sen wariata...

Problemy związane z depresją.

Postprzez Filemon » 30 paź 2008, o 18:20

Goszka napisał(a):Niektórzy to chyba mają skłonności do masochizmu i lubią regularnie dostawać w mordę wirtualnie :lol:
No ale-jak to się mówi-jeden lubi jak mu cyganie grają, drugi jak mu z butów śmierdzi 8)
Wio koniku.... :P


... "w mordę wirtualnie"?
wirtualnie to mi może laissez... nafiukać :lol: podobnie zresztą jak ja jemu, albo Ty mnie, itd... ;)

zresztą nie wiem co tam "niektórzy", ale co do Ciebie osobiście to powiem Ci, że jakoś tak nie zachęcają mnie do podjęcia dialogu z Tobą zapachy emanujące z Twojej wypowiedzi... - ewidentnie nasze gusta są jednak odmienne... ;)

a konikowi sianka proponuję dać - tego co z butów wystaje, na przykład... :P
Avatar użytkownika
Filemon
 
Posty: 3820
Dołączył(a): 2 gru 2007, o 20:47
Lokalizacja: Matka Ziemia :)

Postprzez Goszka » 30 paź 2008, o 21:40

Filemon napisał(a):... "w mordę wirtualnie"?

no tak,bo regularnie się o to prosisz a potem dawaj do admina ze skargą że ktoś Cię obraża
Filemon napisał(a):wirtualnie to mi może laissez... nafiukać :lol: podobnie zresztą jak ja jemu, albo Ty mnie, itd... ;)

ja tam Ci nic nie chcę bo nie leży to w ogóle w sferze moich potrzeb :lol:

Filemon napisał(a):co do Ciebie osobiście to powiem Ci, że jakoś tak nie zachęcają mnie do podjęcia dialogu z Tobą zapachy emanujące z Twojej wypowiedzi... - ewidentnie nasze gusta są jednak odmienne... ;)

ewidentnie Twoja logika zmierza w złym kierunku,a co do dialogu,to ja nawet nie miałam zamiaru go rozpoczynać :)
To co napisałam w swym wcześniejszym poście w temacie laissez to tylko luźna uwaga rzucona ku refleksji co rozumniejszych i potrafiących wyciągać wnioski ;)
Nie bierz tego tak personalnie,ok?Nie każdy musi być inteligentny,niektórzy natomiast muszą być yntelygentni bądź inteligętni i nie można ich za to winić ;)
Ja Cię nie winię,naprawdę :D

Reszty nie komentuję bo jakoś mi się nie chce marnować na to mojej i tak już znikomej energii :wink:
No.Tyle.Nie mam zamiaru już się tu wypowiadać,także jak dla mnie to możecie się tu teraz nawet "wirtualnie pozabijać".
Goszka
 

Postprzez Filemon » 30 paź 2008, o 22:05

Goszka napisał(a):No.Tyle.Nie mam zamiaru już się tu wypowiadać,także jak dla mnie to możecie się tu teraz nawet "wirtualnie pozabijać".


aha... no dobrze wiedzieć... ;) :lol:
czyli rozumiem, że to by było na tyle - to miło, że tym razem nie zamierzasz brnąć w dalsze destruktywne komentarze i pozwolisz nam "wirtualnie pozabijać się" samodzielnie... - sądzę, że w Twoim wypadku, to już pewien postęp, gdyż odniosłem wrażenie, że "zapach krwi" Cię przyciąga... ;)
Avatar użytkownika
Filemon
 
Posty: 3820
Dołączył(a): 2 gru 2007, o 20:47
Lokalizacja: Matka Ziemia :)

Postprzez laissez_faire » 31 paź 2008, o 20:02

---------- 22:03 30.10.2008 ----------

Goszka, dziekuje...

---------- 19:02 31.10.2008 ----------

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
laissez_faire
 

Postprzez rainman » 31 paź 2008, o 20:23

Laissez, jak sie masz? co u Ciebie Dzielny Wojowniku?
jak Twoj program?
pozdrawiam Cie serdecznie,
r
Avatar użytkownika
rainman
 
Posty: 245
Dołączył(a): 11 lut 2008, o 23:14

Postprzez laissez_faire » 31 paź 2008, o 20:43

Marcin Świetlicki - Domówienie


A ona jeszcze nie wie, że piszę o śmierci.

Ona się jeszcze łudzi, że piszę tu o niej

Albo innych kobietach. Jeżeli poczuje

Zapach innej kobiety --- zrobi awanturę,

Ale zrozumie. Nie zrozumie śmierci,

Bo ona jeszcze śmierci nie rozumie.



Bo ona jeszcze nie dowierza, że śmierć

Mi dyktuje. Woli pomyśleć --- lenistwo.

Zgubiłem pióro. Urząd podatkowy.

Kara za brak biletu. Nie spłacona rata.

Potrzeba samotności. Alkohol. Wycieczki

Do wanny. Wszystko to --- to znaki.



Czy ona się nie dowie, że piszę o śmierci?

Czy ona się nie dowie, że jeśli zastygam

--- to uczę się? Bo nie być jest trudniejsze niż

nie mieć. Czy nie wie, że jeśli się śmieję

--- śmieję się przeciw? W poprzednich wydaniach

nazywałem ją ona a teraz już nie chcę
laissez_faire
 

Postprzez rainman » 31 paź 2008, o 22:00

---------- 19:54 31.10.2008 ----------

znasz taka piosenke:
http://nl.youtube.com/watch?v=mjdwKAfr1aU
http://nl.youtube.com/watch?v=z4isTVmlHSI
nawet dokladnie jej nie rozumiem, tylko mniej wiecej ze sluchu, ale lubilem ja sluchac czasem gdy potrzebowalem spokoju...

---------- 20:06 ----------

trzymaj sie Laissez...
czasem trzeba przyjac pewne rzeczy takimi jakie sa dajac mozliwosc sobie na przezycie czegos naturalnego dla sibie i innych...
nie wiem czy mnie zrozumiesz dobrze, ale kurwa nie wiem znowu co napisac.
trzymaj sie

---------- 20:13 ----------

trzymaj sie,
rok temu 1 listopada bylem w piekle,
dzisiaj sie ciesze ze to pieklo przetrzymalem...

---------- 20:31 ----------

zobaczylem dwa dni temu taka scenke:
stoje na przystanku, podjezdza autobus, tlum ludzi, ludzie podchodza zeby wsiadac, do przystanku szybkim krokiem podchodzi drobna dziewczyna trzymajac przed soba biala laske, prawie wchodzi na jakiegos czlowieka, ale wyczuwa przeszkode i zmienia kierunek w strone autobusu, ludzie wsiadaja, ona tez podchodzi ale nie trafia do drzi tylko gdzies w kolo autobusu, jakis chlopak ktory ja zauwazyl podszedl, zlapal za reke i podprowadzil do drzwi...

moze to nic szczegolnego ale dla mnie bylo wazne, choc nawet nie wiem dlaczego.
moze tylko dlatego ze widzialem jaka ona jest dzielna, a ten chlopak w porzadku...

---------- 20:54 ----------

to na pewno znasz:
http://nl.youtube.com/watch?v=8ixqC_om8Bo

---------- 21:00 ----------

wstawilwm ja nie dlatego zeby Ci przypominac jaki life jest wonderfull, tylko dlatego ze ona byla dla mnie zawsze wazna.

chyba juz bredze...
Avatar użytkownika
rainman
 
Posty: 245
Dołączył(a): 11 lut 2008, o 23:14

Postprzez laissez_faire » 13 lis 2008, o 21:00

---------- 13:59 11.11.2008 ----------

2003-11-16
Ręka delikatnie przesunęła się w dół, opuszki palców musnęły skórę, wywołujące spazmatyczne doznanie, dłoń czule przesunęła się jeszcze niżej, następnie nie dając pożądanego efektu powróciła ku górze, by powtórzyć czynność. Opuszki ponownie delikatnie objęły ciało, przy dotyku poczuł przyjemne zimno. Palce były lodowate, ale rozgrzana krew już spływała do ręki , kontrast doznań był bardzo przyjemny, niemal podniecający. Jednak wciąż nic się nie wydarzyło. Ruchy stawały się coraz bardziej nerwowe... Wtem opuszki natrafiły na strup, po wcześniej rozdrapanym czyraku. Resztki paznokci, jakie mu jeszcze pozostały po uczcie, kurczowo złapały za zakrzep krwi i ropy. Zaschnięta wydzielina wbiła się miedzy kucie, a ciało, szybki ruch wyrwał skazę wraz z kilkoma bizonkami odsłaniając nową ranę. Była ona tuż przy odbycie, pomyślał, że przy kolejnym wypróżnianiu zanieczyści sobie krew. Kolejna obraz przebiegł mu przez myśli: on z na wpół zgnitym odbytem i pośladkami. Z przerażającej wizji wyrwał go jeszcze bardziej złowieszczy głos kolegi zza drzwi „ Skończyłeś?” Wyciekająca, kropla z cewki moczowej natychmiast się cofnęła. „On nasłuchuje, słyszy, domyśla się...” Oblał go zimny pot, kurczowo złapał za tyłek i silnymi ruchami zaczął się coraz mocniej obmacywać, zazwyczaj to pomagało wydalić mocz, ale wizja kolegi stojącego tuż obok, była zbyt dużym koszmarem by móc się temu przeciwstawić. „On zobaczy, dowie się...” Wpadł na pomysł, by przejść z pozycji wertykalnej i ... „Jacek?” „a to skurwiel...” ... usiąść na sedesie, może pomoże.” Zaczął się przemieszczać i w tym momencie zapanowała całkowita cisza, a każdy ruch Jacka wydawał się być jak dudnienie. Usłyszał pukanie zobaczył jego twarz, rozmytą w przydymionej szybce. Zamiast wydalać mocz jego prącie zaczęło się podnosić... Kolejny stukot „Jacek?” Z kabiny obok usłyszał ciurk moczu, rozbryzgującego się o powierzchnię muszli klozetowej. Poczuł ostry smród sików dojrzewającego chłopaka, mieszający się z, ogólnie panującym, odorem szkolnego kibla. Brzmiało to jak wodospad o ogromnym ciśnieniu, przypomniał sobie własne jakże żałosne oddawanie moczu. „Tamten też słyszy!” Kabina stała się jakby mniejsza. Wtem zobaczył jak klamka idzie w dół... Nie wytrzymał, chciał krzyczeć z rozpaczy... wściekłości...
Obudził się, poczuł wilgoć w kroczu. Wiedział co tam zastanie, nienawidził tego, mimo to odchylił kołdrę, następnie majtki. W ciemności zobaczył ich zarys, nie przypominały majtek normalnego faceta. Gumka była ciasna, ta sama co kilka lat temu, przecież on nie potrzebował nowych. Zobaczył własne, przerażające, genitalia całe oblepione białą, lepką cieczą i chociaż było jej bardzo niewiele, pokrywała wszystko. Dało się czuć ten obrzydliwy zapach zgnitego ciała, zastanawiało go, czy każda sperma tak cuchnie. Chciał płakać, wyżyć się na czymś, przeklinać... nie miał siły! Mechanicznie poszedł do ubikacji przebrać się i oddać mocz, by jakiekolwiek resztki nie zostały w cewce. Po owej czynności bardzo dokładnie w półśnie wycierał sedes, chociaż był pewny o jego czystości, przecież bardzo uważał, by swoim syfem niczego nie skazić... Wszystkie jego ruchy były mechaniczne. Chciał jak najszybciej znaleźć się w łóżku i spać, zapomnieć... Jacka piekły oczy.

Miłość w czasach pop Kultury

18.12.2003 na lekcji polskiego otrzymałem świstek papieru z aforyzmem z książki przesiąkniętej zarazą, w celu niezwłocznej interpretacji, zawartej w kilku prostych słowach, myśli filozoficznej. I wszystko potoczyłoby się właściwie, gdyby nie fakt, że okazałem się nieodpowiednią osobą w nieodpowiednim czasie na rozważania o miłości. Nie myśląc zbyt wiele, skitowałem, że miłości jako takiej nie ma, a zgodnie z tezą: ”świat bez miłości jest martwym światem” wszyscy jesteśmy pięknymi trupami... TO był błąd. Usłyszałem przeciągłe i przepełnione ironią westchnienie koleżanki Jacyny, a była to jedynie zapowiedz istnej krucjaty obrońców tej cudownie pustej maksymy, jaką jest miłość. Przybijając sobie gwóźdź do skrzyneczki, przekrzyczałem tłum dodając, że jest to najbardziej egoistyczne uczucie, jakie mogę sobie wyobrazić... i to był koniec.
Niestety tak zwana miłość istnieje i jest największym przekleństwem naszej rzeczywistości. Nie są to słowa błędnego kochanka o złamanym sercu, a osoby, która z przyczyn nie zależnych od siebie, kochać nigdy móc nie będzie. Mimo, iż uważam się z tego powodu za „oczyszczonego”, to muszę przyznać, że ciąży nade mną cień goryczy... czarne morze bólu, wywołane pewnym brakiem.
Miłość to śmierć. I choć po zakochaniu następuje pewne odrodzenie w innej osobie, dla mnie jest ono połowiczne i nietrwałe, acz oczywiście intensywne i chyba nawet można powiedzieć, że piękne. Lecz co mi z tego, jeżeli to już nie będzie moje ja, egzystujące w świecie, jaki sobie utworzyłem przez te wszystkie lata. Przeraża mnie myśl, że społeczeństwo tak łatwo zaakceptowało fakt... mało tego hołduje ten stan, w którym ludzie, dotknięci magią chemii, zatracają cały swój system wartości tylko po to by „kochać”, cokolwiek to znaczy... Czego nienawidzę w całym tym kramie, to poczucia chorego zdeterminowania przez... przez każdy otaczający mnie, wątły element. Miłość to także dowód słabości człowieka, bo czym ona jest jak nie ucieczką przed niewidzialnym wrogiem w ramiona innych. Kochamy tylko i wyłącznie dlatego, by być kochanymi i nawet jeżeli tak nie jest, to trwamy w tym paradoksie, wiedzeni bzdurną nadzieją. W tym objawia się skrajny egoizm tego uczucia. Wszystko to objaw dążenia do hedonizmu, środek się nie liczy – czemu więc, nie miało to być ciało i dusza innej osoby? Nie twierdzę, że robimy to umyślnie, ale błagam spójrzmy na to realnie – drugi człowiek się nie liczy, chociaż gotowi jesteśmy za niego zginąć, przecież w każdej chwili można zastąpić tego jedynego wybranka osobą trzecią. Resztą, co by tu nie powiedzieć, wszystko to jest po prostu żałosne i tak już spospoliciałe, że głupio mi o tym pisać. Chociaż uważam, że człowiek na więcej wspólnego ze zwierzęciem, niż by tego chciał, to przecież w końcu jesteśmy homo sapiens sapiens i powinniśmy przynajmniej starać się zapanować nad instynktem i nie bawić się w dzikie gody, nieprawdaż? Już nawet nie wspominam, że całe nasze życie można sprowadzić do sinusoidy od zaspokojenia do zaspokojenia, ale gdzie tu jakiś większy sens? Nigdy nie chce mieć potomstwa, bo nie mam serca skazywać niewinne istoty (czytaj – takie, które nie zdążyły nagrzeszyć) na śmierć, co pod względem biologicznym, a co śmieszniejsze religijnym, robi ze mnie człowieka bezużytecznego. Wniosek? Nasze życie to pasmo wyroków ostatecznych dla przyszłych pokoleń, które złapane w wir zdradliwej „miłości”, także wpiszą się w ten straszliwy schemat. Na szczęście etyka pozwala mi jeszcze jakoś koegzystować. Nie wiem co jeszcze mam dodać... chcę być zawsze sobą, a to uczucie zatracenia po prostu zniewala, a do tego wywodzi się ze złych pobudek.
Na koniec: ku polemice z geniuszem Patera (od którego pogarda biła dzisiaj tak mocna, że wydawała mi się podpadać pod litość:) - egoizm to jedyna prawda w jaką wierzę i oczywiście nie potępiam tego... Twierdzenie, że istnieją trzy stany wolne od tego zjawiska, to okłamywanie samego siebie. Co mnie naprawdę zdziwiło, to zaliczenie do tych stanów tak zwanej litości. Osobiście uważam, że jest to najbardziej podłe i destrukcyjne uczucie, jakie tylko chory umysł człowieka mógł stworzyć. I nie będą tego komentował, spróbujcie tylko postawić się w położeniu osoby, której litość się okazuje...

---------- 14:04 ----------

2004-02-10
Trzy słowa o mnie dla mnie...
Zgubiłem gdzieś sens i bardzo trudno mi się wyrwać, z zaistniałej rzeczywistości. No cóż zdarza się i tak...Co mnie najbardziej niewoli, jest świadomość, można by powiedzieć, ideologicznej porażki, bo co by nie powiedzieć, jesteśmy zwierzętami stadnymi... Ja chciałem byś sam dla siebie i przez siebie. Wpisać się w schemat swoistego narcyza, ale takiego wyjątkowego ze względu na poczucie całkowitej brzydoty, cokolwiek to znaczy. Nie rozwodząc się nadto nad rozwojem przyczynowo skutkowo, po prostu zdałem sobie sprawę, że potrzebuję innych, by mówili mi, czy jeszcze żyję. Mówiąc, że nie jest jeszcze tak źle, okłamywałbym sam siebie. Mam tego serdecznie dosyć; czego? Nienawidzę bzdurnych pytań bez odpowiedzi...

---------- 14:11 ----------

2004-02-12
Obchodzę właśnie tygodniową odmianę rocznicy tamtych zdarzeń i smutno mi BO, ŻE...
Jeszcze nigdy, przekraczając mury szkolne, nie miałem takiego powitania. Spuściwszy głowę, miałem nadzieję, na przemknięcie się cichaczem przez tabun rozweselonych twarzy i ominięcie, ciążących na mnie, spojrzeń. Stało się jednak inaczej. Pojedyncze grupki, już z daleka widząc mnie, entuzjastycznie wykrzykiwały to przeklęte imię, moje imię i ochoczo wymieniały uścisk dłoni. Powodu tego wszystkiego mogłem się tylko domyślać. Tonąc w katastroficznych spekulacjach, podążyłem do klasy, gdzie towarzyszący mi wstyd miał osiągnąć swoje apogeum...
Całą niedzielę przeleżałem, ucząc się, jak ktoś ładnie określił chorobę, swojego sufitu na pamięć. Tym razem jednak, z owej nauki nic nie wyszło, bo nie byłem wstanie otworzyć oczu. Wierciłem się; jednostajne ułożenie przynosiło ból i poczucie brudu. Chciałem zapaść w głęboki, bezwładny sen, ale ile można? Półmrok mieszał się ze smrodem, jednak w pewien sposób niedogodności były mi obojętne... zresztą wszystko mi, jak to ktoś kiedyś powiedział, zwisało, dyndało, czy może coś jeszcze ze sobą robiło, zresztą mniejsza z tym. Mimo znieczulenia i pogrążenia się we własnym krwawym oniryzmie, niepokój pozostał. W głowie huczał mi dźwięk, wypowiedzianych tego ranka słów. Powoli zaczęły układać się z logiczną całość... chociaż wolałbym, żeby pozostały zlepkiem nic nie znaczących dźwięków. Przed oczyma duszy mojej widziałem coraz to nowe aspekty, a także bez końca powtarzające się, postrzegane pod różnym kątem, sceny. Pragnąłem czuć się źle i chociaż już gorzej nie mogłem, nie miało to niczego wspólnego z żalem za popełnione czyny. Zawładnęła mną dżuma, która targała mym ciałem aż do godziny osiemnastej, po czym nastąpiło samoczynne katharsis. Niestety tylko połowiczne; świadomość wciąż cierpiała. Bałem się konsekwencji jutrzejszego dnia i bezkompromisowego kontaktu z pewnymi osobami...
Przebudzenie przyniosło ze sobą istotne zaskoczenie. Brak dzikich rytmów, wydobywających się z dwóch kolumn, dotarł do mnie dopiero po dłuższej chwili. Istotą mojej zadumy było jednak oświetlenie, które nijak nie pasowało do stereotypowej, nastrojowej ciemności. Przerażająca jasność wdarła mi się pod powieki; ścisnąłem je tak mocno, jak tylko mogłem i udałem, że pobudka była tylko snem, koszmarną marą... umysł nabrał się. Ktoś przykrył mnie płaszczem; było zimno, zimna nie czułem.
Nieświadomie bawiłem się w żywego trupa. Jako człowiek teoretycznie martwy, nie posiadałem sprawnego umysłu, chociaż z pewnością serce biło mi jak dzwon, i może być to pewnym wytłumaczeniem, dlaczego nie zarejestrowałem kilku istotnych zdarzeń z mojego poczciwego, grzesznego żywota. Ponoć działo się wiele, a ja nawet stałem się bohaterem groteskowej, dla mnie przykrej sceny. Na szczęście współczynnik tolerancyjności, wobec osób chwilowo wypadłych z formy, zacznie przekracza normy moralne. Ku moje czci puszczono jakąś piosenkę Czerwonych Gitar o Piotrku, życie toczyło się frenetycznym gwarem, tłum falował, na krótką chwilę ograniczające nas ściany, stały się centrum wszechświata. Krążyliśmy wokół siebie jak zagubione satelity, moja ciało niemalże niebieskie, okazało się być kometą, ciężko wbiło się w zgrupowanie gwiazdek i martwym okiem, niemo uczestniczyło w całym tym kramie. Ktoś trzymał mnie za rękę, ktoś coś mówił, ktoś bełkotał... nie, to ja bełkotałem. Następnie nawet to symboliczne uczestnictwo we współżyciu grupy urwało się...
Nie wiem, czy tak było, ale wydaje mi się, że miałem ogniki w ślepiach na samą myśl o tym, co się zaraz stanie. Po wręczeniu prezentów jubilatom, a nawet w trakcie tego obrządku rozpoczął się wyścig jednoosobowy. Co dziwne tańczyło mi się coraz gorzej, a początkowy entuzjazm, wywołany napięciem oczekiwania, zaczął ustępować szarej rzeczywistości. To nic, miałem truciznę na chandrę, chociaż prawdę mówiąc, od początku przyświecał mi tylko jeden cel. Świat wirował. Za lepszy czas, za maturę, za uda matematyczki, za każde udo z osobna... Podchodziłem do kolegów, by obdarzyć ich uśmiechem i czekać na wzajemność. Z tym bywało różnie. Paradoksalnie pragnąłem znaleźć się w centrum uwagi i jednocześnie uciec stamtąd jak najdalej. Biegłem więc, nie postawiwszy nawet jednego kroku. Ktoś rzucił hasło abordażu na kolejny sklep całodobowy. Entuzjastycznie krzyknąłem trzy razy tak i ponoć nawet byłem w owym sklepie, tego jednak już nie do końca pamiętam...
Pierwszym wielkim zaskoczeniem był ogrom sali, drugim jej pustka. W rogu na kanapie siedzieli pionierzy. Wiejskim obyczajem podszedłem do każdego z osobna, by podać dłoń i dać przygłupią aluzję do zbliżającego się maratonu. Czułem, że jest to żałosne, oni też to wiedzieli, ale jak jeden mąż utrzymywaliśmy pogodne oblicza. Potrzebowałem przyczyny, by móc od nich uciec... ale tylko na chwilę, czas potrzebny mi do rozluźnienia i wypogodzenia chmurnego nastroju. Pretekst się znalazł. Ktoś musiał iść po pieprz. Przyprawę kupiłem bez większych problemów, po to drugie musiałem iść nieco dalej. W głosie sprzedawcy wyczułem prawdziwy smutek z powodu niemożności udzielenia mi pomocnej dłoni, dodał także, że i jemu by to się przydało. Wyglądał co najmniej żałośnie. Z powrotem wracaliśmy już w piątkę, wszystkich spotkałem w supermarkecie. Obładowani i z wiarą w doskonałą zabawę, jaka miała nas czekać na miejscu, ruszyliśmy pewnym krokiem w stronę kościoła. No tak, zapomniałem dodać, że wszystko miało miejsce w późno gotyckiej przybudówce do świątyni Św. Magdaleny , chociaż od razu muszę sprostować, że z ową instytucją nie miało niczego wspólnego. Właściwie nie wnosi to do fabuły niczego nowego, gdyby nie fakt, że do sali prowadziły kamienne, strome schody. Popatrzyliśmy na nie strachliwym, proroczym okiem. Czy istnieje fatum?
Już miałem zabrać komórkę, ale zadrżała mi ręka... Nie ma sensu narażać się na straty finansowe. Narzuciłem na siebie kurtkę; lapidarnie pożegnałem się z rodzicami i już biegłem w stronę tramwaju numer 6. Do spotkania pozostała mi niecała godzina, a jeszcze musiałem skoczyć po opakowanie na kolczyki, które kupił mój kolega, jako prezent dla solenizantki. Chłodna bryza, która owiała mi twarz, okazała się być kującym mrozem. Jednak nie miało to żadnego znaczenia; dzisiaj miało coś się zmienić i tylko to się liczyło...

---------- 19:43 13.11.2008 ----------

Szukając filmów z liceum, znalazłem w archiwowanych dokumentach swoje teksty sprzed tych 5-7 lat (próbka powyżej)… i nie mogę opędzać się od przytłaczającej myśli, że to wszystko zmierza do nikąd… zadaje sobie pytanie, czy jest sens dalej się męczyć w takiej formie? Wróciłem właśnie z Amsterdamu; podczas pobytu mignęła mi niepodziewanie jedna klatka z rozmazanym napisem ‘wolność’, zagubiona wśród tych setek urwanych… sile się na jakąś refleksję. Tej brak…

Kupiłem kawę marki Davidoff… rozbawiła mnie nadrukowana maksyma: „Having a taste for quality is having a taste of life”

---------- 20:00 ----------

nie wiem dlaczego... uslyszalem w podswiadomosci slowo silencio

http://www.youtube.com/watch?v=jLhbf-K10IM&feature=related
laissez_faire
 

Postprzez wielorybica » 13 lis 2008, o 21:55

To chyba jedna z najbardziej poruszajacych scen filmowych według mnie, bardzo dla mnie ważna.

Nie daj się pożreć lękom.
Avatar użytkownika
wielorybica
 
Posty: 458
Dołączył(a): 17 gru 2007, o 01:40

Postprzez laissez_faire » 16 lis 2008, o 20:00

laissez_faire
 

Postprzez rainman » 16 lis 2008, o 20:58

tak to piekna scena i piekny spiew, ale nie wiem o czym jest tekst Llorando...
pozdrawiam Laissez
Avatar użytkownika
rainman
 
Posty: 245
Dołączył(a): 11 lut 2008, o 23:14

Postprzez laissez_faire » 16 lis 2008, o 21:09

... nie jednak nie chce przytaczac znaczenia slow... zinterpretowana piosenka staje mi sie obca... wole ja czuc zmyslami... zachwycac sie oplatajacym mnie dzwiekiem...

rainman, gdybys wiedzial, jak ciezko zdobyc mi sie na najzwyklejsza ludzka reakcje i wyrazic wdziecznosc, ze jestes... eh...
laissez_faire
 

Postprzez rainman » 16 lis 2008, o 23:05

ciesze sie ze jestes laissez
Avatar użytkownika
rainman
 
Posty: 245
Dołączył(a): 11 lut 2008, o 23:14

Postprzez laissez_faire » 20 lis 2008, o 13:31

TEATRZYK „ZIELONA GĘŚ”


ma zaszczyt przedstawić

„Żarłoczną Ewę”

Występują:

WĄŻ, ADAM i EWA

WĄŻ:
(podaje Ewie jabłko na tacy)
Ugryź i daj Adamowi

ADAM:
(ryczy)
Daj ugryźć! Daj ugryźć!

EWA:
(zjada całe jabłko)

WĄŻ:
(przerażony)
I co teraz będzie?

ADAM:
Niedobrze. Cała Biblia na nic.

K U R T Y N A
laissez_faire
 

Postprzez kaśku » 20 lis 2008, o 14:33

:usmiech:
kaśku
 
Posty: 706
Dołączył(a): 15 lis 2007, o 21:42

Poprzednia stronaNastępna strona

Powrót do Depresja

Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 301 gości

cron