śmierć Taty

Problemy związane z depresją.

śmierć Taty

Postprzez lili » 3 lis 2016, o 00:46

8 miesięcy temu zmarł mój Tato. 3 marca. Jutro minie równe 8 miesięcy.
Dzisiaj był ten wieczór, kiedy się z Nim żegnałam.

Była to śmierć przypadkowa. Planowany zabieg, przypadkowa choroba zakaźna, komplikacje, masakra, śpiączka, 6 tygodni.

Widziałam smierć, czułam stygnące dłonie. Spuchnięte, zmęczone chorobą dłonie, na które patrzyłam całe moje życie. Widziałam siniejące usta i uszy. Widziałam na monitorze, jak serce przestaje bić, jak respirator podtrzymuje sztuczny oddech, generuje saturację. Widziałam, jak pomimo tego wszystkiego i pominmo reanimacji tętno słabnie i ciśnienie opada poniżej wartości oznaczalnych.

Nie pozwolono Mamie i mnie zostać do tego ostatniego momentu, Tato odszedł w nocy. Moich ostatnich słów już nie słyszał. Kiedy jeszcze był w śpiączce, chyba słyszał albo poznawał mój głos, ściskał moje dłonie (może to odruch bezwarunkowy?) i podnosiło Mu się ciśnienie, kiedy Mama i ja do Niego mówiłysmy.

Tydzień po Jego operacji i 5 tygodni przed Jego śmiercią ta śmierć mi się śniła. Nigdy wcześniej nie śniła mi się niczyja śmierć.

W dniu, kiedy został wprowadzony w śpiączkę, w ostatnim dniu, kiedy z Nim rozmawiałam, wróciła do mnie po 8 latach nieobecności najbliższa przyjaciółka z lat dzieciństwa. Tak jakby na Jego miejsce?

Ostatnie dwie noce pozwolili mi spędzić z Nim w szpitalu. Bardzo cierpiał, ale był bardzo dzielny. Umarł jak bohater, tak jak chciał, nie okazując mi swojej słabości, nie okazując siebie w słabości. Do końca pewne rzeczy zachował tylko dla siebie. Po drugiej nocy lekarze zaproponowali śpiączkę farmakologiczną, w obawie, że bez niej Tato nagle zasłabnie, dostanie zawału, nie będzie wolnego miejsca na OIOMie i będzie za późno. Namówiłam Mamę i Jego, żeby się zgodził. Zaufałam lekarzom.

Pozwolił mi się przytulić, kiedy siedział na wózku inwalidzkim i czekaliśmy na lekarzy, z którymi pojechalismy na OIOM. Jego ostatnie słowa do Mamy i do mnie to „boję się, bardzo się boję”. Mówiłam Mu, że ja też się boję, ale że lekarze twierdzą, że to jest szansa, żeby dać Jego sercu odpocząć i pozwolić lekom zadziałać a płucom oczyścić się z krwi.

Nie mogę przestać o tym myśleć.

Staram się myśleć o tym, że gdyby przeżył, prawdopodobnie do końca życia by cierpiał. Byłby przywiązany do łóżka, skazany na dializy, może przeszczep, słaby, zniedołężniały, zależny od nas. Taki, jaki nigdy nie chciał być. Taki, jakim nigdy sobie Go nie wyobrażałam. Zawsze się bałam, że umrze przedwcześnie, tak jak Babcia i Dziadek. Spodziewałam się, że umrze za wcześnie. Nie myślałam, że wcześnie przyjdzie tak szybko i tak nagle.

Staram się myśleć o tym, że prawdopodobnie były przerzuty do płuc. Dlatego tak źle reagował na leczenie, choć zawsze wcześniej wychodził ze szpitala po 5 dniach i wszystko goiło się na nim jak na psie. Tak, to już były przerzuty i dlatego się nie udało.

Kiedy jechaliśmy w Dniu Babci do szpitala na operację, proponowałam, że może poprowadzę, bo On pewnie się trochę denerwuje. Powiedział, że nie. Że chce jeszcze raz poprowadzić tą drogą, którą za dzieciaka jeździliśmy do Babci na Wielkanoc. W Trójce puszczali wtedy cały dzień „Lazarus” Davida Bowie.

Tato nie myślał w ogóle o śmierci. W szpitalu, kiedy w ciągu nocy przytył 5 kg i spuchły mu stopy i łydki tak, że nie mieściły się prawie w piżamie, żartował, że co tam opuchlizna, ważne, żeby wreszcie te płuca się wyczyściły. Jak już wróci do domu, zaprosi pana Wiesia, swojego rehabilitanta, to mu rozmasuje te opuchnięte stopy jak złoto, i będzie znów mógł zginać kolana.

Zostawił wszystko rozpoczęte. Sprawy, pracę, dom. Nie byłyśmy przygotowane na Jego odejście. Jeszcze nie teraz. Dzisiaj myślę, że całe nasze wspólne życie to przygotowywanie się na śmierć i na to, że kiedyś zostawimy nasze dzieci same a wtedy one będą sobie musiały poradzić. Jakoś sobie radzę. Opiekuję się Mamą. Ona opiekuje się mną. Mija czas. Tylko nic już nie smakuje.

Tydzień po tej środzie, kiedy się żegnaliśmy, przyśnił mi się. Jeden jedyny raz od śmierci. Wrócił do domu. W bandażu ze szpitala i z wenflonami. Ja wiedziałam, że umarł, że był pogrzeb, przecież widziałam trumnę, a w trumnie Jego i potem tą trumnę w kościele, w grobie, kwiaty, znicze. Niemniej, najspokojniej w świecie zapytałam : „Jak się wydostałeś z trumny?? Z grobu??”. Nie byłam natomiast zaskoczona. Jak zwykle uważałam, że Tato może wszystko. Jest przecież Tatą, superbohaterem. Nie odpowiedział. Jak zwykle, małomówny, wtedy też nie odpowiedział, jak wydostał się z tej trumny. Spojrzał na mnie, milcząc, i zaczął pić herbatę ze swojej ulubionej szklanki.

Wczoraj były pierwsze święta Wszystkich Świętych bez Niego. Lubił to święto. Bardzo lubił. I ja lubiłam dzięki Niemu. Do śmierci Babci w ogóle nie zauważałam, że to smutne święto. Dzisiaj dopiero doceniam, jaki był niesamowity, że już jako mój Ojciec, znając smak żałoby po śmierci Rodzica, Dziadków, cieszył się świętem Wszystkich Świętych, żebym i ja się mogła cieszyć. Żebym to miło wspominała.

Od Jego śmierci byłam na kolejnych 5 pogrzebach. Pełno śmierci wokół mnie. Mam wrażenie, że już nic mnie w życiu nie czeka. Że pozostało mi tylko czekanie na nasze powtórne spotkanie, doczekanie tych kilkunastu, może kilkudziesięciu lat.

Dziękuję tym z Was, którzy doczytali.

Dobranoc

lili
Avatar użytkownika
lili
 
Posty: 1236
Dołączył(a): 30 maja 2008, o 12:08

Re: śmierć Taty

Postprzez impresja77 » 3 lis 2016, o 01:19

Doczytałam. Wspólczuję.
impresja77
 
Posty: 1997
Dołączył(a): 29 sie 2013, o 16:36

Re: śmierć Taty

Postprzez zajac » 3 lis 2016, o 12:08

Lili :pocieszacz:
W trakcie czytania Twojego posta myślałam o tym, jak wielkim szokiem bywa strata bliskiej osoby, jak wiele czasu musi minąć, zanim człowiek będzie w stanie o tym mówić, pisać...
Piękne masz wspomnienia o Tacie.
zajac
 
Posty: 786
Dołączył(a): 18 kwi 2009, o 23:11

Re: śmierć Taty

Postprzez Justa » 10 lis 2016, o 22:09

lili,
bardzo mnie poruszył Twój post.
Współczuję CI bardzo i dziękuję za to, co napisałaś. Pomogło mi to uzmysłowić sobie, że chcę doceniać te chwile z bliskimi, bo jutro może ich już nie być...
Justa
 
Posty: 1884
Dołączył(a): 6 maja 2007, o 18:06

Re: śmierć Taty

Postprzez Honest » 12 lis 2016, o 01:48

Lili, bardzo Ci współczuję... Nasi Bliscy zawsze żyją za krótko... Nawet jeśli odchodzą w wieku 90 lat...
Piękne jest to, że miałaś tatę przy sobie tyle lat, że tyle Ci dał, że dzięki niemu jesteś tym, kim jesteś.
Mam nadzieję, że poza Mamą masz wokół siebie osoby, które Cię wspierają :cmok:
Avatar użytkownika
Honest
 
Posty: 8326
Dołączył(a): 25 sie 2007, o 22:03

Re: śmierć Taty

Postprzez Dzika » 2 sty 2017, o 17:42

Zastanawiałam się jak zacząć - chyba zasygnalizować potrzebę - nawet nie wsparcia, tylko żeby czasem, choć przez chwilę nie być samą. I myślę, że najlepiej tędy. Rozstanie, które ja przeżywam nastąpiło 13 listopada. Odszedł Przyjaciel, który po prostu pozwolił być z sobą do końca. Nie mąż, nie chłopak, nie rodzina. Przyjaciel z którym szło się przez 7 miesięcy i pewnie szło by się z wdzięcznością za każdą chwilę dalej. Coś mi uświadomił Twój post. Mam... Inne obrazy, ale te same odczucia. Szpital. Sny. I nic nie chce smakować jak dawniej. Nie. Nie poczułam się lepiej myśląc: "Och, więc nie tylko ja..." Ale Ty pisałaś o Tacie. O osobie, z którą więzy krwi uzasadniają każdą odmianę smutku i wszelkie jego przejawy. A także fakt, że szukasz wsparcia. A ja się cały czas tylko wpycham w to, że byłam tylko przyjacielem. Nie rodziną. Nie kimś, kto ma prawo aż tak płakać. Twój post mi pomógł. Pomyślałam, że więzi nie tylko w obrębie rodziny mogą być aż tak mocne... Że skoro czuję podobne rzeczy, to może mój smutek jest nie tyle nietaktownym przekraczaniem uprawnień, co po prostu dowodem na to, że więzi mogą być także równie mocne poza rodziną. I może też nie jest wstydem szukać wyjścia z pomocą innych. To dziwne, ale pomogłaś mi.
Dzika
 
Posty: 3
Dołączył(a): 23 gru 2016, o 10:31

Re: śmierć Taty

Postprzez lili » 5 sty 2017, o 09:38

@Dzika

Myślę, że więzy krwi nie mają nic wspólnego z przeżywaniem żałoby. To niczyja zasługa że mamy wspólną babcię czy dziadka ani niczyja wina, że nie mamy. Najbliższe osoby w moim życiu nie są ze mną spokrewnione. Z Tatą zresztą blisko zaczęłam być dopiero po 25 roku życia, wcześniej to Mama budowała w mojej głowie obraz tego kim był. Natomiast te 8 lat wystarczyło, jak czas pokazał, żeby odrobić jego nieobecność. Bardzo mi go brakuje, na codzień, tak po prostu. Coś jest w tym, że dziećmi czujemy się, dopóki żyją nasi rodzice. Tymczasem zajmuję się nadal Mamą, dwa tygodnie przed świętami umarła babcia, jej mama, więc i ona, w jednym roku, przestała być żoną i córką.
W zeszłym roku z żałobą radziłam sobie w sposób intensywny, łapczywy, uciekałam przed nią do przodu, chciałam ją przeskoczyć. Kompulsywnie podróżowałam, pracowałam, zawaliłam się zajęciami, to pomogło. Teraz ta energia już się skończyła i powoli do mnie dociera co się stało i że to się naprawdę stało. Pierwszy raz nakrywałam do wigilii dla dwóch osób, nie mogłam przestać płakać. Natomiast ostatnio tez zdarzyło się w moim życiu coś miłego, dobrego, dzięki czemu jakby się obudziłam i zaczęłam robić plany na przyszłość. Żałuje tylko że to się stało przypadkiem a nie że sama sobie wykreowałam te dobre sytuacje. Ale może nie mam jeszcze siły, może to znak, że pewne rzeczy przychodzą wtedy, kiedy jesteśmy gotowi na ich przyjęcie.
Myślę też, że w całym tym radzeniu sobie ze śmiercią tak naprawdę najtrudniejsze jest to, ze zawsze, niezależnie od wszystkiego, ona nas zaskakuje i przychodzi nagle. Babcia umierała conajmniej od roku. Wszyscy wiedzieliśmy że to nastąpi wkrótce. Oczywiście standardowo krótko przed śmiercią miała lekka poprawę. Potem, nagle w ciagu kilku godzin, zaczął się ten proces i juz wiadomo było ze się go nie zatrzyma. Nie byłam z nią związana za jej życia, jej smierć nie zmieniła niczego w moim życiu i było mi przykro głownie ze względu na mamę. A jednak kiedy widziałam w trumnie jej zmienione chorobą ciało, jakoś to mną wstrząsnęło, jak niewiele to nasze życie jest warte, jak to chwili tylko wymaga, żeby zgasła ta lampka, na zawsze. Płakałam równo ze wszystkimi, chyba bardziej jednak po raz kolejny przeżywając żałobę po Tacie i ze współczucia dla ciotek, córek Babci, które teraz przeżywają to co ja pół roku temu. Podobnie było z Tatą, mimo tego, że chorował bardzo, to ślepo wierzyłam, że nie może się nie udać. Aż któregoś dnia, w ciągu kilku godzin, wiadomo było, w jakim zmierzamy kierunku.
Życzę Ci Dzika spokoju i odpoczynku. W swoim czasie i tak przyjdzie pogodzenie się z tym co się stało. Mnie w chwilach najgorszej złości na los i pretensji do Boga pomagało wyobrażanie sobie, że tak było dla niego lepiej a dla nas gorzej. Brakuje mi go w snach ale może to też jeszcze przyjdzie. Mamie i mnie śnił się w mikołajki, pierwszy raz od pół roku, cieszyłyśmy się, że to prezent. A w następnym dniu umarła Babcia. Może więc i z zaświatów Tata się nami opiekuje tak jak umie, i ostrzega przed złym.

Pozdrawiam

lili
Avatar użytkownika
lili
 
Posty: 1236
Dołączył(a): 30 maja 2008, o 12:08

Re: śmierć Taty

Postprzez Dzika » 6 sty 2017, o 20:55

Opiekę czuję także, Lili, a potem w nią wątpię. Tłumaczę sobie, że wszystko generuje mój głupi mózg. Tęsknię. Kiedyś na pytanie: "Co czujesz?" odpowiedziałam: "Niewyobrażalną przyjaźń." Naprawdę tak czułam. Teraz niewyobrażalnie sobie nie radzę. Taka karma. Jeden mały dowód, że spotkamy się, byłby ulgą. Kiedykolwiek. Byłby. Ale w tym chaosie albo nie potrafię go zobaczyć, albo demaskuje mi, że wszystko było złudzeniem. Chcę zdać egzamin z tej przyjaźni, ale kurcze, strasznie mi kiepsko idzie. Że czuje aż wstyd.
Dzika
 
Posty: 3
Dołączył(a): 23 gru 2016, o 10:31

Re: śmierć Taty

Postprzez lili » 7 sty 2017, o 19:24

@Dzika

spotkacie się, kiedyś wszyscy umrzemy... Nie wiem, czy jesteś wierząca, ja tak średnio, ale widzę, że na przykład mojej Mamie to pomaga, ta myśl o tym, że wszyscy TAM zmierzamy ... jedno wiem na pewno, odkąd nie ma Babci i Taty, przestałam bać się śmierci, zaczęłam myśleć o niej ciepło, jako właśnie o momencie ponownego spotkania z tymi, którzy odeszli...

A nawet jeśli nie... nasi bliscy żyją tak długo, jak długo żyją w naszych wspomnieniach, w tym co robimy na ich cześć albo w taki czy inny sposób, bo oni nas tego tak nauczyli. Do dzisiaj jak przygotowujemy grzybową na Gwiazdkę, zawsze wspominamy Babcię, mamę Taty, która zmarła 15 lat temu i która mnie wychowała, która robiła taką grzybową jak nikt inny... Ilekroć odkurzam i myję samochód, myślę o Tacie, który nauczył mnie pedantycznego porządku w samochodzie. W takich małych rzeczach żyją nasi bliscy...

lili
Avatar użytkownika
lili
 
Posty: 1236
Dołączył(a): 30 maja 2008, o 12:08

Re: śmierć Taty

Postprzez anna maria » 12 sty 2017, o 15:42

DZISIAJ MINIE 30 LAT jak mój TATA nie żyje...
Wiem jedno że ból nie minie nigdy ale zawsze będzie mniejszy..
anna maria
 
Posty: 554
Dołączył(a): 15 lis 2008, o 17:00

Re: śmierć Taty

Postprzez Dzika » 14 sty 2017, o 21:24

Jestem procesem. Przez który przechodzę całym ciałem, całym umysłem, każdym nerwem. W porządku. Chciałam. Będę się starała. Do nikogo nie mam pretensji. Czuję się tylko rozczarowana nadzieją. I religią. Własnym mniemaniem o sobie. Tym, co ze mnie wyłazi w tym smutku. Bezradnością. Egoistyczną tęsknotą. Tym, co przynosi mi ulgę. Płaczem. Wszystkim, co robię. To podobno też część procesu. Rozczarowanie. A potem próbami stawania na nogi, gdy otrzymuje świetny sen, po którym jest ulga którą rozwala bajka dla dzieci, gdzie gąsienica przepoczwarza się w motyla i mówi, że trochę się boi tego procesu a ja jestem tym rozbita przez cały dzień. Ale to też proces. Czytam trochę o tych procesach żegnania się. I cóż... Jestem procesem. Bardzo zgorzkniałym w chwili obecnej i mającym poczucie, że pisząc to przesadza. Że nie tędy droga.
Dziękuję Lili za Twoje pisanie. W sinusoidzie uczuć, dziś dół. I przynajmniej bylo się czego uchwycić.
Dzika
 
Posty: 3
Dołączył(a): 23 gru 2016, o 10:31

Re: śmierć Taty

Postprzez lili » 21 sty 2017, o 08:56

Rok temu o tej porze wyjeżdżaliśmy na operację. Było tak samo brzydko jak dzisiaj. Tata prowadził i na każdym mosteczku tłumaczył mi, żebym, szczególnie zimą, uważała, bo nad takimi mosteczkami unosi się para z rzeki i, gdy jest mróz, zamarza i robi się ślisko i jest szczególnie niebezpiecznie.
Tata nigdy więcej do domu nie wrócił. Dzisiaj, równo po roku, sprzedajemy Jego samochód. Cieszę się, że znalazłam nabywcę, fajna rodzina, oby im służył. I nie będę pisać o tym, jak mi smutno, że znowu coś się zamyka, kolejne drzwi. Tak chyba musi być, na tym to chyba polega.
Avatar użytkownika
lili
 
Posty: 1236
Dołączył(a): 30 maja 2008, o 12:08


Powrót do Depresja

Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 135 gości

cron