laissez_faire napisał(a):Wiesz co to znaczy, gdy próbujesz żyć, po tym jak zabiłeś w sobie nadzieję? gdy nie potrafisz dostrzec jakiekolwiek sensu podejmowanych działań, gdy nie wierzysz w dzień następny, a jedyną wartość stanowi bliskość osoby, dla której wolałbyś kogoś bardziej wartościowego niż swoje ścierwo?
(...)
Chciałem wstawić linka do filmiku, który wywołał u mnie dzisiaj łzy... ale nie...
Hej laissez...
17-tego były urodziny mojego-już-nie-mojego...
Piotrka a dzień później - moje!
Rozstaliśmy się na początku tego miesiąca, ale jeszcze pozostajemy w kontakcie.
Dla mnie był to "chłopak" (skończył właśnie trzydziestkę - cobyś nie posądzał mnie o to co niegdyś...
), który pociągał mnie i podobał mi się tak bardzo jak nikt jeszcze przed nim, tymczasem on mi oświadczał, że przecież widzi siebie w lustrze i wie jak wygląda (jego zdaniem ohydnie!)... wie zatem, że ja kłamię - on się przecież nie może podobać - a że kłamię, no to w efekcie tracę jego zaufanie i przestaje mi wierzyć... z kolei, kiedy czasem dopuszczał do siebie, że może jednak faktycznie mi się podoba, wówczas zaczynał na mnie patrzeć z lekką pogardą i dystansem... no bo kim jestem ja, skoro mnie się podoba ktoś tak beznadziejny jak on!
itd., itp...
Wydawać by się mogło, że to może tylko stosunkowo niewinny przykład próżności ze strony przystojniaka, który wpatruje się sfrustrowany w pryszcz, który mu wyskoczył na nosie... tymczasem to coś się nazywa: dysmorfofobia, lub zaburzenia dysmorficzne (wrzuć sobie w google, jeśli masz chęć poczytać o tym więcej) i jest to istny horror!
To w nawiązaniu do twojej wypowiedzi: "a jedyną wartość stanowi bliskość osoby, dla której wolałbyś kogoś bardziej wartościowego niż swoje ścierwo?"... - na zasadzie skojarzenia. Przy czym dobrze, że ta bliskość stanowi jednak dla Ciebie wartość i jak się domyślam walczysz o to, by "teoria" ścierwa, tej bliskości nie zniszczyła... On też przez pewien czas walczył, ale ostatecznie poczuł brak sił, brak nadziei i chyba nawet opuściła go już wola walki - dlatego się rozstaliśmy - to co robił w stosunku do mnie było już zbyt destruktywne, bolesne, frustrujące i przynoszące niemal nieustające rozczarowania...
Ja w sobie nadziei nie zabiłem... Dlaczego Ty uczyniłeś to w sobie?? Ja tę nadzieję zawsze starałem się w sobie odnaleźć i pielęgnować. Również to co wyczyniał mój partner starałem się traktować jako jego problem (tak jak ja również mam swoje własne, które wnosiłem w relację) wymagający czasu, wyrozumiałości i wysiłku (jego głównie, ale też i mojego), żeby się z nim uporać i żeby nastąpiły zmiany na lepsze, nie tracąc nadziei, że jest to możliwe i że wspólnymi siłami sobie z tym poradzimy. Niestety, okazało się, że to nas przerosło! Jestem takim człowiekiem, że w tego typu sytuacji czuję się chyba dosyć podobnie do tego co określiłeś jako: "nie wierzysz w dzień następny", "nie potrafisz dostrzec jakiegokolwiek sensu...". itd. Myślę więc, że w gruncie rzeczy znam właśnie tego rodzaju stan ducha. Na dodatek obecnie zostałem znowu sam - rozczarowany, z poczuciem opuszczenia i przegranej, przy czym lat mam od Ciebie więcej o dwadzieścia parę...
To co teraz, laissez... kto kogo będzie pocieszał i wspierał?
Wspomniałeś o filmiku, który wywołał Twoje łzy - a często zachowywałeś się wobec mnie tak wrogo, szorstko czy wręcz obraźliwie, natomiast wobec innych osób w Twoich wypowiedziach tak silnie pobrzmiewał mi często autorytarny ton, że wydawało mi się czasami, że Ty chyba płakać nie umiesz.... A jednak zdarza Ci się? To chyba dobrze. Mnie osobiście często płacz oczyszcza i przynosi ulgę a jednak ostatnio właśnie płakać mi bardzo trudno i jakoś łzy nie chcą popłynąć... Może zatem przydałby się ten Twój filmik - kto wie...? Daj linka.
Znowuż trochę nieskładnie to popisałem, ale nie przychodzi mi łatwo otwieranie się ze sprawami z obszaru najbardziej dla mnie bolesnego i trudnego, jednocześnie wobec kogoś, z kim mam poczucie pewnego ryzyka... Robię to, bo odniosłem wrażenie, że zwróciłeś się do mnie po ludzku w swoim ostatnim poście i bez tego całego gównianego (pardon!) ładunku agresji i niechęci... A to coś nowego i budzącego nadzieję... zauważ to.
pozdrawiam - Fi-lemon