wuweiki napisał(a):Witaj Marzens.
Ten związek mnie dobił bo raz mogło sie nie udac prawda? ale 2 razy?
Ja mam 41 lat i za sobą dwa nieudane związki...
od około roku jestem w przepięknej relacji z mężczyzną, jakiej dotąd nie zaznałam, pomimo tego, że jest to bardzo trudna relacja - z różnych powodów, o których nie będę pisała.
hmm.. jakby to powiedzieć.... jestem prawie jak żona marynarza
bardzo nieczęsto jest nam dany wspólnie spędzany czas...
często przeżywam coś bardzo podobnego o czym piszesz :
"Wracam z pracy i siedze sama. W weekend siedze sama, Po 2 dniach nieodzywania zaczynam wyc z samotnosci. "mam też podobną reakcję na samotne wychodzenie bo
"sama wychodząc zle sie czuje." - z innego powodu - ja się po prostu lubię dzielić przeżywaniem życia... trudno mi żyć tylko dla siebie samej.
Jesteśmy w podobnym wieku... nie wiem czy dobrze wyczytałam z Twoich słów, ale prawdopodobnie nie masz dzieci? ... ja nie mam... to też jest kwestia, która mocno gdzieś we mnie drga i boli...
I ja podobnie jak Ty byłam tak wychowana, w takich czasach, kiedy uczono, że kobieta samotna to kobieta stracona...
bardzo, po swojemu rozumiem Twój ból, cierpienie które Ciebie ogarnia... panikę i strach...
Cóż... jakby to powiedzieć ... a jednak nie ulegam temu... robię co mogę, aby pozwolić sobie na życie...
zauważyłam, że nikt ani nic nie jest w stanie TAK NAPRAWDĘ zaspokoić tej wewnętrznej tęsknoty i zapełnić pustki.... nawet kochający mężczyzna, za jakim tęskniłam całe życie, dopóki SAMA SOBIE i swojej samotności nie pozwolę dojść do głosu... to taki paradoks - potrzebuję puścić tę gonitwę i wycie za kimś lub czymś, co chcę aby było moje, przy mnie i dla mnie po to aby samotność, która jest NIEODŁĄCZNĄ towarzyszką absolutnie każdego, także mnie, przestała mi doskwierać i stała się moją przyjaciółką
dziwne prawda?
pisałam już o tym w którymś poście w odpowiedzi do kogoś z forumowiczów... chodzi o to, że TYLKO JA mogę siebie poznawać rzeczywiście... nikt inny nie może myśleć moimi myślami i czuć moimi uczuciami... w związku z tym jeśli próbuję zapełniać tę niewiedzę o sobie samej, to moje oddalenie od siebie i mojej samotności czymś lub kimś zewnętrznym ode mnie, to zawsze narażam się na stratę, ból i cierpienie... bo to, co zewnętrzne przemija w zupełnie innym rytmie niż ja... przychodzi i odchodzi, pojawia się i znika... natomiast ja MOGĘ BYĆ ZAWSZE ze sobą
dopóki żyję mam tę możliwość - kochania siebie i bycia ze sobą cały czas {bo co dalej to pewności nie mam
}.... i zauważyłam, że gdy tak się sobą opiekuję, troszczę, przytulam... a wiąże się to z większą uważnością na siebie w świecie i w życiu, to ta samotność paradoksalnie przestaje być osamotnieniem
.... to bardzo trudno wyjaśnić, bo jest to ze sfery jedynie doświadczenia, a właściwie doświadczAnia codziennie co chwila tu i teraz.... bez lękania się o przyszłość i bez rozpamiętywania przeszłości. Tyle
Brzmi filozoficznie, ale w rzeczywistości jest bardzo proste.... wymaga tylko: uczciwości takiej absolutnej wobec siebie, rzeczywistej chęci, aby zrównoważyć się w przeżywaniu emocjonalnych górek i dołków no i odwagi do podążenia w czas tu i teraz, poza lękowe "wczoraj i jutro"
no i oczywiście , zwłaszcza na początku sporej dawki dyscypliny i pewnego rodzaju wysiłku.
pozdrawiam.