Witam,
jestem pierwszy raz na tym forum, na tego typu forum ale stwierdziłam, że muszę komuś opowiedzieć co mnie dręczy. Przepraszam za składnie czy skakanie z wątku na wątek ale nie wiem od czego zacząć.
Zaczęło się jak byłam jeszcze w gimnazjum. Teraz widzę, że już wtedy miałam ze sobą problem ale nie był on duży, bo i mało było wymagane. Ciągnie się to do teraz i jest coraz bardziej odczuwalne dla mnie i dla otoczenia. Staje się bardzo kłopotliwe, nawet finansowo.
Moja motywacja do robienia czegokolwiek jest mniejsza niż zero. Skończyłam technikum w którym jako tako sobie radziłam, bez kłopotów nawet... Teraz jestem na studiach o tym samym kierunku. W sumie jest to zawód w jakim kiedyś chciałabym pracować ale na razie tylko z nazwy. Nic czego się tutaj na razie uczę, nie przyda się w zawodzie. Poszłam na nie, bo taka jest kolej rzeczy i tego po mnie oczekiwano. Było mówione od dawna, że studia są potrzebne, że bez papierka trudno o prace... Poszłam, jestem na studiach. Pierwszy semestr. Brak chęci chociaż do spojrzenia na książkę. Jeśli już wezmę się za przeglądanie notatek, skupiam się przez pare minut, potem literki tylko przebiegają mi przed oczami a myśli schodzą na inny tor.
Siedzę tutaj już ponad 4m-ce. Kończy się sesja. Męczę się z poprawkami, jutro kolejna, chyba najgorsza... Nie mam problemu z robieniem notatek. Siedzę na wykładzie to i notuje, tylko że później z tego i tak nie korzystam. Nie jestem typem człowieka, który chodzi tylko na te zajęcia gdzie sprawdzana jest obecność. Chodzę na wszystkie wykłady i ćwiczenia. Bo muszę.
Jestem jak zombie. Wstaje rano, ide na zajęcia, wracam do domu i od razu kładę się spać. I tak codziennie od początku studiów. Po przyjściu z uczelni kończy się mój obowiązek studiowania. Nie robie nic do samego wieczora, nawet jeśli wiem, że na drugi dzień mam kolokwium czy inny egzamin. Leże tylko i wiem, że nie zaliczę. Teraz wiem, że przez moje zaniedbanie z protokołami z ćwiczeń i brakiem systematyczności będę miała warunek, nie jeden. Potrafię tylko leżeć i użalać się nad sobą. Coraz częściej łapię się na tym, że mam łzy w oczach, coraz częściej płaczę leżąc w tym łóżku i bezmyślnie gapiąc się na ścianę przez kilka godzin w totalnym bezruchu. Mówią, że na studiach trzeba pracować samodzielnie, że wykładowcy nie podadzą materiałów pod nos jak to było na wcześniejszych szczeblach edukacji. I tak jest, tylko nie do końca 'samodzielnie'. Studiuje się grupowo. Bez kontaktu z innymi studentami nie da się rady, a ja jestem antyspołeczna. Dla mnie poproszenie kogoś o pomoc jest barierą nie do przełamania. Nie wychodzę nigdzie ze znajomymi, nie robiĺam tego nawet będąc w domu. Zawsze znajdę jakąś wymówkę. W niczym nie widzę sensu. Nie mam o tym z kim porozmawiać, nawet z rodziną. Nie wiem co mam robić, dlatego taki wylew moich myśli na tym forum.
Nadal nie wiem czy chcę tych studiów. Na razie to studnia bez dna do której wrzuca się kase i nic nie wyciąga. Zawodzę samą siebie ale nie robie nic żeby to zmienić. Nie wiem czy uzyskam jakąś pomoc, ale musiałam to z siebie wyrzucić. Odczuwam wielki ciężar, którego powoli nie jestem w stanie udźwignąć...