Tytuł celowo kontrowersyjny, ale też niestety coś w tym jest.
Ojciec od dawna choruje na depresję, jakieś 7 lat; jeszcze dłużej - odkąd pamiętam pije. W 2003r. miał próbe samobójczą, był w szpitalu, póżniej też na oddziale dziennym. Przerwał to z powodu pracy, chodził regularnie do psychiatry ale tylko po leki i okazyjnie do psychologów. Ogólnie jego sytuacja jest całkiem niezła. Ma za soba dwa nieudane małżeństwa owszem, ale z tego 4 udanych dzieci (w tym ja :p) i wnuka. Zawsze podkreślał, że dzieci to dla niego duża wartość jednak niestety w praktyce różnie z tym bywało momenty zainteresowania, były przetykane całkowitą obojętnością. Od 4 lat jest z super kobietą, która bardzo go kocha i stara się wspierać. Ma może niewdzięczną ale komfortową pracę (niezłe pieniądze, nienormowany czas pracy). Jest lubiany, w towarzystwie gra pierwsze skrzypce, ma pasje (góry, sztuka, książki). Po pierwszej próbie samobójczej jego samopoczucie jak to w depresji to górki i dołki. Jeśli chodzi o pracę to zawsze się mobilizował, lub tłumaczył tak by nie zawalić; ale alkohol niestety ciągle mu towarzyszył. Niestety jest to ten gorszy rodzaj alkoholika o ile jest taki. Codziennie 2 piwa, 4, 8 , 15 różnie. Lub butelka dwie wina. Na uwagę, że chyba jest problem z piciem robił przerwy tygodniowe nawet 2-3 miesięczne by udowodnić że nie jest przecież alkoholikiem. Alkohol potęguje u niego depresję, a może to że cały czas bierze do tego psychotropy. W tamtym czasie efectin, xanax, cloraxen od którego w końcu się uzależnił - teraz nie wiem, nie mówi prawdy. Zawsze mówił o samobójstwie. Powtarzał to tak wiele razy, tyle razy pisał testamenty itd. że mieszkając z nim przyzwyczaiłam się już do sprawdzania czy oddycha gdy spał, myśli że DZISIAJ żyje (co jutro się okaże) i ogólnego przygotowania na jego śmierć. W listopadzie podjął drugą próbę samobójczą. O swoim zamiarze poinformował mnie i swoją partnerkę. Przy pomocy Policji, po godzinach niesamowitych nerwów udało się go odnaleźć i uratować dosłownie w ostatnim momencie. Gdy doszedł do siebie fizycznie poszedł znów do szpitala na oddział zamknięty. Był wdzięczny i szczęśliwy że go uratowano. Wspólnie zastanawialiśmy się jak z tego razem wyjść, jak mu pomóc jakie leczenie obrać. Współdziałaliśmy i wydawało się, że ta mieszanka depresji z alkoholizmem zostanie uleczona. W szpitalu dano mu nowe niezłe leki, na nowo ustalono leczenie i chciano skierować na oddział leczenia alkoholizmu. Odmówił. Zgodził się na prywatną klinikę odwykową. Wyszedł ze szpitala. Klinikę odłożył na później (po świętach). Nie pił. Do AA do któregoś kiedyś należał zapisać sie nie chciał bo by musiał zaczynać całą terapię 12 kroków od nowa (co z tego?). Nie pił jakieś 3 miesiące. Później bardzo małe ilości. Na dzień dzisiejszy sytuacja wygląda jak przed jego uratowaniem. Chodzi do psychiatry tylko po leki, jakie bierze już nie chce mówić ale na pewno więcej niż przepisane, pije jak pił. Nie codziennie owszem, ale jednak stale. Znów mówi że nie chce życ. Jego partnerka nie ma już sił, ja też. Uratowany cudem dosłownie, a ma to w dupie. Pisze skrótowo. Wiem, że to choroba itd itp. Sama od lipca ma stwierdzone stany depresyjne biorę seronil. Po prostu mam poczucie, że czas pogodzić się ze śmiercia ojca, bo nie jestem nic w stanie zrobić. Byli psychiatrzy, psycholodzy, miała być psychoterapia (nie ma bo argumentuje pieniędzmi albo brakiem czasu), było AA, były wszelkie rozmowy argumenty itp, była uwaga skierowana na niego i brak uwagi.
Jeśli dotrwaliście do końca i nasuwają Wam się jakies uwagi dajcie znać.
Wiem, że on tu bywa na forum, może przeczyta może nie.