Ech... w końcu musiałem coś, gdzieś o sobie napisać. Mimo że piszę anonimowo, to jednak jakoś muszę to z siebie wywalić. Może ktoś coś mądrego i zdrowego mi poradzi. Boję się trochę, że za dużo o sobie napiszę i jakimś cudem ktoś (powtarzam - jakimś cudem) jakoś ze znajomych na to natrafi... Z góry byłoby wiadomo kto to o sobie pisze. Trudno... zaryzykuję.
Postaram się streścić swoją sytuację. Otóż nie udały mi się studia w tym roku. Odpadłem po pierwszym semestrze. Coś czuję, że to nie tylko przez brak zainteresowania samym kierunkiem, który nie był moim wymarzonym. Wybrałem go, bo nie wiedziałem co ze sobą zrobić. Myślałem, że dzięki zmianie otoczenia coś się we mnie zmieni, może wydorośleję trochę, poznam fajnych ludzi i zacznę pracować ciężko na swoje życie.
W miarę fajnych ludzi poznałem. Jak na studia, to całkiem sympatyczni. W dodatku zakochałem się w dziewczynie z mojej grupy (sorry za przekleństwo... kurwa znowu nie tej... ja pierdole). W sumie to jakoś sam od niej dostałem pierwsze sygnały, że się jej może podobam itd. Polubiłem ją i to nawet bardzo. Już sam fakt, że strasznie się w niej zabujałem mobilizował mnie do nauki. No co? No żeby z zostać tam, no nie? Niestety... sam kierunek tak mnie ...po prostu nudził... Nic na to nie mogłem poradzić. Wszyscy się pytali jak mi idzie... tak tak tak... że gadali, że ZDAM... hahaha... Od razu wiedziałem, że przy takim gównianym zapale nic nie zdziałam. Próbowałem się uczyć, ale ciągle coś mnie dekoncentrowało.
Głównie dobijała mnie ta nuda... Nie miałem tam znajomych. Byłem zupełnie sam. Nikt z mojej grupy nie był w takiej sytuacji. Samotność, która mi towarzyła w domu, tam się jeszcze bardziej pogłębiła.
Jakoś nie potrafię się zmobilizować do żadnej nauki. Teraz jestem w szkole policealnej. Nie uciekam od wojska, bo mam kategorię D - żeby nie było, że uciekam. Po prostu COŚ chciałem robić. Wiedziałem, że pracy na razie nie mogę szukać, bo za bardzo jest ze mną źle. Ciągle się wszędzie spóźniam. Grzebię się potwornie przed wyjściem z domu. Może to lęk przed ludźmi? O dziwo w mieście w którym mam szkołę - tak, tym samym gdzie studiowałem - czuję się totalnie zajebiście. Myślę, że już czas na dobre opuścić moje rodzinne miasto. Wiem, że tu nic mnie nie czeka. Źle mi tu. To miasto jest - mimo, że całkiem nie takie brzydkie - to jednak ponure, smutne i zimne. To jedno wiem - że nie mogę tu zostać. Planuję wrócić na studia. Tym razem wybrałem kierunki po długim zastanowieniu. Z czterech, na które się zarejestrowałem wiem, że na któryś z 2 najbardziej mnie interesujących chcę dostać się BARDZO.
Będę kontynuował szkołę policealną, bo zajęcia odbywają się w weekendy, co dwa tygodnie. Niestety... też nie mogę się jakoś spiąć i wziąć do roboty. Zawsze sobie myślę, że wezmę się do roboty, jak tylko wrócę po weekendzie do domu. Coś mnie jednak hamuje. Może lęk przed nauką. Może myślę, że znowu nie uda mi się. To takie głupie, a jednak. Czytałem trochę o depresji i wiem, że to nie jest tylko stan przewlekły. To może się ciągnąć i ciągnąć, aż może doprowadzić do silnej choroby psychicznej. Myślę o pójściu do psychologa. Chyba już czas najwyższy. Chcę się stąd jak najszybciej wynieść i poszukać pracy w "mieście poprzednich studiów" - tam chcę sobie ułożyć życie, a raczej zacząć je od nowa. Jutro znowu jadę do "m-p-s" na kolejne zajęcia weekendowe, ale jakoś moja praca nie może ruszyć z miejsca.
PYTANIE DO WAS:
Jak się zmobilizować na te 3 durne godziny?
P.S. Sorry, że nie podaję nazw: miast, kierunku itd. Przyczyny podałem na samym początku.
Co do dziewczyny... nie mam z nią już kontaktu.