---------- 09:17 29.09.2008 ----------
Witajcie
W piątek tyle się napisałam... i nagle zniknęło, nie wiem czemu. Za to w niedzielę zniknęły moje złudzenia i to wcale nie nagle... Przeeczuwałam to.
Moje małżeństwo rozpadlo się i to definitywnie. Mój mąż po tej firmie, w której go rzekomo oszukali znalazł inną, w banku. Przez półtora miesiąca udawał, że pracuje, a jak pytałam dlaczego nie ma umowy ani żadnego identyfikatora, nic, pieniędzy za pół m-ca też nie, to kręcił, że w kadrach go zwodzą, że np. tel. służb. będzie miał lada moment, że to, że tamto. Jaki był przy wiarygodny. Ja nadal byłam wtedy na wychowawczym. Chciałam szukać ale mąż zapewniał mnie, że wszystko jest ok, że będą pieniądze i wyjdziemy z tych kłopotów.Dodatkowo znalazł jeszcze jedną pracę na pół etatu w tym samym wieżowcu co bank. Jak się okazało to była jedyna praca i nie na pół ale na cały etat,z dużo gorszymi zarobkami niż miał wcześniej zanim się te kłopoty zaczęły.Z bankiem nic nie wyszło. Byłam przerażona, że mógł mnie tak perfidnie okłamywać (i jak się okazało to nie były jedyne kłamstwa). Mąż zachowywał się coraz dziwniej, mówił, że nie utrzymuje kontaktów z matką bo to mu szkodzi ale ja mu nie wierzę. Był coraz bardziej roztrzęsiony, dziki, zachowywał się coraz dziwniej. Schudł, coraz mocniej trzęsły mu się ręce. Tyle z nim rozmawiałam, na różne sposoby, i po złości i po dobroci. Zaczynałam spokojnie, tłumaczyłam, wysyłałam do psychologów, sama też znalazłam pracę, żeby go odciążyć, ale go łapałam na każdym kłamstwie to się wściekałam. To tak cholernie bolało, że nie mogłam tego znieść. Starałam się jak mogłam, on miał tylkomóewić mi prawdę bez względu na to jaka ona jest. Tłumaczyłam mu to wiele razy ale jak kłamał to ogarniała mnie furia. Jak miałam sobie z tym radzić. Podchodziłam do niego momentami jak do dziecka. żaden sposób nie działał, on się coraz bardziej cofał. W końcu w tej pracy po 3 m-cach nie przedłużyli mu umowy (a cały czas opowiadał jakie to on tam wyniki osiągał). Na szczęście przyznał się do tego. Przeraziłam się się ale starałam się go wspierać, przeglądałam ogłoszenia razem z nim, szukałam tak jak on. Błagałam, żeby wytrwał w prawdzie i bez względu na wszystko mówił jak jest, żeby nie uciekał w kłamstwo i nie wymyślał sobie fikcyjnego rozwiązania. W końcu znalazł pracę jeszcze w innym banku. I znowu a to umowy nie dali, a to z pocztą e-mailową były problemy,a to to a to tamto. Czułam, że coś jest nie tak ale tym razem mąż posunął się dalej. Ponieważ ja już pracowałam to musieliśmy wynająć opiekunkę. Zaczęło się przedszkole starszego dziecka. Dodatkowe koszty. Musiał wozić dzieci do babci a babcia do przedszkola i do opiekunki. Koszty biletów mies. i podmiejskich, koszty opiekunnki, koszty paliwa...Codziennie rano wychodził w garniturze i wkrawacie, opowiadał o pracy, jakie projekty ma, co opowiadali koledzy, co się wydarzyło. Bałam się, podejrzewałam, że coś jest nie tak ale co miałam zrobić. Presja, strach i złość rosły we mnie coraz bardziej. On sie zaklinał, że przecież by mi powiedział, że nie narażał by nas na koszty gdyby nie miał pracy. W końcu nerwy mi puściły i pokłóciliśmy się i pobiliśmy tak, że poprosiłam aby się wyniósł do rodziców. To było tydzień temu. Jeszcze wtedy miałam nadzieję, że jednak ma tąpracę. Tak bardzo chciałam w to wierzyć, tak bardzo gryzł mnie niepokój i przeczucia ale tak cholernie chciałam wierzyć w to, że on tym razem nie kłamie. Wiecie co zrobił jak mu spakowałam rzeczy i kazałam się wynieść? Miał pretensje, że źle go spakowałam! DUPEK. W niedzielę, jak przyszedł odwiedzić dzieci to w końcu nie wytrzymałam i podpuściłam go mówiąc, że rozmawiałam z jego ojcem i że wiem, że nie ma pracy...Przyznał się... Zadzwoniłam po mamę i brata, pomimo, że sie tego spodziewałam to jednak był to dla mnie szok. Znowu była awantura. I wiecie co sie stało. Okazało sie, że to wszystko to znowu moja wina, bo ja na niego krzyczę i go biję! To jemu wszystcy współczuli. Mnie podobno rozumieją ale to on jest ten pokrzywdzony bo przecież mając taką żonę to nic dziwnego, że sobie nie radzi. Perfidnie mnie okłamał po raz enty, naraził na kolejne niepotrzebne długi, zniszczył małżeństwo, rodzinę, doprowadził do rozstroju nerwowego ale to on jest biedny i pokrzywdzony. To on jest ofiarą a ja jestem ta zła!.
Jakie to cholernie niesprawiedliwe. Kiedyś nie krzyczałam, nie miałam stanów depresyjnych, panowałam nad sobą. To co sie ze mna stało to wina tej suki i tchórzostwa , zakłamania męża. Ale to on jest ten poszkodowany...
Wiem, że to koniec naszego małżeństwa. Tylko jak ja mam sobie teraz dać radę. Z jednej pensji nie jestem w stanie zapłacić nawet połowy rachunków. Mamy kredyt mieszkaniowy i na samochód. Płacimy czynsz i inne rachunki, dodatkowo przedszkole i opiekunka. Jak mam dać radę skoro on nie pracuje. Co mam zrobić, skąd wziąć pieniądze, jak to wszystko poukładać. Skąd brać siły. Wiem, że inni mają jeszcze gorzej ale mnie to co mnie spotkało w zupełności wystarczy, nie daję rady. Nawet nie wiem jak się z nim rozwieźć, za co i jak rozwiązać sprawę kredytu mieszkaniowego? Jestem w totalnej rozsypce.
Pewnie sobie na to zasłużyłam bo... krzyczałam na biednego męża i dałam mu po mordzie, za krzywdę jaką mi wyrządził on i jego popieprzeni
rodzice!
---------- 09:57 ----------
Tak strasznie się boję. Nie wiem co dalej. Z mężem raczej się nie dogadam. On jest pod silna presją rodziców, no i siedzi w ich kieszeni. Będzie teraz musiał robić to co mu każą. Ja zostałam z wybore: zapłacić część r-ków czy zostawić na życie. On mówi, że będą pieniądze, że będzie miał pracę, że ojciec mu załatwi. Zawsze to mówił. Jak mam mu teraz wierzyć. Nie wiem co do niego czuję, czy żal, czy wściekłość czy litość. Wiem, że jestem przerażona. A on ma do mnie pretensje. Broni się atakując mnie. Tak jakby nie zdawał sobie sprawy, że wszystko runęło.
Muszę sie uporać z gniewem ale jak. Jestem taka wściekła i rozżalona. Gdyby ten babsztyl nie ograniczał przez całe życie mojego męża, być może nie doszłoby do tego. Ona zawsze nim kierowała, nawet po naszym ślubie, ale już było jej trudniej bo miała opór we mnie. Gdyby jego osobowość ukształtowała sie prawidłowo, gdyby wcześniej mógł podejmować samodzielne decyzje bez dyktatury matki, być może dzisiaj umiałby sobie radzić. On ma 34 lata, dwoje dzieci - JAK MOŻE BYĆ TAK NIEODPOWIEDZIALNY??? Ja też nie miałam łatwego dzieciństwa ale jakoś umiem odróżnić dobro od zła. Ta baba wyprała mu mózg tak mocno, stłamsiła tak okropnie, że on dzisiaj jest jak dziecko, które narozrabiało i nie wie co teraz robić. A ona to wykorzysta i będzie miała wspaniałą okazję, żeby dalej nim rządzić i kierować.
Ja już nie mam co ratować w naszym małżeństwie. Jeśli on sam nie będzie bardzo chciał naprawić swoich błędów i zmienić się, być odpowiedzialnym, to ja mu nie pomogę. Nie mam juz sił. A oni dalej traktują mnie jak śmiecia i źródło wszelkiego zła. Uważaja znowu, że to ja mam to naprawiać i szukać rozwiązania. A on? Kiedy on do cholery weźmie odpowiedzialność za swoje czyny? Przecież jest dorosły?