minelo pare miesiecy, emocje opadly, sad ma czas, mam wrazenie ze wszyscy sa szczesliwi obok, widze dzieci szczesliwe malzenstwa, pary. czuje sie jak duch za sciana, ze znikam ze zaczyna mnie nie byc, wiekszosc odsuwa sie ode mnie gdyz ile mozna sluchac o straconym zyciu w innym miescie, rozwalonej przemocowej rodzinie
czuje sie samotny i sam w srodku, potem znajduje sile do pracy i zwyklego zycia, meczy mnie i boli ze inni czasami tak latwo oceniaja mnie i maja mnie dosc.
Ciezko zyc ale trzeba, bo trzeba zapracowac by jasiek mial pieniazki, by dlugow nie mial po mnie, by juz wiecej nie musial zyc w krzyku, budzic sie o 1 w nocy bo naczynia fruwaja, noze wyzwiska sygnal policji itp
ciezko bo jest taka cisza, czuje stracone tamte zycie, 5 lat zycia z nia do smieci, wizja tego co chcialem widziec a nie rzeczywistosci.
Optymistycznie staram sie patrzec na wszystko, stosuje w zyciu zasade grubej kreski, odcinam dzien, staram sie patrzec rozwaznie do przodu, nie radze sobie tylko troche z obrazami z przeszlosci z tamtego miasta gdzie wszystko utracilem, ale coz - odbudowuje sie jakos tylko takie bycie samemu w tym co bylo, co jest, gdyz ludzie pragna ludzi szczesliwych nie z problemami, a ja tego nie wybieralem, tak wyszlo po prostu