Mój ojciec umiera, a mi jest to obojętne.

Problemy związane z depresją.

Mój ojciec umiera, a mi jest to obojętne.

Postprzez corkak » 19 kwi 2008, o 15:00

Tytuł celowo kontrowersyjny, ale też niestety coś w tym jest.
Ojciec od dawna choruje na depresję, jakieś 7 lat; jeszcze dłużej - odkąd pamiętam pije. W 2003r. miał próbe samobójczą, był w szpitalu, póżniej też na oddziale dziennym. Przerwał to z powodu pracy, chodził regularnie do psychiatry ale tylko po leki i okazyjnie do psychologów. Ogólnie jego sytuacja jest całkiem niezła. Ma za soba dwa nieudane małżeństwa owszem, ale z tego 4 udanych dzieci (w tym ja :p) i wnuka. Zawsze podkreślał, że dzieci to dla niego duża wartość jednak niestety w praktyce różnie z tym bywało momenty zainteresowania, były przetykane całkowitą obojętnością. Od 4 lat jest z super kobietą, która bardzo go kocha i stara się wspierać. Ma może niewdzięczną ale komfortową pracę (niezłe pieniądze, nienormowany czas pracy). Jest lubiany, w towarzystwie gra pierwsze skrzypce, ma pasje (góry, sztuka, książki). Po pierwszej próbie samobójczej jego samopoczucie jak to w depresji to górki i dołki. Jeśli chodzi o pracę to zawsze się mobilizował, lub tłumaczył tak by nie zawalić; ale alkohol niestety ciągle mu towarzyszył. Niestety jest to ten gorszy rodzaj alkoholika o ile jest taki. Codziennie 2 piwa, 4, 8 , 15 różnie. Lub butelka dwie wina. Na uwagę, że chyba jest problem z piciem robił przerwy tygodniowe nawet 2-3 miesięczne by udowodnić że nie jest przecież alkoholikiem. Alkohol potęguje u niego depresję, a może to że cały czas bierze do tego psychotropy. W tamtym czasie efectin, xanax, cloraxen od którego w końcu się uzależnił - teraz nie wiem, nie mówi prawdy. Zawsze mówił o samobójstwie. Powtarzał to tak wiele razy, tyle razy pisał testamenty itd. że mieszkając z nim przyzwyczaiłam się już do sprawdzania czy oddycha gdy spał, myśli że DZISIAJ żyje (co jutro się okaże) i ogólnego przygotowania na jego śmierć. W listopadzie podjął drugą próbę samobójczą. O swoim zamiarze poinformował mnie i swoją partnerkę. Przy pomocy Policji, po godzinach niesamowitych nerwów udało się go odnaleźć i uratować dosłownie w ostatnim momencie. Gdy doszedł do siebie fizycznie poszedł znów do szpitala na oddział zamknięty. Był wdzięczny i szczęśliwy że go uratowano. Wspólnie zastanawialiśmy się jak z tego razem wyjść, jak mu pomóc jakie leczenie obrać. Współdziałaliśmy i wydawało się, że ta mieszanka depresji z alkoholizmem zostanie uleczona. W szpitalu dano mu nowe niezłe leki, na nowo ustalono leczenie i chciano skierować na oddział leczenia alkoholizmu. Odmówił. Zgodził się na prywatną klinikę odwykową. Wyszedł ze szpitala. Klinikę odłożył na później (po świętach). Nie pił. Do AA do któregoś kiedyś należał zapisać sie nie chciał bo by musiał zaczynać całą terapię 12 kroków od nowa (co z tego?). Nie pił jakieś 3 miesiące. Później bardzo małe ilości. Na dzień dzisiejszy sytuacja wygląda jak przed jego uratowaniem. Chodzi do psychiatry tylko po leki, jakie bierze już nie chce mówić ale na pewno więcej niż przepisane, pije jak pił. Nie codziennie owszem, ale jednak stale. Znów mówi że nie chce życ. Jego partnerka nie ma już sił, ja też. Uratowany cudem dosłownie, a ma to w dupie. Pisze skrótowo. Wiem, że to choroba itd itp. Sama od lipca ma stwierdzone stany depresyjne biorę seronil. Po prostu mam poczucie, że czas pogodzić się ze śmiercia ojca, bo nie jestem nic w stanie zrobić. Byli psychiatrzy, psycholodzy, miała być psychoterapia (nie ma bo argumentuje pieniędzmi albo brakiem czasu), było AA, były wszelkie rozmowy argumenty itp, była uwaga skierowana na niego i brak uwagi.
Jeśli dotrwaliście do końca i nasuwają Wam się jakies uwagi dajcie znać.
Wiem, że on tu bywa na forum, może przeczyta może nie.
corkak
 
Posty: 1
Dołączył(a): 19 kwi 2008, o 14:19

Postprzez ewa_pa » 19 kwi 2008, o 22:54

przeczytałam co piszesz
tak są sytuacje w których jestesmy po prostu bezsilni ...
nie est to łatwe piszesz ze jest Ci to on obojetny a ja w to po prostu nie wierze nie wierze i juz ...trudne to wszystko...miłosc nienawisc..zawodzenie sie...i walka o niego...
przypomina sie mi fragment piosenki
"ilez mozna w ty m cyrku zyc pytamy stojac na głowie....i słychac tylko klauna smiech...to jest jedyna odpowiedź"
Avatar użytkownika
ewa_pa
 
Posty: 812
Dołączył(a): 30 sie 2007, o 21:15
Lokalizacja: bielsko

Postprzez 123 » 20 kwi 2008, o 00:57

corkak,

przeczytałam cały Twój post i smutno mi się zrobiło bardzo.
Szkoda mi Twojego taty, bo widać, że to nieszczęśliwy człowiek, chciałby pewnie żyć i być szczęśliwy, ale nie radzi sobie sam ze sobą :( A rodzina widać też już nie ma siły żyć ciągle w strachu, czy czegoś sobie nie zrobił a może za chwilę to się stanie jak zostanie sam w domu itp.
Współczuję. Sytuacja jest trudna. Ale na pewno nie beznadziejna!
Nie powinnaś tak pisać o swoim ojcu, że pogodziłaś się z jego śmiercią, że jest Ci obojętny. Nie możesz tak, przecież On jeszcze żyje!
Jeśli rodzina Go opuści to kto mu zostanie?
A może dla jego dobra trzeba Go czasowo ubezwłasnowolnić i skierować na przymusowe leczenie?? Tylko żeby to nie była dla niego później wegetacja, że będzie na siłę faszerowany psychotropami i będzie żył jak we śnie, nieświadom niczego! Chodzi mi raczej o to, by skierować go siłą na jakieś leczenie, skoro dobrowolnie nie można. A jak to zrobić to musiałabyś się poradzić lekarza czy prawnika jakiegoś.
Nie przekreślaj jeszcze swojego Ojca. Spróbuj mu pomóc.
Zjednoczcie siły z tą Jego partnerką, zróbcie coś, nie pozwólcie mu po raz kolejny targnąć się na swoje życie!
Pozdrawiam.
Avatar użytkownika
123
 
Posty: 69
Dołączył(a): 2 kwi 2008, o 20:26
Lokalizacja: Polska

Postprzez bunia » 20 kwi 2008, o 09:17

Nie nad wszystkim mamy kontrole,sa rzeczy na ktore nie mamy wplywu do konca ale obecnosc jest wazna a najgorsze jest skreslic czlowieka.
Nie da sie zyc za druga osobe ale mozna jej towarzyszyc tak dlugo jak to mozliwe.
Rozne sa przyczyny tak ciezkiej depresji i dlatego walka z nia nie jest latwa ale szansa jest zawsze.....byc moze Twoj tata stracil motywacje,byc moze jest to silniejsze od niego ale poczucie samotnosci jest jeszcze gorsze dlatego zycze abyscie wspolnie pokonali ta chorobe.
Pozdrawiam cieplo.
Avatar użytkownika
bunia
 
Posty: 3959
Dołączył(a): 5 maja 2007, o 09:19
Lokalizacja: z wyspy

Postprzez Ventia » 20 kwi 2008, o 17:40

Po prostu przy nim bądź.
Ventia
 

Postprzez mariusz25 » 20 kwi 2008, o 23:21

bezsilni jestesmy
mariusz25
 
Posty: 779
Dołączył(a): 8 maja 2007, o 18:22

corkak

Postprzez baba » 23 maja 2008, o 11:16

Do Twojego Taty:
Prosze Pana-smierci nie trzeba szukac,ona i tak przyjdzie,szybciej niz Pan sie spodziewa.Moj ojciec byl taki jak Pan,bez wyjatku.Wszyscy w rodzinie zyli jego dołami i gorkami do pewnego czasu.Potem przyzwyczaili się i następne 30 lat przeleciało w chłodnej obojętności.Wyjątek stanowiła Babcia a póżniej jego druga żona .One były za blisko.Za blisko żeby działać i za blisko żeby nie cierpiec. W odwodzie byłam ja.moje małe dzieci i mój mąż.
W czasie gdy sięgał dna,miał lęki i delirium- pakowalam go do szpitala a on cynicznie twierdził ze jestem przy nim tylko wtedy gdy pije. Gdy stawal na nogi był egoistycznym,samolubnym, niedojrzałym emocjonalnie facetem,który traktowal wszystkich instrumentalnie. Obraził się gdy odmówiłam wzięcia dla niego dużego kredytu w banku.Nie pozwolił odwiedzać umierajacej w jego domu Babci a jego żona cały czas groziła,że mi "odda tatusia"/?!/. Napisałam list i zerwałam kontakty. Babcie,ktora mnie wychowała odali do domu starców nie zawiadamiajac mnie o tym.Tam zmarła. Balansowanie ojca na linie, z butelką w dłoni, przeplatane było zdobywaniem górskich szczytów,grą w tenisa,prowadzeniem niewielkiej,wciąż zadłużonej firmy,działaniem w AA. Gdy dostał satysfakcjonującą go pracę naukową jakos się trzymał.
I wtedy nieproszony odezwał się nowotwór. Długa, skomplikowana operacja uratowała mu życie.Miał silny organizm.Pracował,uprawiał sport.Po kilku miesiącach, po przedłużającym się zaziębieniu i trudnościach z oddychaniem na zdjeciu rentg. wyszedł zaawansowany nowotwór płuc. Pracował do końca i robił plany na przyszłosć. Powiedział żonie -"Ślepym byc, głuchym...ale żyć!"
Przyjechalam, gdy tracił przytomność,dusił się.Ostatnie jego słowa, chce wierzyc, że świadome,brzmiały-nie płacz. Płakałam. Płakałam nad straconym czasem,nad tym, co moglismy sobie dać,czego mogliśmy uniknać.

Życie, proszę Pana, jest krótkie. Pan jeszcze nie wie- jak krótkie. Jeszcze Pan żyje.
Zostawiamy po sobie dzieci i wnuki. Żyjemy w nich. Przekażmy im to, co mamy w sobie najlepszego,bo to co najgorsze i tak dostaną.
baba
 
Posty: 1
Dołączył(a): 22 maja 2008, o 11:04


Powrót do Depresja

Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 460 gości

cron