzonego Ślepca. Jak Ślepiec ma plan zrobić kółko na rondzie i wrócić na zadupie - to psu pozostanie tylko się dostosować. A jak Ślepiec ciągnie do przodu - pies też tam pójdzie z nim. Nie ma znaczenia czego chce Pies Przewodnik (terapeuta) - znaczenia ma tylko to, czego chce Ślepiec po drugiej stronie smyczy.

Derko - trzymaj sie racjonalnej cześci umysłu - zaufaj jej bardziej, niż emocjom. Pozdrawiam Cię ciepło!
Innuendo
 
Posty: 277
Dołączył(a): 7 kwi 2009, o 23:30

Re: 6 lat z alkoholikiem z "efektownym" finalem...

Postprzez Derka » 17 maja 2013, o 22:28

Hej Wam!
Ostatnio bardzo pochlonela mnie praca. Udalo mi sie troche zarobic i powoli staje na nogi. Kontynuuje terapie, chocjuz nie mam takieh potrzeby tam chodzic. W pracy duzo sie dzieje, poznaje mnostwo ludzi i dzieki temu nie mam czasu na myslenie o glupotach.
Moj eks pracuje w innym miescie, przez co przerwal terapie. Mamy kontakt w sumie tylko w sprawie dziecka. 1,5 miesiaca temu poszlam z nim do lozka, ale nic dalej sie nie wydarzylo. Nie bylo "woow", on nie podtrzymal kontaktow, a ja coraz bardziej przyzwyczajam sie do zycia samodzielnie i dobrze mi z tym. Az sie dziwie, zwlaszcza gdy pomysle, co czulam kwartal temu. Na majowke pojechalam sama z corka na mazury i bylo swietnie. Kiedys byn sie nie zdecydowala na taki samotny wyjazd, bez znajomych lub faceta.
Czuje sie silbiejsza. Uczucie do niego wciaz jest, ale tli sie, przygasa. Czasem czuje do niego wstret, coraz czesciej. Juz nie widze w nim nic atrakcyjnego, przestaje mi sie podobac. Tak jakby klapki powoli opadaly... Czuhe tylko rozczarowanie i politowanie, gdy o nim mysle. Nie widze nic, czymbylby w stanie mnie zainteresowac. Juz nie chce mi sie czekac, bo moge sie nie doczekac, a zycie ucieka... Fajnie mi ze soba zaczyna byc... Ciekawe, co bedzie z moim nastrojem, gdy zlecenia sie skoncza... Chyba poszlam w pracoholizm...
Derka
 
Posty: 89
Dołączył(a): 31 gru 2012, o 01:04

Re: 6 lat z alkoholikiem z "efektownym" finalem...

Postprzez mahika » 19 maja 2013, o 10:06

Derka napisał(a): Ciekawe, co bedzie z moim nastrojem, gdy zlecenia sie skoncza... Chyba poszlam w pracoholizm...

Może wtedy pomyśl o jakiejś pasji, hobby?
Avatar użytkownika
mahika
 
Posty: 13346
Dołączył(a): 7 maja 2007, o 16:07

Re: 6 lat z alkoholikiem z "efektownym" finalem...

Postprzez Derka » 19 maja 2013, o 10:29

To dobry trop, mam taka pasje, ktorej moglabym poswiecic caly swoj czas. Jest to muzyka. Mam troche polprofesjonalnego sprzetu, juz powstalo kilka utworow. Kiedys bedzie z tego plyta ;)
Derka
 
Posty: 89
Dołączył(a): 31 gru 2012, o 01:04

Re: 6 lat z alkoholikiem z "efektownym" finalem...

Postprzez mahika » 19 maja 2013, o 10:35

Też tak myślę.
Może jeszcze jakieś wakacje do tego?
Avatar użytkownika
mahika
 
Posty: 13346
Dołączył(a): 7 maja 2007, o 16:07

Poprzednia strona

Powrót do Uzależnienia

Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 19 gości