koniec terapii...

Problemy związane z depresją.

Postprzez flinka » 24 sie 2008, o 13:54

Myślę, że kwestia zakończenia terapii to takie wewnętrzne poczucie. Znajdujesz się w trudnej dla siebie sytuacji (z trudnymi emocjami) i nie pojawia Ci się wizja kolejnej sesji terapeutycznej, tylko czujesz, że jesteś dość silna by uporać się z tym sama. Widzę to jako taką radość z poczucia samodzielności, świadomości siebie i wewnętrznej siły (co nie oznacza braku gorszych momentów). To taka moja wizja, być może błędna, ja nie zakończyłam jeszcze terapii, czuję, że chcę w niej jeszcze trochę pobyć, aczkolwiek nie trzymam się jej już kurczowo (nie traktuję jako deski ratunku, a bardziej okazję do rozwoju).

Powinna to być sprawa dogłębnie przedyskutowana z terapeutą. I tu pojawia mi się pytanie: czy usłyszałaś od terapeutki, że to jeszcze nie ten moment czy są to Twoje domysły. A jeśli tak Ci powiedziała to czy rozwinęła swoją myśl? Nawet jeśli nie zakończysz teraz terapii to warto porozmawiać o tym z teraputką. Dla mnie np. cenne były takie podsumowania po pewnym okresie czasu - co mi dała terapia, a co bym chciała jeszcze osiągnąć.

A co do oporu... Owszem może być i tak... Może pojawiły Ci się jakieś wspomnienia? Coś trudnego do przepracowania? Jest coś przed czym wolałabyś uciec? Kiedy pojawiła Ci się myśl o zakończeniu terapii?

Piszesz o uczuciu zniechęcenia i zmęczenia... Czego te uczucia dotyczą? Tak pomyślałam, że jeśli terapia dobiega końca osiągając określony efekt to raczej wiąże się co najwyżej z poczuciem wyczerpania tematu, może znudzenia. Natomiast zniechęcenie kojarzy mi się z poczuciem, że terapia nie wiele Ci pomaga, czyli jest mało efektywna, nie spełnia Twoich oczekiwań. Być może to moja nadinterpretacja...

Tak z ciekawości jak długo trwa Twoja terapia?

Pozdrawiam Cię ciepło :usmiech2:
Avatar użytkownika
flinka
 
Posty: 907
Dołączył(a): 4 maja 2007, o 17:57
Lokalizacja: z krainy marzeń

Postprzez kuleczka002 » 25 sie 2008, o 10:36

asia 3maj się!! jestem całym sercem z Tobą, na pewno dasz sobie radę!
kuleczka002
 
Posty: 47
Dołączył(a): 9 lip 2008, o 10:45

Postprzez Adelaide » 25 sie 2008, o 18:33

Witam.
Tak, usłyszałam od terapeutki, że to nie jest właściwy moment na zakończenie terapii bo już jakiś czas temu rozmawiałam z nią o tym. Z tego co pamiętam to powiedziała, że to dopiero początek ale jakoś sobie tego nie wyobrażam, przecież chodzę do niej już 2.5 roku. Co do oporu to chyba nie ma nic, przed czym chciałabym uciec. Mi terapia kojarzy się z przyznaniem się do własnej słabości, nieradzeniem sobie z trudnościami i problemami jakie niesie życie. A ja bardzo tęsknię za tym, żeby powiedzieć w końcu o sobie, że jestem silna, że nie potrzebuję już wsparcia i jestem gotowa radzić sobie sama. Jestem zniechęcona i zmęczona a czym? Przede wszystkim tym, że to tak długo trwa. Tak sobie myślę, że gdybym wiedziała na starcie mojej terapii, że będę na nią musiała chodzić 2.5 roku to poważnie bym się zastanowiła czy wchodzić w to. Zniechęcenie wynika z mojej mniejszej chęci do zmian, mojej mniejszej motywacji. Nie potrafię już chyba korzystać z tego tak, jak na początku kiedy to byłam pełna chęci współpracy. Myślę, że może istnieć coś takiego, jak wypalenie terapią tak, jak jest wypalenie zawodowe. Po prostu po pewnym czasie to zaczyna nużyć i jednym uchem się słucha a drugim wypuszcza usłyszane treści. Chciałabym zacząć wreszcie samodzielnie żyć bez nadzoru terapeuty i po zakończonej terapii pójść z moją terapeutką na kawę :D
A Ty flinka jak długo już chodzisz na psychoterapię jeśli można wiedzieć?
Jutro mam kolejną sesję, właściwie to powinnam porozmawiać o mojej chęci zakończenia już dawno ale boję się, że znowu usłyszę, że na to za wcześnie więc tak siedzę i biję się ze swoimi myślami...
Pozdrawiam.
Avatar użytkownika
Adelaide
 
Posty: 82
Dołączył(a): 16 gru 2007, o 02:31
Lokalizacja: prawie Warszawa

Postprzez flinka » 26 sie 2008, o 21:32

Chodzę na terapię ponad 1,5 roku, wcześniej pół roku spotkań z psychologiem, więc też można powiedzieć, że nie taki krótki "staż" mam za sobą. :wink:

Hm... Wiesz Adelaide ja to trochę inaczej odbieram... Pozwól, że się odniosę do Twoich słów.

"Mi terapia kojarzy się z przyznaniem się do własnej słabości, nieradzeniem sobie z trudnościami i problemami jakie niesie życie."
Czy ktoś Ci mówił, że chodzenie na terapię to słabość? Bo ja mam całkiem inne doświadczenie. To dzięki terapii poczułam czym jest wewnętrzna siła (to jak narkotyk :D ). I mimo tego (a raczej właśnie dlatego) zwracam uwagę i cieszę się z sytuacji, w których sobie poradziłam. Czasem mówię na terapii o tym co zmieniło się w moim życiu, jak było kiedyś i jak jest teraz i zdaża mi się nawet odczuwać "małą" dumę z siebie. :wink:
Wydaje mi się, że tu wiele zależy od myślenia... Kiedy czepiałam się kurczowo terapii, byłam bierna i czekałam do następnego spotkania to faktycznie czułam się słaba. A teraz mam mocne poczucie, że przecież terapeuta za mnie nie żyje, to ja muszę się z czymś uporać. Pojmuję terapię jako proces towarzyszenia i rozwoju (już trochę mniej leczenia).

"Tak sobie myślę, że gdybym wiedziała na starcie mojej terapii, że będę na nią musiała chodzić 2.5 roku to poważnie bym się zastanowiła czy wchodzić w to."
Zastanowiło mnie to zdanie, wiesz? I nasunęło mi się pytanie: co dała Ci terapia? Bo tak sobie myślę, że jeślibyś była zadowolona z jej efektów to nie pisałabyś o tym, że być może "żałujesz" swojego wyboru (może się mylę?). Zastanawiam się skąd biorą Ci się te wątpliwości. Mam poczucie, że kryje się za tym coś więcej niż długotrwałość terapii. Może inaczej to odbieram, bo mi terapia uratowała życie - w sensie metaforycznym i być może dosłownym.

"samodzielnie żyć bez nadzoru terapeuty" - "nadzór" - mocne słowo

A w jakim nurcie terapeutycznym pracuje Twoja terapeutka?

Jak tam sesja? Porozmawiałaś o zakonczeniu terapii?

Pozdrawiam :usmiech2:
Avatar użytkownika
flinka
 
Posty: 907
Dołączył(a): 4 maja 2007, o 17:57
Lokalizacja: z krainy marzeń

Postprzez Adelaide » 27 sie 2008, o 23:17

Witam.
Nie uważam, że chodzenie na terapię to słabość ale wydaje mi się, że kiedyś byłam na tyle słaba i zagubiona, że musiałam zdecydować się na pomoc terapeuty choć to z drugiej strony wymaga dużo odwagi (przyznanie się: tak, mam problem i nie radzę sobie). A teraz chciałabym, żeby to był właśnie ten moment, że moja wewnętrzna siła jest tak duża, że pozwoli mi żyć bez terapii. Nie wiem, czy nie zagmatwałam tego...
Co do żałowania decyzji pójścia na terapię to chyba nie żałuję bo od żadnej osoby nie dowiedziałabym się tyle o samej sobie, o swoich mechanizmach działania i z żadną osobą nie mogłabym porozmawiać tak samo, jak z moją terapeutką (bo wiadomo, przyjaciel choć najlepszy to to jest zupełnie inna relacja niż relacja terapeutyczna). Efekty terapii zapewne są ale jednym z moich największych problemów jest to, że trudno jest mi docenić to, co robię, jak zmieniam się na lepsze i ciągle mi się wydaje, że to, co robię to "takie nic". Na pewno jednym z największych jest to, że nauczyłam się żyć bez szpitala i potrafię swoje kryzysy przecierpieć w domu, kiedyś szpital był swoistą oazą i ucieczką od rzeczywistości. Przepracowałam na terapii też sporo aspektów DDA, już teraz z większym dystansem patrzę na to, co dzieje się w domu, nie jestem małym, zastraszonym dzieckiem. Na pewno wiele innych efektów by się znalazło i długo by wypisywać bo jak się tak głębiej zastanowić to terapia mi sporo dała.
Nadzór- może faktycznie trochę za ostre słowo, może bardziej pasowałoby tutaj "opieka". Ale fakt faktem, że czuję się trochę nadzorowana i monitorowana. Pracujemy w nurcie psychodynamicznym. Mój lekarz (wie, że chodzę na terapię) na moje narzekania powiedział tylko, że leczenie i terapia wymagają z reguły czasu i że te moje 2.5 roku to jeszcze nic. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że moje zaburzenia są głębokie i że już 5 lat choruję i końca nie widać ale chęć pożegnania się raz na zawsze z gabinetem psychoterapeuty jest duża. Na wtorkowej terapii nie rozmawiałam o zakończeniu, a chyba powinnam skoro pochłania to sporą część moich myśli. Jednak boję się...
Dziękuję za odpowiedź flinka, dużo mi daje Twoje zainteresowanie moimi postami i jeśli możesz to skrobnij coś jeszcze do mnie, będzie mi bardzo miło. Widzę, że stanowicie to zgraną grupę na forum i trochę nieswojo się czuję, no ale może to tylko pierwsze wrażenie.
Pozdrawiam.
Avatar użytkownika
Adelaide
 
Posty: 82
Dołączył(a): 16 gru 2007, o 02:31
Lokalizacja: prawie Warszawa

Postprzez flinka » 28 sie 2008, o 13:48

Cześć Adelaide :usmiech2:
Miło mi, że moja pisanina coś Ci daje. Mam nadzieję, że z czasem (jeśli będziesz chciała trochę tu zostać) przestaniesz czuć się nieswojo. Ja jestem na tym forum od dawna, już minęło dwa i pół roku (pamiętam jak napisałam tu pierwszy raz przed Bożym Narodzeniem, ot taki trudny czas), ale ostatnio byłam tu raczej mało aktywna, dlatego poniekąd też na nowo się tu odnajduję. :wink:

Myślę, że powinnaś sama odpowiedzieć sobie na pytanie, czy czujesz się już na tyle silna (spróbuj zweryfikować swoje pragnienie z rzeczywistym stanem). Drugie co mi się nasuwa to, to że jeśli zakończysz terapię, a będzie Ci ciężko to zapewne będziesz miała prawo na nią wrócić.

Wiesz, że z Twoich słów wynika, że osiągnęłaś bardzo dużo? A żeby do tego dojść potrzeba dużo, dużo siły. Mi też zdarza się (nawet często) wychodzić z terapii z poczuciem niezadowolenia z siebie, z poczuciem, że mogłam zrobić więcej, że jeszcze tyle jest we mnie ograniczeń i niepoukładanych spraw. Ale z drugiej strony jak przypomnę sobie dawną siebie... Tą która leżała i patrzyła w sufit, tą która bała się ludzi, bała każdego następnego dnia, która tkwiła w pernamentnym lęku i samotności, bezradną i słabą, która "testowała" na sobie różne formy autoagresji, aż po próbę samobójczą... Nie, nie stałam się pewną siebie, przebojową dziewczyną, nie do końca układa mi się życie osobiste, wciąż czasem z lękiem myślę jak będzie wyglądało moje życie za lat 5-10, ale już nie następnego dnia. I wtedy pomimo tego, że nie spełniam wszystkich swoich oczekiwań myślę, że jednak sporo się zmieniło.

"Ale fakt faktem, że czuję się trochę nadzorowana i monitorowana."
Jeśli oczywiście chcesz, możesz mi powiedzieć w jaki sposób? Czy to może wewnętrzne przekonanie?

Pisałaś o swoim lekarzu... Bierzesz leki?

Powiedz mi: czujesz się zadowolona za swojego obecnego życia? masz kogo bliskiego obok siebie? robisz coś co sprawia, że czujesz się spełniona (szkoła, praca, hobby)? lubisz siebie?

A tak przy okazji, dobrze mi się z Tobą rozmawia. :usmiech2:


A Ty Asiu zaglądasz tu teraz? Jak tam z Twoją terapią?
Avatar użytkownika
flinka
 
Posty: 907
Dołączył(a): 4 maja 2007, o 17:57
Lokalizacja: z krainy marzeń

Postprzez Adelaide » 29 sie 2008, o 23:15

Witaj flinka.
Przejdę od razu do pytań, które mi zadałaś bo coś mi się wydaje, że będę rozwlekle dziś pisała. Tak, biorę leki. Średnio raz na 2 miesiące pojawiam się u psychiatry żeby otrzymać recepty. On jak na razie nie widzi możliwości odstawienia leków więc ja też nie będę się porywała z motyką na słońce (choć nieraz mam ochotę odstawić ale wiem, że to nie wyjdzie mi na dobre).
Czy czuję się zadowolona ze swojego życia- no to jest pytanie trudne ale być może ono da nam odpowiedź, czy potrzebuję jeszcze terapii. Jestem singlem, bardziej z konieczności niż z wyboru bo nie powiem, żebym nie tęskniła za bliskością drugiego człowieka. Jakieś pół roku temu pojawił się w moim życiu ktoś ale prawdopodobnie z lęku przed bliskością uciekłam z tej relacji, która dopiero kiełkowała. Nie akceptuję za bardzo swojego wyglądu fizycznego i pewnie to też utrudnia mi znalezienie drugiej połowy. Po niezdanej maturze wybrałam się do pracy i tak pracuję po dziś dzień. Nie jest to praca moich marzeń ale na miarę moich obecnych możliwości. Terapeutka jest zdania, że nie jestem jeszcze gotowa, żeby psychicznie podołać stresowi jakim są studia i wszystkim ich wymaganiom. Moim hobby był język angielski ale porzuciłam naukę chyba ze względu na brak mobilizacji i ogólne zniechęcenie do działania. W każdym bądź razie przestało mnie to kręcić, pewnie gdybym do tego wróciła to być może odnalazłabym dawną radość z nauki. Ale wrócić jest ciężko, a poprawa matury i studia w tym kierunku nie mobilizują. Najbardziej wkurzają mnie chore relacje w moim domu (tata alkoholik, siostra też pije) a moim jedynym zajęciem w domu jest siedzenie przed komputerem. Jak na osobę mającą 22 lata to dziwne ale od zawsze było tak, że mama wszystko za mnie robiła a ja czułam się bezużyteczna. Jednak nie zmienię członków mojej rodziny na siłę, nie wyślę na terapię a pomagać mogę zacząć ale dziwnie się z tym czuję, kiedy w wieku 22 lat zaczynam uczyć się np. zmywać po obiedzie.
Jeśli chodzi o nadzór i monitorowanie to chodziło mi o to, że za pewne rzeczy w terapii jestem chwalona, inne, niekorzystne dla mnie są krytykowane (może nie dosłownie bo wiadomo, że terapeuta nie może oceniać). Czasem czuję się jak maszynka do robienia postępów w terapii a ja chciałabym trochę od tego odpocząć, pożyć swoim własnym życiem a nie ciągle zastanawiać się, co powinnam zrobić, żeby było dla mnie dobrze, co jeszcze jest nie tak i co powinnam zmienić. Chciałabym wziąć urlop od pracy nad sobą hehe.
Dziękuję za Twoje zainteresowanie flinka :kwiatek: . Pisałam już o mojej chęci rezygnacji z terapii na jednym z for ale tam mi nikt nie potrafił pomóc, być może mój problem jest na tyle skomplikowany albo rzadko spotykany albo być może niewiele osób korzysta z pomocy psychoterapeuty.
Pozdrawiam.
Avatar użytkownika
Adelaide
 
Posty: 82
Dołączył(a): 16 gru 2007, o 02:31
Lokalizacja: prawie Warszawa

Postprzez flinka » 31 sie 2008, o 13:40

No to dawka moich przemyśleń... :wink:

Hm bierzesz leki... Ja mam takie poczucie i spotkałam się z taką opinią lekarza (nie w moim przypadku), że kolejność powinna być odwrotna. To znaczy bezpieczniej jest odstawiać leki będąc w trakcie terapii, a nie w sytuacji kiedy to człowiek pozbawiony jest już wsparcia. Tak, żebyś w pewnym momencie mogła już całkiem sama kroczyć o swoich siłach.

Piszesz, że nie jesteś w związku... Rozumiem, że ciężko przełamać lęk przed bliskością. Ale pytając nie miałam na myśli tylko związku, ale także relacje takie jak przyjaźń, kogoś z kim czułabyś prawdziwą więź. Tak sobie myślę, że łatwiej się wchodzi potem w związki damsko-męskie najpierw doświadczając innych relacji. Masz kogoś do kogo możesz zadzwonić gdy jest Ci źle?

"Terapeutka jest zdania, że nie jestem jeszcze gotowa, żeby psychicznie podołać stresowi jakim są studia i wszystkim ich wymaganiom."

Twoja terapeutka zna Cię o wiele lepiej niż ja, ale z drugiej strony to zdanie jest takie demobilizujące... Ale zostawmy kwestię studiów. Czasami lepiej myśleć małymi odcinkami, bo przecież możesz zdać maturę i nie iść od razu na studia. Albo zastanowić się nad tym wtedy, gdy już będziesz znała wyniki. Możesz mi coś napisać o swojej maturze... To była już nowa matura? Podchodziłaś do niej tak? Jeśli tak to niezdałaś jednego przedmiotu czy więcej? Ja jestem za tym, żeby próbować. :usmiech2: I im wcześniej tym lepiej. Ja zdawałam maturę rok temu. Bardzo długo utrzymywałam, że nie będę do niej podchodzić. Byłam wtedy pewna!, że jej nie zdam. Mój terapeuta ani mnie nie namawiał, ani nie odradzał, mówił tylko, żeby zrobiła tak jak czuję, że jest dla mnie najlepiej. Kiedy się zdecydowałam, powiedział, że jest przekonany, że zdam i sprawdziło się. :wink: Nie dostałam się wtedy na studia, ale dzięki temu mogłam iść do szkoły, w której jestem obecnie i jest mi w niej dobrze. A jakaś szkoła w kierunku rozwoju językowego, są i takie policealne (nie trzeba mieć matury), z tym, że są raczej płatne, myślałaś o czymś takim?

"Jak na osobę mającą 22 lata to dziwne ale od zawsze było tak, że mama wszystko za mnie robiła a ja czułam się bezużyteczna."
Jak u mnie w domu... :wink: A jak mama reaguje, gdy zaczynasz w czymś pomagać. Bo mnie zawsze zniechęcało, że cokolwiek zrobiłam zawsze było coś nie tak, zawsze musiało być po myśli mamy i ciągle poprawiane. I często po prostu już mi się nie chce. Aczkolwiek... powiem Ci, że mojej mamy akurat nie ma w domu. Wstałam dzisiaj i zrobiłam omlet na śniadanie tacie i sobie (taki na ziemniakach, z serem, szynką, pomidorami i przyprawami), nic nadzwyczajnego, ale wyszedł całkiem dobry i tak jakoś dobrze mi z tym było. Nie, żebym nigdy śniadania nie robiła, ale zazwyczaj jest to w biegu jakaś kanapka, a czasem fajnie byłoby coś upichcić, samej, bez nadzoru. :wink: I poczuć się jak pani domu.

"Chciałabym wziąć urlop od pracy nad sobą hehe."
A może jest coś takiego możliwe? Jakaś przerwa, np. miesiąc?

No to na razie :usmiech2:
Avatar użytkownika
flinka
 
Posty: 907
Dołączył(a): 4 maja 2007, o 17:57
Lokalizacja: z krainy marzeń

Postprzez Adelaide » 16 paź 2008, o 23:32

---------- 22:03 08.09.2008 ----------

Cześć flinka.
Miałam już odpuścić temat zakończenia terapii ale pomyślałam sobie, że może coś wyniknie z tej naszej pisaniny tutaj więc kontynuuję...
Co do moich leków to obawiam się, że nie będę mogła ich odstawić przez następnych kilka albo kilkanaście lat bo nie leczę się na depresję a na zaburzenia psychotyczne. W tych zaburzeniach odstawienie leków nie jest wskazane.
Teraz o maturze. To była już nowa matura, zdawałam w 2007 roku. Nie zdałam ustnego polskiego bo w ogóle nie weszłam do sali egzaminacyjnej. Stwierdziłam, że to nie ma sensu bo matura to poważna sprawa a ja nie jestem w ogóle przygotowana (naprawdę nie byłam przygotowana) i nie ma się co wygłupiać. Mogłam poprawiać w tym roku ale rozprężyłam siły i pomimo, że deklarację złożyłam to nie przygotowałam się i nie poszłam na egzamin.
Jutro mam terapię i nie wiem, czy mam wspomnieć o moim braku mobilizacji i chęci zakończenia? Nie wiem, czy to jest istotne ale wydaje mi się, że chyba tak. Moja mama jest przeciwna zakończeniu ale to nie moja mama chodzi na terapię i nie wie, jak to jest być tym zmęczonym. Choć zapewniam, że bardzo lubię swoją terapeutkę i to nie niechęć do niej mną kieruje.
Pozdrawiam i dzięki flinka za pomoc, każde Twoje słowo jest dla mnie cenne, może coś razem wymyślimy odnośnie mojego zakończenia. Choć myśleć i rozmawiać o tym powinnam w pierwszej kolejności z terapeutką a nie tu, na forum.

---------- 23:32 16.10.2008 ----------

No i zakończyłam swoją terapię ale czy był to dobry wybór to śmiem wątpić. Teraz tylko tkwię w swoim głupim uporze zamiast wrócić.
Pozdrawiam wszystkich depresyjnych ludzi na tym forum, które jest przyjaznym miejscem w internecie. Żeby pisać więcej nie mam za bardzo odwagi ale czytam Was, czy mi to pomaga nie wiem, ale lubię to robić.
Adelaide.
Avatar użytkownika
Adelaide
 
Posty: 82
Dołączył(a): 16 gru 2007, o 02:31
Lokalizacja: prawie Warszawa

Postprzez flinka » 17 paź 2008, o 17:47

Witaj Adelaide :pocieszacz:

Chciałabym Cię jednak zmobilizować byś trochę więcej napisała...
Rozumiem, że ciężko Ci bez terapii... Co czujesz? Strach, że sobie nieporadzisz, że nie będziesz potrafiła o siebie zadbać? Bezradność? Smutek po utracie kogoś bliskiego (terapeutki)?
Jak wyglądało to Twoje zakończenie terapii i kiedy nastąpiło? Rozumiem, że masz możliwość powrotu? Co Cię przed tym powstrzymuje, blokuje? Co się kryje za tym uporem - chęć udowodnienia, że jednak dasz sobie radę sama czy też uczucie wstydu, że jest Ci trudno bez terapii? A może coś jeszcze innego?
Wiesz zakończenie terapii zwykle dość mocno się przeżywa, gdyż terapeuta staje się kimś bardzo bliskim, przywiązujemy się do tej opieki, wsparcia, poczucia, że ktoś się o nas troszczy, a także po prostu do człowieka jakim jest. Pojawia się też niepokój - "czy będę potrafiła iść na własnych nogach, nie szukając już gdzieś obok poręczy?". Myślę, że jest to naturalne. Ale obok tych uczuć powinna pojawić się także radość z zakończenia jakiegoś etapu w życiu, poczucia, że dam radę, mam siłę, że potrafię sama sobie pomóc i być dla siebie oparciem. Tak to sobie mniej więcej wyobrażam...
Ale mam poczucie, że u Ciebie po prostu nie nadszedł jeszcze ten moment, gdy można zakończyć terapię z uczuciem, że faktycznie się ją zakończyło, że rozwiązało się na niej kwestie, które potrzebowało się rozwiązać i że dalej rozwijać się już można samemu.

Pozdrawiam Cię ciepło i przesyłam trochę :slonko: w ten deszczowy dzień
Avatar użytkownika
flinka
 
Posty: 907
Dołączył(a): 4 maja 2007, o 17:57
Lokalizacja: z krainy marzeń

Postprzez Adelaide » 19 paź 2008, o 00:58

Witaj flinka.
Dziękuję, że napisałaś. Dużo dla mnie znaczy, że ktoś się do mnie odzywa i próbuje zrozumieć to, z czym się zmagam. Wiem, że sporo osób tutaj chodzi na psychoterapię a odzywasz się do mnie tylko Ty, może inni mnie po prostu nie znają albo nie wiedzą, co poradzić...
Terapię skończyłam 09 września. Terapeutka była zaskoczona moją decyzją ale mnie nie powstrzymywała, powiedziała tylko, że odzywa się w niej matczyna troska o moje dalsze losy. Oczywiście wrócić mogę w każdej chwili ale to trudne bo jak o tym myślę to myślę sobie, że jestem skazana na terapię (znowu ostre słowo), że jeśli już wrócę to będzie oznaczało, że nie potrafię żyć bez wsparcia. Bo przez 2.5 roku powinnam się czegoś nauczyć (chociażby tego, jak sobie samej pomóc w trudnych chwilach).
Tymczasem mój smutek (być może związany z tak szybkim rozstaniem z terapeutką, podobno rozstanie też trzeba przepracować) osiąga zbyt duże rozmiary i przestaję go kontrolować. Sprawia, że nie mam na nic ochoty i większość czasu najchętniej spędziłabym śpiąc w łóżku (to trochę jak regresja do stanu sprzed terapii). Oczywiście jestem cały czas na lekach, które to mają działać antydepresyjnie (sic!). We wtorek mam wizytę u psychiatry, może coś wymyśli a zapewne nie zapomni wspomnieć w papierach, że przerwałam terapię... No ale to, że wspomni już nie jest takie ważne dla mnie. Najbardziej istotne jest dla mnie podjęcie decyzji o powrocie albo próba samodzielnego "poskładania się". A z emocji, które najczęściej przeżywam to powiedziałabym, że smutek po rozstaniu i tęsknota za nią, jako za człowiekiem. Czuję się tak, jakby z mojego życia odszedł ktoś ważny a przecież sama tego chciałam i to ode mnie wyszła ta inicjatywa. Bez sensu to wszystko. Radości w tym nie ma chyba żadnej, wręcz przeciwnie.
Pozdrawiam, Adelaide :zalamka:
Avatar użytkownika
Adelaide
 
Posty: 82
Dołączył(a): 16 gru 2007, o 02:31
Lokalizacja: prawie Warszawa

Postprzez flinka » 23 lis 2008, o 00:55

---------- 21:43 20.10.2008 ----------

Adelaide nie powiem Ci wracaj na terapię (chociaż mam takie poczucie), nie to musi być Twoja decyzja, ja nie chcę Ci mówić co jest dla Ciebie dobre, a co nie, bo mogę się zwyczajnie mylić (a mój błędny odbiór sytuacji może wypływać z wielu aspektów, nie ważne...). Odbieram Twoje słowa tak, że powrót na terapię odczuwasz jako swoistą porażkę (tak czujesz?). Nie to wcale nie jest porażka, wręcz przeciwnie jest to wyraz odpowiedzialności za swoje życie oraz świadomości swoich potrzeb i momentu, w którym się znajdujesz. Tak, to jest właśnie umiejętność pomocy sobie (owszem jeszcze nie polegającej na pełnym oparciu w sobie), ale właśnie na dostrzeżeniu swojej potrzeby i gotowości na poproszenie o wsparcie.
Myślę, że przepracowanie zakończenia terapii jest bardzo ważne. Brak tego powoduje, że ważny etap życia (proces terapeutyczny) nie zostaje domknięty, a każda niedomknięta sytuacja gdzieś tkwi w człowieku i utrudnia funkcjonowanie (potwierdzeniem tego są dla mnie Twoje słowa: "to trochę jak regresja do stanu sprzed terapii"). Była (i jest) to dla Ciebie ważna relacja, nagłe urwanie takiej więzi jest trochę jak odczuwanie "żałoby" (jest to niewątpliwa strata, zresztą piszesz o smutku i tęsknocie) i Ty zostałaś z tym sama.

"Oczywiście wrócić mogę w każdej chwili ale to trudne bo jak o tym myślę to myślę sobie, że jestem skazana na terapię (znowu ostre słowo), że jeśli już wrócę to będzie oznaczało, że nie potrafię żyć bez wsparcia."
Ja nie mam takiego poczucia... To, że Twoja terapia trwała 2,5 roku wcale nie jest dla mnie na to dowodem. Ja zaczęłam korzystać z pomocy psychologicznej też jakieś dwa i pół roku temu i jestem przekonana, że nadejdzie moment, że ją zakończę (nie potrafię jeszcze podać terminu). Kiedyś gdy królowała psychoanaliza terapia trwała zwykle przez długie lata (np. 7 lat) i to przy częstych wizytach, kończyła się. Zresztą wyznaczniki czasowe są kompletnie nieadekwatne, bo to jest sprawa szalenie indywidulna, zależy od problemu (bądź nawarstwionych przez lata problemów, zaniedbań, tłumionych emocji i potrzeb, itp.), momentu gotowości by zaufać, by się otworzyć. Ale w końcu przychodzi poczucie wyczerpania tematów, znużenia i poczucie, że już zewnętrzne oparcie nie jest potrzebne.

Czy Ty masz w sobie jakiś przymus na bycie silną i radzenie sobie?

To tyle, dobrej nocy :usmiech2:

---------- 23:55 22.11.2008 ----------

Adelaide zaglądasz tu jeszcze? Co u Ciebie? Jak się czujesz?

Fajnie, by było jakbyś się odezwała. :usmiech2:
Avatar użytkownika
flinka
 
Posty: 907
Dołączył(a): 4 maja 2007, o 17:57
Lokalizacja: z krainy marzeń

Postprzez sonata » 23 lis 2008, o 13:23

Hmmmmmmmmm..........terapeuci też uzależniają od siebie. Z różnych względów to czynią.
Martwi mnie ,że 6 lat chodzisz i zupełnie jesteś niesamodzielna!!!!
To nie jest normalne!
Własne dzieci jak się wychowuje to nie uzależnia się ich tak emocjonalnie........
Martwię się ,że nie masz po tylu latach siły wewnętrznej. To tak jakbyś nic nie skorzystała. Jakbyś była zniewolona? Przecież to kosztuje..........każda wizyta!!!
Weź się w garść kobieto i nie narażaj rodziców na takie koszmarne koszty i zastanów się nad zmiana terapeuty........
A swoją drogą to odważni są niektórzy terapeuci..........leczą bez skutków..........nie boją się ,że ktoś im zarzuci brak kompetencji, nieusamodzielnienie i niewzmocnienie pacjentki????????
sonata
 

Postprzez flinka » 23 lis 2008, o 14:35

Sonatko przepraszam, że się wtrącę... Ale Asia już dawno to pisała i szczerze mówiąc nie wiem co z jej terapią (jak tam Asiu u Ciebie? :usmiech2: ). Poza tym nie zgadzam się z poglądem, że jak terapia załóżmy trwa rok to jest ok, a jak trwa 6 lat to już coś nie gra. Wiesz np., że jest pogląd, że przy zaburzeniach osobowości terapia trwa do 7 lat. Wszystko tu zależy od wagi problemów, naprawdę ciężko nadrobić coś co się wlokło przez wiele lat w krótki okres czasu.

Nie uważam, że ktoś kto chodzi na terapię jest niesamodzielny. Ja chodzę i się tak nie czuję. Ba, z czasem czuję się coraz bardziej odpowiedzialna za swoje życie i swoje przeżycia/emocje.

Uzależnienie emocjonalne... Pewnie, że przywiązujemy się do naszych terapeutów jest to całkiem naturalne. Ale uzależnienie myślę, że wcale nie musi być winą terapeuty, a wcześniejszych doświadczeń związanych z lękiem przed odrzuceniem i dlatego zakończenie terapii też powinno się przepracować.

"Martwię się ,że nie masz po tylu latach siły wewnętrznej. To tak jakbyś nic nie skorzystała. Jakbyś była zniewolona?"
Wiesz, że to bardzo dołujący komentarz. Mi gdyby ktoś powiedział, że nic nie osiągnęłam dzięki swojej terapii i pracy poczułabym się zrezygnowana i zrobiłoby mi się bardzo przykro, potem pewnie przyszłaby złość. :wink:

"Weź się w garść kobieto i nie narażaj rodziców na takie koszmarne koszty"
Wrrr tego zwrotu nieznoszę... Czy Asia gdzieś napisała, że to rodzice opłacają jej terapię (być może nie doczytałam...).

"A swoją drogą to odważni są niektórzy terapeuci.........."
Oceniasz osobę, której w ogóle nie znasz i czy jest to prawda czy nie... to jest to krzywdzące...

Sonata bywasz bardzo ostra i przy tym oschła i trochę jakbyś tylko Ty miała monopol na prawdę, co niezmienia tego, że możesz i wnosisz swoimi postami wiele do tego forum. Mam nadzieję, że się nie obrazisz.


Asiu przepraszam za tą dyskusję o Tobie i bez Ciebie (ale nie mogłam się powstrzymać). Jeśli masz ochotę to napisz co u Ciebie, ja chętnie przeczytam... Pozdrawiam Cię ciepło
Avatar użytkownika
flinka
 
Posty: 907
Dołączył(a): 4 maja 2007, o 17:57
Lokalizacja: z krainy marzeń

Postprzez Katarzynka » 23 lis 2008, o 16:07

Witam,

hmm, czytając wzmiankę na temat końca terapii chciałbym się z Wami właśnie owym końcem podzielić. Kilka miesięcy temu zakończyłam swoją podróż zwaną terapią. Decyzja o jej końcu była obustronna : czyli moja i terapeutki. Hmm, w pewnym momencie trwania terapii, gdy "tematy" do przerobienia skończyły się. Miałam poczucie, że nic wewnątrz już mnie nie uwiera, że te wszystkie trudne sprawy, których było mi dane doświadczyć nie są już "czarną dziurą", już nie wzbudzają lęku. Są po prostu faktem z przeszłości, który pozostawiam tam gdzie jego miejsce...Że to co kiedyś tak bolało, nie ma już wpływu na moją teraźniejszość. Wówczas poczułam hmmm, taką chęć "odcięcia od pępowiny". Na początku zastanawiałam się jak to powiedzieć terapeutce. W głowie pojawiały się pytania: Czy to odpowiedni moment? Jak poradzę sobie sama i czy sobie poradzę? I coraz bardziej skłaniałam się do swojego poczucia o zakończeniu terapii. Na któreś z kolei sesji pojawił się ten temat i razem z terapeutką stwierdziłyśmy, że nadszedł moment, aby przygotować się do końca "podróży". Przygotowania były następujące: sesje co dwa - trzy - czerty tygodnie, aż w końcu koniec. Po tej ostatniej sesji poczułam kawał dobrze wykonanej roboty, taką wewnętrzna siłę, radość. Z drugiej strony pojawił się lęk, obawa a także tęsknota. Jednak to wewnętrzne poczucie, że chcę kroczyć własnymi ścieżkami już bez pomocy tej pomocnej dłoni było silniejsze.
Dziś wiem, że koniec terapii nie oznacza, że nie ma problemów. One są i tutaj zaczyna się "szkoła". Nie raz, nie dwa miałam poczucie, że los wystawia mnie na próbę. Sprawdza jak zachowam się, jak zadziałam w sytuacjach, które przed terapią wzbudzały lęk i ucieczkę. Takie sytuacje znoszę z pokorą, przyglądam się im; szukam odpowiedzi wewnątrz siebie, nie uciekam. Z każdego własnego wyboru jestem dumna bo jest mój i jeśli jest mylny mam poczucie, że dał mi naukę...Naukę na przyszłość. Możliwość decydowania o sobie daje niesamowitą satysfakcję i radość.
Dziś mam poczucie, że terapia dała mi 'nowe' życie. To taka świadomość odrodzenia.

Adelaide,
jeśli masz poczucie, że coś jeszcze wewnątrz uwiera, może warto wrócić i coś z tym zrobić?? Trzymam kciuki i przesyłam ciepłe myśli.

Sonta,
dla mnie Twoja wypowiedź jest oceną postępowania czy też zachowania innych osób i nie zgadzam się z Tobą.

Pozdrawiam
Katarzynka
Katarzynka
 
Posty: 7802
Dołączył(a): 10 sie 2008, o 13:21
Lokalizacja: Wrocław

Poprzednia stronaNastępna strona

Powrót do Depresja

Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 491 gości

cron