Czego się spodziewaliście a jak było w rzeczywistości?
Piszę to na forum o depresji bo niestety jest mały wybór forów i tutaj mi najbardziej pasowało.
Do wpisu zainspirowała mnie własna historia
U psychologa byłam tylko raz, i to bynajmniej z przyczyną całkiem niepodobną do tej, która jest tutaj głównym tematem. Najbardziej wryła mi się w pamięć psyhodeliczna podłoga w czarno- białą szachownicę. Na korytarzu poczułam się niczym pionek mający za chwilę odbyc starcie w tej przerażającej bitwie. Pamiętam też babkę z małą, może 5-letnia córeczką i nastoletniego chłopaka, z ledwo co widocznym zarostem, który łypał na mnie spod oka. Do tego gdzie nie spojrzysz gabinety, łącznie chyba z 8 sztuk, na każdej ścianie jakiś gabinet, na każdym kroku jakis gabinet, słowem- gdzie nie spojrzysz to gabinet. I psycholożki (same kobiety!), lawirujące pomiędzy tymi drzwiami, prowadzacymi każde do oddzielnej komnaty tajemnic.
W zasadzie powód wizyty był tak naprawdę bardzo błahy, a nawet bezsensowny. Na wizytę zaciągnęła mnie mama. Najzabawniejsze jest to, że może rzeczywiście taka wizyta byłaby mi nawet potrzebna, ale z całkowicie innych przyczyn niż miało to miejsce.
Było to w sumie bardzo śmieszne.
Otóż:
Moja mama wcześniej ustaliła sobie, że jak tam pójdziemy na tą jedną wizytę to pani (pan?) psycholog swoimi persfazyjnymi taktykami, których nauczyli ją na studiach przekona mnie, abym była grzeczną dziewczynką i słuchała się rodziców (bo od tego psycholog w końcu jest!), nie starając się nawet bardziej rozpatrzyć przyczyny i poszukać jakiś głębszych związków przyczynowo- skutkowych. Przed wizytą powiedziała mi jeszcze, że kiedyś (chyba będąc "pod wpływem", jesli nie w przypływie jakiegoś nagłego fixum- dyrdum) zwierzyłam się jej, iż chciałabym pogadać o pewnych sprawach z jakimś specjalistą i więc przy okazji wyjaśnilibyśmy te "pewne sprawy". Ale najlepsze było to, że ta kobieta myślała, iż po jednej wizycie wszystko się wyjaśni, bo w końcu ona, taka zawalona pracą, przecież nie ma czasu jeździć tam ze mną regularnie.
Tyle o mamie
Teraz o psychologu
Być może wcześniej miałam jakieś trochę nierealne wizje i pomysły na mojego psychologa idealnego.
Zawsze myślałam, że specjalista to trochę coś w rodzaju "mędrcy filozofa". Że nie skupia się tylko na pustej (lub nie pustej) gadce, ale także stara się wyczuwać uczucia oraz poznawać myśli pacjenta na postawie gestów i mowy ciała. Że kiedy czuje, iż pacjent "kręci" to stara się stosować takie różne psychologiczne praktyki i chwyty, mające na celu wyciagnąć od niego prawdę. Że potrafi podejść pacjenta z nienacka, nasunąć mu jakąś głębszą myśl czy refleksję, walnąć w niego w nieoczekiwanej chwili niczym piorun z nieba. Wstrząsnąć, ale zarazem ukoić. I zaskoczyć. Np. spostrzegawczym komentarzem. Stosować rózne taktyki i tricki, aby wyciągnąć tą prawdziwą prawdę, kiedy wyczuje że coś tu nie gra. Wykazać się bystrością. No, ale może nie każdy się z tym rodzi. Myślałam, że po takiej wizycie, człowiek czuje się do głebi wstrząśnięty i poruszony, ale zarazem naładowany energią i siłą do przebicia potrzebną do pokonania tych swoich problemów.
Natomiast rzeczywistośc okazała się bardziej rutynna i oklepana niż bym mogła pomysleć. Zaczęło się na typowej gadce "na rozluźnienie" bez większego wgłębiania, choć z początku babka starała się ją pociągnąć, ale widząc, że się specjalnie nie staram, szybko zrezygnowała. No dobra, może to moja wina że odpowiadałam krótko i dosyć rzeczowo i skoro tak robię to niby czemu oczekuję, że ktoś mnie sam wyciągnie za język, ale ja najpierw staram się wybadać grunt. A w tym przypadku, wierzcie mi, podłoże było słabe i liche.
Gadka pani psycholog przypominała do bólu rozmowy z rubryczki "wasze problemy" w gazecie dla nastolatków. Babka wyrecytowała swoje niczym z encyklopedii, po czym zrobiła "dobrą minę do złej gry". Ja przytaknęłam (bo co miałam zrobić, zresztą i tak się nie entuzajzmowałam tą wizytą i wcale jej nie chciałam). Matka przytaknęła (a przytakiwała aż nadto gorliwie). No i takim sposobem doszliśmy do obopólnego porozumienia.
Na końcu bylo już tylko rozdawanie telefonów, bo "w każdej chwili można do nas zadzwonić i umówić się na wizytę".
"Na wyjściu" matka mi powiedziała, że nie oczekiwała iż psycholog tak błaho potraktuje moją sprawę (a przytakiwała!) i że po prostu "przemówi mi (mi, niedobremu dziecku) do rozumu". A psycholog jaki był, taki był, ale przynajmniej to miał w sobie dobre, że starał sie póść na kompromis i znaleźć rozwiązanie wygodne dla obu stron.
................
I wiecie co? Ta wizyta rozwiała wszystkie moje wątpliwości. I pozostał mi po niej już tylko niesmak.
... oraz wspomnienie tamtej szachownicy.