Beznadzieja...

Problemy związane z depresją.

Beznadzieja...

Postprzez Freeze » 19 maja 2009, o 18:47

Czuję się fatalnie, jestem rozwalona psychicznie, emocjonalnie...
I chciałabym napisać o swoich problemach, wypisać się chociaż, bo wiem, że czasem samo to pomaga, ale nie wiem czemu nie potrafię...
Albo wiem czemu, ale to i tak nic nie zmienia...
Nawet nie potrafię tutaj się otworzyć...
Beznadzieja...

:(:(:(:(:(:(:(:(:(:(:(:(:(:(:(:(:(:(:(:(
Freeze
 
Posty: 76
Dołączył(a): 22 kwi 2009, o 18:32

Postprzez mahika » 19 maja 2009, o 18:50

:pocieszacz: ja ostatnio tez nie umiem sie wygadac, choc bardzo mi źle....
co napisze to skasuje. Też tak masz? :pocieszacz:
Avatar użytkownika
mahika
 
Posty: 13346
Dołączył(a): 7 maja 2007, o 16:07

Postprzez Freeze » 19 maja 2009, o 19:23

Tak... :( Właśnie tak.
Poza tym chyba nie umiem tak po prostu napisać o swoich problemach na forum, do którego każdy ma dostęp...
Niby to nic takiego, ale dla mnie to bardzo trudne. Nie pomaga świadomość, że ludzie, którzy czytają i komentują są mądrzy, wrażliwi, posiadają sporą wiedzę na te tematy, sami mają różne doświadczenia i o tym piszą... Mam uraz do mówienia o swoich problemach na forum (raz przełamałam tą barierę i do tej pory żałuję :().
Dorastałam w rodzinie dysfunkcyjnej i nigdy nikt nie nauczył mnie mówić swoich problemach. Od dziecinnych lat każdy problem - nawet najmniejszy chowałam w sobie, dlatego teraz nawet o błahych problemach nie potrafię pisać... O dużych tym bardziej. I, co gorsza, jak już udaje mi się przed kimś otworzyć i robie to, to później czuje się jeszcze gorzej... :( W moim środowisku nie ma ludzi, z którymi mogłabym tak po prostu porozmawiać o tym... a może i są, ale ile razy coś tam próbuję, to wycofuję się zaraz... zdarza się, że powiem dużo i później żałuję... czuję się jakaś gorsza... już wolę, aby nikt nic o mnie nie wiedział, ale wtedy dobija mnie poczucie wyobcowania i samotności... to boli... żyję z tym poczuciem od zawsze, poniekąd już je oswoiłam, ale jednak dalej męczy...
Kiedyś też zawiodłam się bardzo na ludziach, którzy wiedzieli o mnie dużo, za dużo... jakoś tak poczułam, że obróciło się to przeciwko mnie... i znowu czułam się jeszcze gorzej....

czuję, że jestem w sytuacji bez wyjścia............... :(
chociaż podobno jakieś wyjście zawsze jest...
Freeze
 
Posty: 76
Dołączył(a): 22 kwi 2009, o 18:32

Postprzez wuweiki » 19 maja 2009, o 20:09

Freeze
napisałaś:
"Dorastałam w rodzinie dysfunkcyjnej i nigdy nikt nie nauczył mnie mówić swoich problemach."
"czuję, że jestem w sytuacji bez wyjścia..............
chociaż podobno jakieś wyjście zawsze jest..."

jest wyjście - podjęcie terapii dla osób z rodzin dysfunkcyjnych, mających podobne problemy... czyli DDA/DDD
ja też miałam dysfunkcyjną rodzinę i choć z pozoru otwarta na ludzi i świat to, jak to określił ktoś mi bliski - "pięknie się ze mną rozmawia, bo pięknie wysłucham" ;)... za to opowiedzieć coś o sobie, o tym, co czuję, co mnie boli i nurtuje, na co nie wyrażam zgody - to już inna bajka... dlatego postanowiłam się odważyć na terapię, bo dotąd próbowałam sobie radzić z tym całym majdanem sama... nie daję rady - są kwestie, w których po prostu czuję bezsilność...
ale bezsilność to nie bezradność - jest rada, jest wyjście - moim zdaniem właśnie terapia.
Pozdrawiam.
wuweiki
 

Postprzez Freeze » 19 maja 2009, o 20:32

Bardzo Wam dziekuje za odpowiedzi.

x-yam
Tak, masz rację... Wiesz, chodzę na terapię, ale stwierdziłam ostatnio, że ja chyba potrzebowałabym jakiejś terapii o zwiększonej intensywności..... :/ Bo moja mi nie wystarcza... Nie no, teraz przesadzam... Ale wygląda to tak, że mam dobrą panią psycholog - to znaczy taką, która mi odpowiada, chcę do niej chodzić i u niej czuję się dobrze, ale z powodu moich i jej zajęć ciężko jest nam się umawiać, czasem ja muszę przełożyć wizytę, czasem ona, czasem ona ma urlop... I tak na przykład teraz już ponad miesiąc u niej nie byłam, dziś zadzwoniła, że jutrzejszą wizytę musimy niestety przełożyć... Wszystko ok, tylko że u mnie tak dużo się dzieje, że jak przychodzę do niej po dwóch, trzech tygodniach, czy po miesiącu - to w ciągu godziny zdążę tylko "liznąć" to, o czym chciałabym pogadać... Potem czuję niedosty, a do nastepnej wizyty dzieje sie juz co innego i wiele spraw w ogóle nie zostaje poruszanych... Czuję sie przez to jeszcze bardziej niestebilnie :( Raz na tydzień - w porządku. Tylko niestety zbyt często mam dłuższą przerwę...

Ja też jestem z pozoru otwartą osobą... Ktoś bardzo mi bliski powiedział mi kiedys, że zazdrości mi mojej otwartości :/ Taaa... Tylko z tą moją otwartością to nie tak do końca...

Poza tym chyba sprawiam wrażenie osoby, która nie ma żadnych problemów... :/ Bo wobec ludzi jestem właśnie (pozornie) otwarta, wesoła, dużo się śmieję, żartuję, w ogóle mam tendencję do obracania wszystkiego w żart... Niektórzy mowią, że jestem optymistką... jestem "pozytywnie zakręcona", szalona, pewna siebie... mam opinię osoby, która "zawsze sobie poradzi". Niby fajnie... Ale czasem rozdźwięk pomiędzy tym, co w środku, a tym, co na zewnątrz jest nie do zniesienia... Czasem w moim wnętrzu wszystko krzyczy z rozpaczy i bólu... z samotności i cierpienia...
A jak zdarza mi się powiedzieć szczerze, że sobie z czymś nie radzę, że coś mnie przerasta, to słyszę zwykle tylko: "Marudzisz" albo "Nie narzekaj"...

No tak... Bo jakie problemy może mieć "ładna, zgrabna, mądra, zdolna, roześmiana, towarzyska, silna dziewczyna z dużym poczuciem humoru i powodzeniem u płci przeciwnej..." ...................
WYMIĘKAM.................................. :(:(:(
Freeze
 
Posty: 76
Dołączył(a): 22 kwi 2009, o 18:32

Postprzez mahika » 19 maja 2009, o 20:59

Spokojnie, zauważyłas jak już dużo napisałas o sobie? małymi kroczkami, potrafisz wyrzucic z siebie co Cię boli, myśle ze będzie coraz lepiej. terapia trwa nieraz bardzo długo.
ja nie chodze na terapię. kiedys duzo o sobie mówiłam, a teraz tez załuję. zwłaszcza jak od najbliższych usłyszałam kilka razy "użalasz sie nad sobą" kiedy poprostu chciałam sie wygadac....to ja juz wole nic nie mówic :/
(znów się użalam? czy chcę poprostu powiedziec co czuję.....)
wkazdym razie jest szansa ze kiedys otworzysz się kiedy poczujesz taką potrzebę, moze trafisz na godnego słuychacza, takiego który nie zbędzie Cie tekstem "będzie dobrze" albo "jutro będzie lepiej", "nie martw sie" i nie bedziesz się z tym xle czuła :buziaki:
Avatar użytkownika
mahika
 
Posty: 13346
Dołączył(a): 7 maja 2007, o 16:07

Postprzez Macho » 19 maja 2009, o 21:07

Do autorki: jak nie na forum to może pamiętnik , dziennik lub poprostu pisz cokolwiek ci przyjdzie na myśl żeby się rozruszać.
Zachęcam do pisania na forum - nikt tu nie złamie nadłamanej trzciny i nie zgasi ledwie tlącego się płomyczka :-)
Macho
 
Posty: 263
Dołączył(a): 30 sty 2008, o 16:49
Lokalizacja: Mazowsze

Postprzez flinka » 24 maja 2009, o 15:16

Cześć Freeze :)

Wiesz rozumiem jak trudno jest z lękiem przed otwarciem się. I jak z jednej strony człowiek dusi się ze swoimi problemami w samotności, a z drugiej coś jak gruby mur nie pozwala mu mówić. To jest niezwykle męczące i bolesne, prawda? Jednak jak zauważyła już Mahika powoli potrafisz się otwierać i to bardzo cenne. Zastanawiają mnie dwie kwestie, jeśli będziesz chciała to napisz, jeśli nie to nie. :) Czego obawiasz się tu na forum w związku z pisaniem o sobie (pisałaś, że masz uraz)? I jak jest z Twoją otwartością w relacji z psycholog? Czy tam potrafisz być wystarczająco w swoim własnym odczuciu otwarta, to znaczy na tyle na ile tego potrzebujesz? Zastanawiam się też czy nie mogłabyś w jakiś sposób zadbać o częstsze spotkania z nią, bo miesięczne przerwy rzeczywiście nie są dla Ciebie dobre (może porozmawiaj z nią o tym i równocześnie sama postaraj się, by mieć ten czas - postaw terapię na szczycie swojej hierarchiii wartości :wink: ).

Poza tym chyba sprawiam wrażenie osoby, która nie ma żadnych problemów... :/ Bo wobec ludzi jestem właśnie (pozornie) otwarta, wesoła, dużo się śmieję, żartuję, w ogóle mam tendencję do obracania wszystkiego w żart... Niektórzy mowią, że jestem optymistką... jestem "pozytywnie zakręcona", szalona, pewna siebie... mam opinię osoby, która "zawsze sobie poradzi". Niby fajnie... Ale czasem rozdźwięk pomiędzy tym, co w środku, a tym, co na zewnątrz jest nie do zniesienia... Czasem w moim wnętrzu wszystko krzyczy z rozpaczy i bólu... z samotności i cierpienia...

Znam to... I wiem, że staje się to bardziej grą niż życiem, bardziej udawaniem relacji z innymi niż byciem w nich. Ale to jeszcze "pół biedy" najgorsze jest to, że Ty się uśmiechasz, a w środku rozrywa Cię coraz silniejszy ból. Coraz bardziej męczy ten cholerny uśmiech, więc lepiej unikać ludzi, by nie trzeba było udawać silnej i uśmiechniętej dziewczynki. Bałam się wtedy, że ludzie mnie wyśmieją, odtrącą, a już na pewno nie zrozumieją, bałam się, bo też miałam takie doświadczenia. Absurdalny strach, bo sama uciekałam przed ludźmi i ich odpychałam. A kiedy zmieniłam środowisko i trafiłam wśród ludzi, przy których mogłam być smutna, nierozmowna, zakłopotana, niepewna, itd. nie tylko, że zaczęłam się tak na prawdę śmiać i mieć w sobie energię, ale także czuć blisko nich, z poczuciem, że mogę być w pełni autentyczna. Jak do tego dojść? Nie ma jednej cudownej drogi. Mi pomogła przede wszystkim terapia i doświadczenie ludzkiej akceptacji i tego, że można zaufać i nie obróci się to przeciw Tobie. Ja trafiłam w swojej szkole na takich ludzi, ale może dobrym rozwiązaniem dla Ciebie, jeśli nie masz ludzi godnych zaufania gdzieś obok, byłaby grupa terapeutyczna czy grupa wsparcia (?)


Pozdrawiam serdecznie!
Avatar użytkownika
flinka
 
Posty: 907
Dołączył(a): 4 maja 2007, o 17:57
Lokalizacja: z krainy marzeń

Postprzez Freeze » 11 cze 2009, o 00:27

Dziekuję za odpowiedzi.

Flinka,
Jak zrzucić z siebie maskę, noszoną latami, maskę, która przylgnęła do mnie tak mocno, maskę, którą wszyscy znają i uważają, że to prawdziwa ja?Maskę usmiechu, pod którą kryje się bezmiar nigdy niewypowiedzianego bólu i cierpnienia? A próby zrzucenia jej zawsze kończyły się tragicznie... Wszelkie próby okazania moich prawdziwych uczuć i emocji obracaly się przeciwko mnie... Obwiniano mnie za moje uczucia, wywoływano wyrzuty sumienia i poczucie winy, które ja pokornie przyjmowałam... I wierzyłam, że nie mam prawa okazywac tego, co czuję... Nigdy nie miałam prawa...

Teraz jak próbuję ją jakoś zrzucić - ona tak mocno, tak kurczowo trzyma się mojej twarzy, że nie mogę znaleźć sposobu, aby sie jej pozbyć... Czasem tylko zmienia sie w inna maskę...
Czuję się parszywie ze swoim przyklejonym uśmiechem... Nie chcę go już... Nie chcę juz się usmiechać... Chcę móc byc smutna... Chcę, aby ktos powiedział: Jesteś smutna, ale i tak Cię... Bez oskarżeń, bez obwiniania mnie o to, że się nie usmiecham... Marzenia...

Jak teraz ją zrzucić? Jak to zrobić? Od czego zacząć?
Co jesli nikt nie zaakceptuje tego, co pod nią jest?

Zmiana środowiska... Owszem, wchodzi w grę... Tylko, że ja przebywałam w wielu środowiskach i nigdzie nie poczułam zrozumienia i akceptacji... Nigdzie... Żadne nie było moje... Wszedzie musiałam udawać kogoś kim nie jestem...
I tak zostało...
Teraz kiedy mam mozliwość zmienić środowisko znów - pytam: jak to zrobić, jak znaleźć to właściwie, jak w ogóle uwierzyć, że cokolwiek może się zmienić?
Boję się, że znów będzie tak samo...

Jeśli chodzi o grupę terapeutyczną - nie jestem gotowa, aby móc brać udział w terapii grupowej... Tak się czuję i moja terapeutka też tak uważa - że nie jestem gotowa na taka terapię... Ja na razie ledwie zaczynam się naprawdę otwierać na indywidualnej... Dopiero zaczynam mówic o swoich prawdziwych odczuciach, a juz sporo czasu chodze do niej...
Grupa wsparcia - co to jest? To samo co terapia grupowa?

Mam bardzo duży problem z otwarciem się, ponieważ - poza wszystkim, co działo sie wczesniej w moim życiu - stalam sie też ofiarą błędów lekarskich, co jest dla mnie dodatkową traumą i wielkim ciężarem... I co przypieczętowało wszystko, co dzialo sie wczesniej... Od tamtej pory jeszcze większą trudność sprawia mi otwarcie się, a maska stala się jeszcze bardziej "kolorowa", jako ochrona przed niezrozumieniem... Od tamtej pory doszedl też (lub nasilił się) lęk przed niezrozumieniem, który potwornie mnie blokuje... Który czasem nie pozwala mi wypowiedzieć nawet jednego slowa... Po prostu tak bardzo boję sie niezrozumienia, że wolę nic nie mowic/nie pisać niż napisać coś, czego ktos nie zrozumie... Wtedy zaczynam się denerwować... Wtedy przypominają się dawne sytuacje, w których zostałam niezrozumiana i koszmarne konsekwencje tego niezrozumienia... Tak, to chyba przede wszystkim ten lęk aktualnie nie pozwala mi się wypowiedzieć...

Napisałam jako odpowiedź do Flinki, ale jeśli ktoś inny też ma ochote cos napisac, to bede wdzieczna...

Nie wiem, czy tutaj jest na to miejsce, ale niech zostanie jako kontynuacja tego wątku...
Freeze
 
Posty: 76
Dołączył(a): 22 kwi 2009, o 18:32


Powrót do Depresja

Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 16 gości

cron