biscuit napisał(a):nawet nie po to żeby je natychmiast wcielać w życie
jeśli się obawiacie, czujecie niepewność
ale takiego zrozumienia na głębszym poziomie
empatycznego bardziej
że Tobie jest w domu bardzo źle
a znowuż on bardzo się boi ryzyka, odpowiedzialności finansowej itp
Zainicjowałam rozmowę na ten temat... i dowiedziałam się czegoś, co mnie zabolało w sumie, bo gdybym ja tego nie zaczęła, to by mi nie powiedział.
Trudne to, bo wiem, że ja nie mogę mu pomóc poza byciem przy nim. Powiedział mi, że ostatnio nie ma ochoty wstawać do pracy, że ma taką myśl, jaką ja miałam nie dawno - ale po co? to nie ma sensu. .
Nie wiedziałam co mam powiedzieć i zrobiło mi się głupio, że tego nie wiedziałam ale z drugiej strony skąd miałam to wiedzieć? Nie powiedział mi sam. Nigdy nie mówi sam, że mu źle.
Mówił, że go to męczy, że ciągle zyjemy ''od-do" , że ja nie mogę sobie kupić tego, co bym chciała, że odmawiamy znajomym jak nas zapraszają, bo nie ma kasy. On nie chce iść wynająć, bo jego zdaniem tu, jak już ja zacznę pracować, w końcu pożyjemy i zrobimy coś dla siebie. Nie chce powtórzyć historii z poprzedniej wyprowadzki. ,,Po prostu chcę odpocząć od tego".
Jednocześnie nie rozumiem go ( o czym mu mówiłam), że chce się odkuć ale nasze zarobki nie będę się rózniły od tych poprzednich. Zmieni się rodzaj mojej pracy ale na starcie mam stawkę jaką mam i to potrwa za nim się zmieni.
I nie roazumiem go pod tym względem, że chce się odkuć ale sam nie szuka pracy lepiej płatnej, tylko innej, bo w tej jest do dupy atmosfera ale takiej samej... czyli tak samo płatnej.
I tu w zasadzie co z tego, że my tu coś odłozymy, jeśli biorąc hipotekę, to to odłożone raz dwa się bardzo zmniejszy albo z powodu kosztów i ciągle tych samych zarobków zniknie.
On mi na to, że nie czuje się w innej pracy, tylko fizyczna mu odpowiada, bo umysłowa go męczy, że nie lubi siedzieć za biurkiem a przedstawicielem albo koordynatorem on nie chce być, bo trzeba się użerać z ludźmi...
Więc w tym momencie się go zapytałam czy bierze pod uwagę, że jeśli będziemy zarabiać ciągle tyle samo, to ciągle będziemy ledwo wiązali koniec z końcem, czy teraz tu zostaniemy czy nie. On nic na to. W końcu zrozumiałam, ze zmieniając pracę on myśli o tym co tu i teraz a nie o tym, żeby to wszystko usprawnić. Chce mieć dziecko? Nie ma mowy w takiej sytuacji a poza tym przed dzieckiem ma być pies, więc tym bardziej nei widzę, zeby to dla nas było osiągalne... co do psa, to zrozumienie tego mnie dobiło, bo doszło do mnie jak daleko to marzenie ode mnie .
Tak na prawdę to czy wyprowadzimy się stąd teraz czy później, nie robi zadnej różnicy, efekt będzie taki sam. Pojęłam to rozmawiając z nim.
A jeśli chodzi o to, że niby inna praca go męczy, to mi się wydaje, ze to nie jest tak. On po prostu wewnętrznie czuje, ze się do niczego innego nie nadaje... .
Ale wracając do tematu, to powiedział mi, ze w tej drugiej firmie mozna zostać kierownikiem. Ja mówię ok. ale że by nim zostać trzeba się wykazać, mieć aspiracje, dążyć do tego i go pytam, czy będzie zmobilizowany, żeby się wyróżnić wśród -nastu, albo -dziestu pracowników? Czy chce pracować, byle iść do pracy i pracować... on do mnie, że w sumie to nie wie...
Chyba zrozumiałam o co chodzi i mnie to ścięło. Ja wiem, że on sam musi chcieć z tego wyjść... najgorsze, ze wiem jak on się może czuć i nie mogę mu pomóc, mogę tylko być. Nie mogę za niego nic zmienić. On musi chcieć spojrzeć na to inaczej.
Podsuwam mu czasem, że może by przeczytał to czy tamto (mówię o książkach, czy artykułach, które mnie wyciągnęły z tego, gdzie byłam) on, że nie chce... skoro nie chce zrobić nic w kierunku zmiany swego nastawienia, sięgnąć po coś, co może mu pomóc. Mało tego, co widzi, ze mi pomogło... to ja sie czuje strasznie bezradnie:( .
Wmuszać mu nic nie będe, nie o to chodzi i nic nie da... ale przeraża mnie, że on nie chce zrobić żadnego ruchu w kierunku poprawy samopoczucia i podejścia. On z kolei nadal popełnia błąd, ktry popełnialiśmy oboje, czyli myśli, że jak odłożymy, to będzie super, jak wyjdziemy gdzieś, to wszystko się zmieni. Ja też jeszcze łapię się na takim myśleniu ale staram się je kontrolować ale tym bardziej wiem ile musi z siebie dać, zeby to dostrzec... a on nie chce... na terapię chodzi, bo ja mu przypominam ale też nie kręci nosem za bardzo, tylko mówi, ze jak już się umawia, to będzie chodził.
Przeraża mnie, że nie patrzy na to z tej perspektywy, ze zarabiając tyle samo ciągle prędzej czy później dopadnie nas to, co teraz...
Możemy się uprzec na rozrywki dla siebie będąc na wynajmie i myślę, ze możemy je zrealizować. Boję się kolejnej powtórki tego samego ale też wiem ile się zmieniło, staram się robić wszystko, żeby nei myśleć jak wtedy... Nie wierzę, że te zmiany nie były by widoczne w jakości życia.
Ale jak on tego nie zobaczy sam, to ja nie jestem mu w stanie tego wytłumaczyć. Nawet nie próbuję. Powiedziałam mu tylko o tej pracy i zarobkach, że zostanie tu i tak na dłuższą metę niczego nie zmieni, tylko nasze podejście ale on mi w to nie uwierzy. Wiem o tym.
Tylko nie wiem co dalej... chciałabym mu pomóc a wiem, że on musi sam. Ja mogę tylko być. Przykro mi, że tak się czuje, bo to okropne uczucie a nic nie mogę mu pomóc .
Poza tym przeraża mnie, że on nie chce zrobić kroków, bez których ja wiem, że bym nie zrozumiała, nie wygrzebała się czyli poczytać.
Do niczego go nie zmuszę, wiem... tylko nasuwa mi się pytanie... co będzie dalej i jak to będzie wyglądać?
Teraz wiem też, ze nie mam co czekać na to, że przynajmniej w najbliższym czasie poczuję się w jakimś stopniu przy nim bezpieczna tak w sensie ogólnym...
Wiem, ze stara się i troszczy o mnie tak jak na daną chwilę potrafi i ja to widzę i doceniam. Ale jest mi źle, że wiem jak się czuje (przynajmniej mniej wiecej) i nie mogę mu pomóc.
Jedyne co mogę zrobić,to na początek zmieniać to co jestem w stanie, czyli to, co jest w moim zasiegu - moja praca, moje nastawienie... w domu będzie trudno i boję się, ze nas to oddali od siebie:(
oj, zaczęło się od dylematu a takie szumowiny powyłaziły