Minęło dużo lat...

Problemy związane z depresją.

Minęło dużo lat...

Postprzez Sinuhe » 8 paź 2017, o 00:54

Pierwszy raz napisałem tu a właściwie na poprzednim wortalu lat temu sam nie wiem, 15 chyba.
To chyba całkiem sporo.

Z pozycji czysto depresyjnej. I też z zaznaczeniem chyba...
Działo się sporo. Po jakichś 2 latach wizyty u psycholog. Depresja, nerwica.

Takie tam gadanie o dzieciństwie, DDA, sratatata...
Ale pomogło, albo zgrało się z czymś innym.
Ileś lat spokoju.
Takiego swobodnego, beztroskiego kawalerstwa, poukładania się i chyba wyciszenia czegos tam.
Potem wreszcie stały związek po jakichś próbach cholera wie czego.
Żona, dziecko, rok temu drugie. Ot tak świetny wiek na rozmnażanie, czyli 40.
Ale, ale, ale...
Jakoś w okolicach mojego pojawienia się na Psychotekście miałem potężne problemy z koncentracją, pamięcią, mrowienia, drętwienia itp. historie. Pewnie przedtem, zanim pojawili się aktualni użytkownicy Psychotekstu. Orm, jeżeli tu zaglądasz, to nawet przed Tobą...
Po tej pani psycholog i iluś latach spokoju znowu powtórka z rozrywki.
Zna tu kto pojęcie brain fog?
Coraz częściej i coraz dłużej.
Wtedy dziewczyna wkurzała się na mnie, że się wyłączam, że nie rozumiem, że nie pamiętam, siedzę tylko gapiąc się w ścianę, że zdolności umysłowe spadają mi do kilku procent możliwości.
Aż przyszedł 2014.
Potworne osłabienie, tętno, nadciśnienie, jaskra itd.
Na dziś to problemów nie miałem wyłącznie z uszami i penisem. Fizycznie, bo seksu to mi się nie chciało.
Nie będę rozwijał tematu - pierwotna diagnoza, że niby stwardnienie rozsiane do dziś ni to jest istotna, ni to nie. Trywialna Mycoplasma Pneumoniae być może mną telepie od dzieciństwa, choć zakaźnik wierzy, że wyjdzie mi jeszcze borelioza. Najmniej dwudziestoletnia a pewnie z dekadę starsza. Albo ta Myco o przebiegu, jak borelka, albo nie wiadomo, co...
Po drodze - ślepota teściowej a potem jej marskość wątroby (nie piła) , obturacyjna choroba płuc, wielotorbielowatość nerek i coś jeszcze. Zmarła. Szkoda, bo fajna babka z niej była. Zwykła, ale szczera i wartościowa. A w międzyczasie po prostu szajba, jakby urok, czy cholera wie co. Pluskwy zawleczone przez lokatorów, wypadek samochodowy, co chwila choćby drobna awaria, wiecznie choroby - niby moje SM, wiecznie coś, bez przerwy - jazda non stop. Co kilka dni jakiś strzał.
Jak wydawało się, że to raczej infekcja, nie SM - opornie lecząca się, bo po roku widać koniec, ale jeszcze coś zostało, to spadłem na łeb i złamałem kręgosłup.
Spokojnie, bez uszkodzenia rdzenia, ale jestem na L4 miesiąc i tydzień już a zapowiada się nie wiadomo ile.

Mam dość.
Mam cholernie dość.
Wiecznie pieprzone coś. Tyle plusów, że żona teraz bez pracy a dzieci mają przedszkole i żłobek pod blokiem i da się je zaprowadzić do instytucji i wrócić w kwadrans.

Ja piernicze, co ma być kolejne - atak kosmitów? Już było fajnie - antybiotyki zadziwiająco uregulowały mi stany lękowe, depresyjne, co pozwoliło uwierzyć, że są one efektem infekcji a nie czegoś innego.
No, ale musiałem zlecieć na łeb. Na noc ściągnąłem kołnierz i gorset - mam spuchnięte między łopatkami a nie było tego przez miesiąc od wypadku. Znowu lata mi nastrój.
Mam dość - ale na zimno i na spokojnie.
Latami czekalem na Coś. Wielkiego, niespodziewanego.
Przestałem.
Znajomi, którzy powtarzali semestry, których uczyłem są dziś doktorami, prezesami, dyrektorami. Świecą jasno i lataj wysoko.
Niby zarabiam ok, ale wciąż w wynajęty mieszkaniu bez konkretu, co dalej. Nie mam ani zacięcia, ani parcia, ani przekonania. Ba! Czasem myślę, że w moim wieku nic nie ma sensu. Czasem żałuję, że jest żona i dzieci, bo można by się po prostu zapić i tyle.
Te naście lat temu pani psycholog piała z zachwytu, że w teście IQ zabrakło mi 6 punktów do maksa. I co? Zdolność do rozwiązywania testów siusiaka znaczy. Na dziś czuje się 10 razy głupszy, bez talentu wiedzy i zacięcia do realizowania się. I tu nie chodzi o poczucie. Wiem, że nie mam już tych zdolności umysłowych.
Ba! Bez wiedzy, czego chcę.
W wieku 41 lat. Absurd, co?
Czasami sobie myślę, e nic nie wiem i niczego nie potrafię. Nawet nie potrafię mieć jednoznacznego stwardnienia rozsianego i mogę być tylko "bardzo rzadkim i ciekawym przypadkiem" ch...j wie czego. Może SM, może infekcja, może choroba reumatyczna a może taka uroda. A tu człowieku wychowuj dzieci spóźnione o 15 lat. Lekarze powiedzieli: ok, rozmnażaj się. Będzie dobrze.

A ja na dziś czuje się jeżeli nie chory i z określoną przyszłością, to po prostu nieudaczny, niedojrzały.
Pracuję lat 17. Ostatni przegląd pracowniczy - wszystkie parametry powyżej oczekiwań. Najlepiej w firmie. A ja 90% czasu spędzam na internecie i mam w dupie to, co się dzieje wokół. Lubię to miejsce, lubię tych ludzi, jest mi tam dobrze, ale wiem, że jest we mnie permanentna bezwiedność i obojętność. Oraz niezdolność do podjęcia ryzyka i zmiany. Jedyne, co mnie rusza to obawa o własną dupę.
W ogóle zdałem sobie sprawę, że motorem moich działań przez całe życie jest strach. Jak nie mam bata, to idę w minimalizm. Bo też nic mnie nie kręci na dłużej. Na studiach - pierwsze terminy, żeby nie mieć stresu a mieć czas i święty spokój. Cała reszta, żeby sobie nie narobić problemów. Żeby wszyscy się odpieprzyli. Tu nawet nie chodzi o lenistwo - chodzi o kompletny brak wiedzy, pasji, zacięcia.

Na dziś mam wrażenie, że przedryfowałem większość życia. I dalej to robię. Bo to tylko dryf...

Czym się różnię od gościa, który się tu pojawił naście lat temu?
Nie ma we mnie tej paniki - raczej pogodzenie się. Po prostu na teraz wierze, że mam do przewegetowania resztę życiorysu.
Uprościłem się. Nie ma we mnie roztrząsania, poszukiwania, drążenia.
Przestałem czekać na "To". Niczego nie rozwinąłem, nie wytrenowałem, nie jestem w niczym dobry.
Trwam tak, aby się nie wychylać, bo mam wrażenie, że kolejne strzały od życia mogą być w każdej chwili.

Kiedyś wierzyłem, dziś nie.
Ale w tej niewierze jest wciąż jakaś walka z Bogiem, którego nie ma.
Aż szkoda...
Bo może byłby sens w bezsensie. W jakimś Bogu, który może nam się wydawać bezgranicznie okrutny, głupi, chaotyczny i podły a może nie ma się co rzucać, bo jak nam z pozycji szczura doświadczalnego oceniać Wielkiego Laboranta. Niedawno zmarł kolega, taki sprzed lat - oczywiście małe dzieci, człowiek aktywny, twórczy i sam nie wiedziałem, czy wzruszają mnie mowy pogrzebowe, czy drażni to jałowe pierd...nie. Sorry, poszedł w glebę i sens tego jest zerowy. O tyle łatwiej się mu umierało, że wierzył, iż to ma sens. Ja bym pewnie zdychał wrzeszcząc przerażony i obrażony na cały świat.
W obliczu tego moje borykanie się jest trywialne i żenujące.
Ot kolejny człowieczek, który jest pod kreską i tyle.
Nad są królowie życia a pod nieudacznicy i szara masa przeznaczona do wypełnienia szarego tła a potem zgnicia.

Jeżeli ów Bóg istnieje, to pewnie ma wszelkie moce do tego, aby mną jeszcze bardziej poszarpać. Żeby mi np. pokazać, że potrafi zmasakrować ludzi, których kocham. Bo, jeżeli miałby istnieć, to wierzę, że jest wystarczająco okrutny, potworny, bezlistosny i wstrętny, żeby zaszaleć np. z dziećmi. Jakiś rak, albo wypadek. Jakbym miał w niego wierzyć to nieodzownie też w to, że on to lubi. Perwersyjnie, obleśnie, wstrętnie. Albo, co gorsze - nie lubi, jest mu to kompletnie obojętne a pastwi się z jakichś kompletnie bezemocjonalnych, zimnych powodów. A my nie mamy żadnego znaczenia. Nie zasługujemy nawet na wzgardę.

Niby w niego nie wierze, ale jakaś ironia losu wydaje mi się tak realna, że aż zatykająca w swej przerażalności.
Jakbym chciał zracjonalizować i ubrać to w jakiś kształt. Jakbym chciał nazwać wroga. Jakbym miał w niego wierzyć, to byłby dla mnie nieodróżnialny od szatana. Dwaj kolesie w tej samej sprawie - dobry i zły gliniarz odgrywający obłudne role w tym samym przedstawieniu.

Po prostu, ile można.
Ojciec alkoholik. Pamiętam bicie matki, wstyd.
Powiesił się.
Było różnie - ale około 16-17 roku życia zaczęła się depresja.
Około 26-27 kulminacja owej. Po drodze brain fog, kupa objawów fizycznych.
Około 30 nawrót - koncentracja, pamięć, drętwienia mrowienia wracały co jakiś czas.
37 - jazda na całego. Byłem na jesień pewien, że wiosna idę w glebę. I zacząłem czuć się ok.
I nie wiadomo, czy SM, czy coś innego.
Dzisiaj siedzę ze złamanym w 5 miejscach kręgosłupem (spoko tylko 2 istotne) i mam dość.
Rano wstanę, zjem śniadanie, zabawię dzieci, wypiję kawę, przytulę żonę i...
Odbębnię ten sens-bezsens, który odbębniam jakieś 25 lat.
Tylko, że poczucie rozpaczy zamieniło mi się w poczucie pierd...nego absurdu.
Już nie wiem - iść do szeptuchy, egzorcysty, psychiatry. Jeszcze strzał, dwa a zacznę po prostu śmiać się i walić łbem w ścianę. Nie wiem nawet, ile jest moje. Wydaje mi się, że doły są czymś zewnętrznym, ale zwyczajnie nie wiem, co dalej. Tu nie chodzi nawet o siły, ale o to, że nie wiadomo, co dalej. Kolejne tony antybiotyków, ziół, czegoś innego? A jak pójdzie ok, to wtedy Bóg, los, szatan, przypadek, gwiazdy, czy inne cholerstwo powiedzą:
sorry koleś, to jeszcze nie koniec?
Avatar użytkownika
Sinuhe
 
Posty: 468
Dołączył(a): 4 maja 2007, o 18:02

Re: Minęło dużo lat...

Postprzez epsonite » 17 paź 2017, o 21:22

Cześć Sinhue,

Współczuję Ci stanu ducha - niejeden na Twoim miejscu już dawno by się załamał i być może wąchał kwiatki od dołu. Ale z drugiej strony czytałem Twój wpis ze trzy razy i za każdym razem miałem jakieś nieodparte wrażenie, że jednak w tym całym nieszczęściu, miałeś… dużo szczęścia, a pewnie też i dużo efektów lat pracy nad tym.

Z gościa, który miał ojca alkoholika, bijącego żonę, który dodatkowo potem się powiesił (+ inne problemy, depresja, perturbacje związkowe, etc.) stałeś się kimś, kto może zjeść śniadanie, przytulić żonę, zabawić dzieci, a do tego zarabiasz ok., lubisz ludzi z pracy, wszystkie parametry powyżej oczekiwań. To są naprawdę wielkie sprawy i to w fundamentalnych dla życia obszarach. Znam masę ludzi, którzy mogliby o tym tylko pomarzyć, i to w konfiguracji rozłącznej, a u Ciebie to wszystko naraz. Nie za dużo tego dobrego? ;-) Jeszcze chwila i miałbym ochotę oskarżyć Cię o jakiś trolling ;-)

Przypomina mi się któraś z książek Karen Horney, gdzie pisze o lilii, która wyrasta na bagnie. Ludzie często oczekują, że właśnie na tym życiowym bagnie (dzieciństwo, choroby, patologie) nagle wyrosną niczym ta nieskazitelna, biała lilia. W życiu to prawie niemożliwe, a u Ciebie – biorąc pod uwagę to, co opisałeś – jest nawet lepiej, niż zwykle to bywa.

„Znajomi, którzy powtarzali semestry, których uczyłem są dziś doktorami, prezesami, dyrektorami. Świecą jasno i lataj wysoko” – a jak nikt nie patrzy, to spadają szybko i głęboko. Trawa u sąsiada jest zawsze bardziej zielona. Rzadko kto chwali się porażkami na Facebooku, a jak go zabierzesz na wódkę, to się raptem okazuje, że np. życie rodzinne w ruinie, brak miłości, ktoś nie może mieć dzieci, zawodowy sukces, ale przyprawiająca o wrzody atmosfera w pracy, etc. Wolałbyś tak? To wcale nie tak rzadkie przypadki.

Niektórzy ludzie mają naprawdę ch…we życie. I co więcej – dożywają 80-90 lat i umierają bez świadomości, że dryfowali. Ty masz mimo wszystko dopiero 40 lat, i biorąc pod uwagę statystykę, czeka Cię jeszcze drugie tyle + jesteś pewnych rzeczy świadomy. To jednak duża przewaga. Co konkretnie z tym dalej zrobić – każdy chciałby wiedzieć. A że nie jest to łatwe, tym bardziej w poczuciu dryfu i bierności – to oczywiste. Tak samo jak to, że samo się nie zrobi.

A czy zastanawiałeś się kiedyś, jakbyś sobie poradził z faktem, że w Twoim życiu, poza zwykłymi problemami życiowymi, już nic perwersyjnie złego i nieszczęśliwego się nie wydarzy? Bo być może właśnie to jest najbardziej przerażające.

Pozdro!
e.

PS.
Spodobał mi się Twój wpis. Oprócz tego, że dobrze się go czyta, to jest do pewnego stopnia tragikomicznie zabawny, co trochę łamało konwencję tej grupy tematycznej ;-) To a propos tego, że „Niczego nie rozwinąłem, nie wytrenowałem, nie jestem w niczym dobry”.
epsonite
 
Posty: 70
Dołączył(a): 4 maja 2007, o 18:17

Re: Minęło dużo lat...

Postprzez Sinuhe » 19 paź 2017, o 10:42

Tak pół żartem-pół serio.
Im lepiej się czuję, tym ostrzejsza muzyka u mnie leci. Aktualnie Death, więc... :P

Jak tylko wyjdę z domu po L4, to dalej do zakaźnika, bo ewidentnie wszystko pasuje do tego, że ludzie po leczeniu przewlekłych infekcji, szczególnie w wydaniu neuro musza się regulować "wesołymi tabletkami".
Chyba musze się uczepić myśli, że jest szansa, że ostatnie 20, czy nawet 25 lat nie byłem do końca sobą. I nie jest to żadna nerwica, czy depresja, ale zaburzenia nerwicowe i depresyjne wynikające z przewlekłej infekcji.
Ta "diagnoza" stwardnienia rozsianego przeorała mnie potwornie, ale zakładam, że to też z powodu rozchwianej równowagi.

Czuję się, jakby mi ktoś ukradł te dekady.
Jakby powiedział "szach", planuj sobie, kombinuj, a co zrobisz, jak ci ktoś odetnie pamięć, umiejętność obróbki danych, jak będziesz wiecznie osowiały, apatyczny, jak nie będziesz umiał niczego rozpocząć, zakończyć, jak "coś" będzie się działo z 99% ciała, jak będziesz się bał, co będzie dalej, skoro teraz leci ci długopis z ręki, jak nie potrafisz najprostszych rzeczy na gitarze zagrać, jak miesiącami budzisz się skonany, jak siedzisz za kółkiem, bo nie potrafisz z auta wysiąść z powodu potwornego zmęczenia, jak godzinami z tego samego powodu nie możesz się ruszyć, jak nie potrafisz zdania dokończyć, bo w połowie nie pamiętasz, co było na początku, jak rozumiesz pojedyncze słowa a nie pojmujesz zdania, jak wszystko mrowi, drętwieje, jak masz obniżenia nastroju itd. itp.

Tak ze 2 lata temu, jakby mi ktoś zalecił egzorcyzmy, to bym chyba się zgodził. Bo samopoczucie to jedno, ale ciągły pech to drugie. Praktycznie co kilka dni coś. Oby się to przewaliło, zakończyło, bo zwyczajna statystyka chyba ku temu powinna już przemawiać. Coś mnie tam jeszcze boli (pomijam sprawy z kręgosłupem, bo to co innego), dłonie omdlewają, ale czegoś się trzeba trzymać. Nawet, jakby SM się potwierdziło, to cóż - ludzie z tym żyją a skrajne przypadki to tylko pewien odsetek chorych.

Szkoda tylko, że tak mało lekarzy, którzy mają szerszą wiedzę pozwalającą na 100% różnicować te choroby. Ja pierniczę, tyle lat a do dziś nawet nie wiadomo na pewno, czego się trzymać.

Edit:
Co "zabawne" zawsze podejrzewałem, że mam fizyczne uszkodzenia mózgu. I są - co prawda niewielkie i w miejscach nieistotnych, jeżeli chodzi o SM, ale mogą odpowiadać za zmęczenie, czy obniżenia nastroju. Na szczęście mózg ma to do siebie, że szuka nowych dróg i aktualnie to tylko takie blizny na/w mózgu, nic więcej.
Punkcja kręgosłupa też wykazała zmiany w płynie - takie, jak przy SM, ale podobno dość słabe.
W każdym razie wyniki wystarczające, aby 99% lekarzy nie miała pojęcia o co chodzi...
Chyba to SM "diagnozują" z automatu, bo popularne a zero pojęcia o innych chorobach, które takie same zmiany powodują. Sztywna specjalizacja i tyle...
Avatar użytkownika
Sinuhe
 
Posty: 468
Dołączył(a): 4 maja 2007, o 18:02

Re: Minęło dużo lat...

Postprzez epsonite » 22 paź 2017, o 23:51

Nie chcę Cię martwić Sinhue, ale jeśli słuchasz death przy lepszym samopoczuciu, to według purystów od egzorcyzmów wystawiasz się na duże ryzyko. Może to Twoje krążenie wokół tematu egzorcyzmów nie jest takie przypadkowe ;-)

Co do „diagnoz” – załamka. A najgorsze jest to, że to nie są jakieś odosobnione przypadki, tylko dość powszechna sprawa wśród lekarzy. Przypomina mi to sytuację z moją babcią, która zanim przeszła trudną operację podobno beznadziejnie zniszczonego kolana, błąkała się chyba po 4-5 lekarzach (była już naprawdę załamana). Trwało to kilka dobrych lat, ale ostatecznie trafiła do świetnego chirurga 200 km od domu, który dosłownie postawił ją na nogi. I wolała tam kilka razy dojeżdżać (najpierw na operację, a potem nawet na kontrole), niż leczyć się na miejscu. Oczywiście nie obyło się bez pooperacyjnych powikłań, które wydłużyły pobyt w szpitalu o 2-3 tygodnie. Wcześniej jednak była przygotowana na to, że czeka ją wózek inwalidzki, a dziś potrafi się poruszać bez kul i wstąpiło w nią nowe życie. Wniosek z tego taki, że warto szukać mimo załamki, bo dobrzy lekarze jednak istnieją.

Dobrego!
e.
epsonite
 
Posty: 70
Dołączył(a): 4 maja 2007, o 18:17

Re: Minęło dużo lat...

Postprzez Sinuhe » 23 paź 2017, o 09:16

Akurat Death (zespół, nie gatunek) tylko na początku wygłupiało się z krwią i flakami na muzycznie nieinteresującym albumie a potem uznali, że nie ma co grać pod małoletnią i nie najmądrzejszą publiczkę. Nie ma w tym ani promocji satanizmu, ani przemocy, ani tej metalowej sztampy mającej przyciągnąć "mrocznych" małolatów.
Po iluś latach zaznajamiania się z muzyką w ogóle w tym zespole słyszę perfekcję w opanowaniu instrumentów, ciekawe i niebanalne melodie oraz jedne z lepszych kompozycyjnych pomysłów w metalu.

A co do diagnozy...
Hm... jakoś w okolicy wykonania punkcji kręgosłupa w panice zapoznałem się z tematyką leczenia boreliozy ziołami. Kupiłem, zacząłem zażywać a po 3 tygodniach dostałem bóli mięśniowych, fascykulacji, tików i bardzo złego samopoczucia. Wtedy się wystraszyłem i odstawiłem zioła. Minęło z 1,5 roku, gdy pojawiła się perspektywa bakteryjnego źródła moich problemów i antybiotyki zaczęły pomagać. Poczytałem, dowiedziałem sie o reakcji Herxheimera, uznałem, że wszystko wskazuje na to, że ją miałem. Po nich wróciłem do ziół, o których trudno mi powiedzieć, czy działają. Chyba tak, choć mniej spektakularnie od leków syntetycznych.

Myślę, że zbieram się do kupy i nie będę mógł sobie pozwolić na nadmiar roztkliwiania się nad sobą. Od pewnego czasu widzę, że kiedyś próbowałem panicznie robić coś, cokolwiek. Niestety z obserwacją, że wszystko wymyka się z rąk. Teraz mam wrażenie, że usiadłem i jestem w stanie tylko obserwować szaleńsze tempo rzeczywistości dziejącej się obok. Nie spodziewam się gwałtownego olśnienia i uznania, że to jest TO, ale na spokojnie dalej będę dbał o siebie i zobaczę, co mnie przyciągnie. Najważniejsze, że głowa się oczyściła.

Dziękuję i pozdrawiam.
Avatar użytkownika
Sinuhe
 
Posty: 468
Dołączył(a): 4 maja 2007, o 18:02


Powrót do Depresja

Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 4 gości

cron