Cześć,
Odpowiedź na Twoje pytanie trzeba podzielić na dwie części: po pierwsze --- Twoją reakcję i wszystko to, co się w Tobie dzieje, a po drugie --- jakiś tam w miarę "obiektywny", "normatywny" obraz takiej sytuacji.
1. Twoja reakcja jest oczywiście jak najbardziej wewnątrz Twojego świata prawdziwa i realna, przeżywasz ją i Ciebie boli. Należy tym się zająć i rozwiązać to, wszelkie słowa krytyki, że jesteś egoistyczna czy jakoś tak nic oczywiście nie dadzą, to droga donikąd. Ich przełożeniem na Twoją reakcję na samą siebie mógłby być np. atak na samą siebie ("jaka ja jestem głupia i okropna, że mnie to wszystko męczy", "jestem kretynką, sama sobie nie mogę ułożyć życia", "jestem do niczego, kompletne dno").
Chciałbym Ciebie prosić, żebyś po prostu rozumiała, że ten cierpiący kawalątek Ciebie w Tobie należy raczej otoczyć troską i opieką, a nie agresją czy autoagresją. Myślę, że to ważne, bo jeśli zaczniesz szukać odpowiedzi na swoje własne pytanie, być może pojawią się trudne odpowiedzi - i lepiej, żebyś widząc je miała w sobie oparcie, a nie wroga.
2. No to teraz jak to wygląda z boku...
Po pierwsze - to niestety zupełnie naturalne, że cierpisz. Ktoś, kto miał dla Ciebie zawsze czas, najlepsza przyjaciółka, nagle znajduje sobie kogoś równie ważnego jak Ty, a kto wie - może z czasem ważniejszego (no bo zaraz będzie Wielka Miłość, potem dzieciaki, a potem ... no cóż, potem być może znudzenie mężem, kto wie, hehe). Stały, ważny element Twojego życia nagle zmienia swoje położenie w tym życiu, i to dość radykalnie. Nadal istnieje, ale już inaczej. W dodatku ona kwiczy z radości bo otacza ją chmura Miłości przez duże M, a Ty zostałaś sama. Taki ból jest zupełnie naturalny, niestety trzeba go na ogół przejść. Taka trochę żałoba. Podobno lepiej przejść ją porządnie, żeby z niej dobrze wyjść. Moja drobna uwaga jest tylko taka, żeby nie zanurzać się w nią bardzo głęboko, bo wtedy trudno z niej wyjść.
Druga sprawa, która rzuca się w oczy to to, że "jesteś sama i nie masz nikogo poza nią". Brzmi to trochę tak, jakby ona była całym życiem. Był taki film, "Życie i cała reszta", skoryguj mnie jeśli się mylę (może to moje własne projekcje), ale brzmi to trochę tak, jakbyś grała w filmie "Przyjaciółka i cała reszta". Jeżeli moje wrażenie jest prawdziwe, to trzeba szukać pytań dlaczego tak jest - jesteś DDA? Masz jakieś inne deficyty? I tymiż deficytami się zająć (i tutaj już wiesz, dlaczego był pkt 1 - takimi deficytami trzeba się z czułością zająć, a nie się nimi gnębić.
Trzecia jest taka, że chyba lepiej mieć oparcie w kilku bliskich osobach, niż w jednej. Zniknie Zośka bo tak jej się ułoży życie, będzie Zdziśka. A jeszcze być może ważniejsze jest budowanie oparcia w samym sobie - bo wtedy w każdej chwili jesteś z kimś, kto Ci pomoże.
Trochę się wymądrzam, ale kiedyś byłem w dokładnie takiej samej sytuacji jak Ty (naturalnie w męsko-męskiej przyjaźni, więc trochę zapewne innej), i wiele takich stanów sam przeżyłem. Jeśli chcesz kontynuować tę rozmowę, zapraszam, będę wpadać.
trzymaj się ciepło i niech Ci się układa!
Maks