W tej chwili mam myśli samobójcze. Ale jestem komuś potrzebna. Mam małe dziecko. Nikt go nie odchowa. Ono mnie potrzebuje. Ale jestem bardzo złą matką. Ale wiem, że ono mnie kocha, cieszy się nawet z takiej. Żal mi dzieciaka. Żal mi siebie.
Nie wiedziałam gdzie posta walnąć, w której kategorii. Każda by była dobra. Depresja, uzależnienia, rodzice.
Piję drugie piwo, zapijam zjazda po fecie. Po miesięcznym ćpaniu. A półroczny synek śpi.
Zapomniałam o tytule posta. Bo jak usypiałam synka i łzy ciekły mi same po policzkach to zastanawiałam się ile jeszcze powinnam żyć. Tzn ile muszę dla niego. Teraz nie mogę odejść, bo nikt go nie odchowa. Trafi do domu dziecka. Wiem jak będzie płakał. Ale sama nie wiem. Jak będzie starszy, zacznie więcej rozumieć... To chyba jeszcze większa krzywda stracić matkę.
I dla tych co mają zamiar napisać mi "masz po co żyć, masz dziecko" od razu mówię, że w ciężkiej depresji podsycanej używkami dziecko nie motywuje. Raczej dołuje. Uświadamia jak kiepską matką jestem. Że nie powinnam nią być.
Po co się decydowałam na dziecko? Nie decydowałam się.
Ale nie dziecko jest problemem. Tylko to, jak zjebana jestem. Jestem na dnie. Niczym.