Witajcie. ruszyłem tą moją depresję, nawet zdecydowałem się odwiedić psychologa ale jakoś sięgając poza zasłonę tychże moich depresyjnych dylematów na powierzchnie wypływa mi jakiś dojmujący smutek. nie jest to nastruj depresyjny, mogę go odrużnić od tejże mojej powszedniej depresji choćby tym ze nie ma w nim negatywnych, autodestrukcyjnych myśli.
lecz jakoś nie wiem co dalej, bo jeśli istotnie ów smutek czaił by się poza moją depresją, i z racji jego wypierania popadał bym w tak znaczące i dotkliwe doły, to jak uporać się z tym smutkiem?
a jeśli on trwa nieprzerwanie kilka dni z rzędu czy nie jest on czasem inną formą depresji, albo też jakimś zamaskowanym jej wariantem?
byłbym wdzięczny za wszelkie słowa pokrzepienia, które zarazem pomogły by mi rozeznać się w tym moim smutku. pozdrawiam serdecznie.