dropped another pill to calm me, to find me,to kill me

Problemy związane z depresją.

dropped another pill to calm me, to find me,to kill me

Postprzez kantyna » 27 sty 2008, o 16:07

Jestem pastylka na uspokojenie
działam w mieszkaniu skutkuję w urzędzie
siadam do egzaminów
staję na rozprawie
starannie sklejam rozbite garnuszki
tylko mnie zażyj
rozpuść pod językiem
tylko mnie połknij
tylko popij wodą.

Wiem co robić z nieszczęściem
jak znieść złą nowinę
rozjaśnić brak Boga
dobrać do twarzy kapelusz żałobny
Na co czekasz-
zaufaj chemicznej litości.

Jesteś jeszcze młody (młoda)
powinieneś (powinnaś) urządzić się jakoś
Kto powiedział że życie
ma być odważnie przeżyte?

Oddaj mi swoją przepaść-
wymoszczę ją snem,
będziesz mi wdzięczny (wdzięczna)
za cztery łapy spadania.

Sprzedaj mi swoją duszę.
Inny się kupiec nie trafi.

Innego diabła już nie ma.

/w.szymborska/
kantyna
 
Posty: 61
Dołączył(a): 30 lip 2007, o 03:25

Postprzez laissez_faire » 3 lut 2008, o 10:50

nienawidze szymborskiej, ze w kilku zgrabnych slowach ujela caly moj obecny swiat...
jeszcze kilka miesiecy temu powiedzialbym, ze przegralem wszystko... teraz dwie tableti xetanoru co rano sprawiaja, ze nie wiem co mam powiedziec...
laissez_faire
 

Postprzez Ventia » 3 lut 2008, o 11:12

Zapomniałam o tym wierszu, czytałam go bardzo dawno temu, kiedy jeszcze nie myślałam co mnie czeka, a i tak mną wtedy wstrząsnął, teraz rozumiem go jeszcze lepiej
Ventia
 

Postprzez Filemon » 3 lut 2008, o 11:29

mnie się ten wiersz podoba, choć moim zdaniem nie jest do końca życiowy, bo nie całkiem odpowiada prawdzie...

z tabletką (tego rodzaju) miałem i miewam kontakt sporadycznie - przez pół mojego życia zmagałem się ze stanami lękowymi i depresyjnymi stawiając na psychoterapię a potem na rozmaite pomysły własne z wykorzystaniem wszystkiego wokół co przynosi życie - ta ostatnia metoda okazała się najskuteczniejsza (w zaleczaniu, choć nie w trwałym wyleczeniu...)

myślę jednak, że tabletka jest czasami niezbędna - ratuje życie, pomaga przetrwać najgorsze, itp. na dłuższą metę jednakże i traktowana jako podstawowy środek zaradczy, to już jednak faktycznie "prezentuje się" ona wówczas jak w tym wierszu, moim zdaniem

o ile sprawa nie dotyczy zaburzeń psychotycznych, tylko lżejszych, to nie warto z tabletką zaprzyjaźniać się na stałe, według mnie...

właśnie niedawno zapytałem znanego mi psychiatrę, co sądzi o pewnym przypadku zdiagnozowanej schizofrenii (chodziło mi o moją koleżankę), która najwyraźniej jakby u niej... nie występuje od kilku lat (po jednym jedynym epizodzie psychotycznym, kiedy była hospitalizowana przez 3 miesiące) - zapytałem, czy to oznacza, że ta choroba została u niej WYLECZONA "pigułką", czyli neuroleptykiem a on odpowiedział mi szczerze (za co ma u mnie dużego plusa!! ;) ): - nie sądzę, żeby obecnie stosowane leki mogły spowodować coś takiego jak WYLECZENIE tego typu choroby... Po prostu, ta choroba się wycofała a nie została "wyleczona"...

osobistej refleksji pozostawiam zatem kwestię skuteczności stosowania "pigułki" jako środka ku WYLECZENIU a co za tym idzie, również kwestię tego czemu zatem może służyć jej stosowanie a czemu już niestety nie...

a propos, zna ktoś może jakąś pigułkę na bunt przeciwko własnym osobistym ograniczeniom, frustrującemu poczuciu odrzucenia i braku empatycznego kontaktu z drugim człowiekiem...? - przez tydzień mógłbym pobrać, żeby mi trochę ulżyło bez własnego wysiłku a potem... znowu do roboty, niestety... ;)
Ostatnio edytowano 3 lut 2008, o 11:34 przez Filemon, łącznie edytowano 1 raz
Avatar użytkownika
Filemon
 
Posty: 3820
Dołączył(a): 2 gru 2007, o 20:47
Lokalizacja: Matka Ziemia :)

Postprzez ewka » 3 lut 2008, o 11:33

A czy tu nie chodzi o pastylkę nie leczniczą, ale... hmmm?
Avatar użytkownika
ewka
 
Posty: 10447
Dołączył(a): 4 maja 2007, o 18:16

Postprzez laissez_faire » 3 lut 2008, o 11:38

a jaka to roznica?
laissez_faire
 

Postprzez ewka » 3 lut 2008, o 11:52

Żadna? Jedna działa leczniczo, druga nie.
Avatar użytkownika
ewka
 
Posty: 10447
Dołączył(a): 4 maja 2007, o 18:16

Postprzez laissez_faire » 3 lut 2008, o 15:02

to sztuczne szczescie zamkniete w tabletce... dusze, ktora wpadla w pustke, wciaz rozrywa implozja, ale mozg zatruty chemicznie kaze nerwom odczowac otepiala przyjemnosc... najgorsze sa te nagle napady radosci, jestem gotow smiac sie na glos na ulicy, kiedy tuz przed chwila zawalilem koejna sprawe i chocby z przyzwoitosci chcialbym miec refleksyjny nastroj...
lek... lek ktorego ominiecie chcby jednej dawki powoduje, ze przez tydzien nie moge podniesc sie z kolan... na ryju czuje tarke, w glowie szpikulce, na palcach przeciwnie spolaryzowane elektrody,w srodku beton, na oczach blony...
a dokoad to zmierza? przeciez nie zmienilo sie w zasadzie nic: mysli strasznne, zastapilem bezsensownymi, ale oproz zmiany biegunow wciaz trwam w bezruchu...
dopiero teraz widze wyraznie, jak bardzo mi sie juz nie chce, jak bardzo doskwiera mi samotnosc, jaki bezsens wkradl sie w moje zycie i jak mgliste jest rozwiazanie obecnej problemow...
i co? dostane trzy tabletki/dzien?
cztery
piec
i bedzie zajebiscie, wow, juz czuje ten rytm...
jest 14.00 mialem obejrzec film, napisac kumplowi program, poczytac fajna ksiazke i przejrzec ciekawe materialy, ktore wczoraj pozyczylem... ide spac
laissez_faire
 

Postprzez Filemon » 3 lut 2008, o 20:09

tak mi przyszło do głowy, że być może czasami z depresją jest podobnie jak z uzależnieniem... (że to też jakiś "zaklęty" stan umysłu) - że trzeba zatem podobnie jak narkoman czy alkoholik, nosem walnąć w jakieś swojego rodzaju dno, żeby naprawdę zobaczyć siebie z... perspektywy żabiej ;) poczuć siebie rozwalonego definitywnie na tym "betonie" i rozglądać się na wszystkie strony czego można by się uchwycić, żeby się podnieść, otrzepać i stopniowo ruszyć do przodu - możliwe, że wówczas dostrzega się wszystko to, co jednak w życiu się ma, każde dobro, które jest nam dane, każdy jasny punkt, nasz osobisty potencjał i wszystkie szanse i możliwości, które przynosi życie i z których możemy skorzystać, jak również... każdą wyciągniętą przyjaźnie dłoń, dobre słowo czy uśmiech drugiego człowieka... - możliwe że wówczas również my sami dojrzewamy dopiero, żeby samemu tego wszystkiego aktywnie szukać w życiu i u innych ludzi (że już nie wspomnę o dawaniu...).

być może, że na początku chodzi o to tylko, żeby w ogóle wstać i utrzymać się na nogach, potem zaczyna się iść powoli i może na początku trochę kulawo, z czasem sprawniej i pewniej aż wreszcie przychodzi moment, że zaczynamy myśleć śmielej DOKĄD w ogóle zmierzamy i wyznaczać sobie odważniej jakiś kierunek - nasz krok staje się bardziej sprężysty, dusza pogodniejsza a spojrzenie jaśniejsze... nasze wnętrze i życie zaczynają się układać... godzimy się na to co otrzymaliśmy, na dobre i na złe, godzimy się z tym czego nie można zmienić lub mieć (jeśli już nauczyliśmy się odróżniać to od tego, w czym zmiana jest możliwa...) i... zaczynamy być może dopiero wówczas żyć prawdziwie, cieszyć się życiem takim jakie jest i tym, że w ogóle jest ono nam dane i dla nas możliwe...

tak sobie tylko wyobrażam, bo sam jeszcze ciągle dopiero trenuję... by wstać ponownie i utrzymać się na ciągle rozjeżdżających się nogach... ;) :lol: choć już raz w życiu udało mi się przejść przez cały taki proces, który można by tak właśnie opisać jak powyżej aż do punktu dobrego samopoczucia i zadowolenia z własnego życia... niestety, po paru latach wywaliłem się jeszcze raz - ale nie wiem czy zabolało jeszcze za mało czy jak...? - bo jakoś ciągle nie mogę podnieść się ponownie i wyruszyć w drogę raz jeszcze... - wiem jednak, że jest to możliwe i że w moim życiu przebiegało to tak, jak to tu opisałem - przypuszczam, że nie jestem unikalnym przypadkiem i że najprawdopodobniej taka droga mniej więcej możliwa jest dla wielu innych, z podobnym problemem... :)

p.s. a w prochy to ja nie wierzę - czy to legalne (leki) czy nielegalne (narkotyki) - zresztą gdzie właściwie przebiega granica...? weźmy morfinę na przykład, która może być równie dobrze zbawiennym lekarstwem w pewnych ekstremalnych sytuacjach, jak również narkotycznym zabójstwem...

moim zdaniem, pastylka, to tylko w ostateczności, kiedy nie ma innego wyjścia i tylko tak długo jak to absolutnie niezbędne (nie zapominając, że tak właściwie to ona nie leczy a jedynie w sztuczny sposób <i zazwyczaj nie bez tak zwanych objawów ubocznych, he, he... ;) > pomaga przetrwać i z najgorszego dojść do siebie), natomiast prawdziwa pomoc, to samopomoc (nie chemiczna) lecz ludzka - od siebie samego, od innych i od życia, które jest przecież potężną siłą... czyż nie? :)
Avatar użytkownika
Filemon
 
Posty: 3820
Dołączył(a): 2 gru 2007, o 20:47
Lokalizacja: Matka Ziemia :)

Postprzez bunia » 3 lut 2008, o 20:40

Na chora dusze jest tylko jeden sposob.....cieplo,zainteresowanie,szacunek,milosc!!
:serce2:
Avatar użytkownika
bunia
 
Posty: 3959
Dołączył(a): 5 maja 2007, o 09:19
Lokalizacja: z wyspy


Powrót do Depresja

Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 318 gości